poniedziałek, 28 lutego 2011

Smak dzieciństwa


Nie wiem jak to się stało, że przy tak wielkiej liczbie książek czytanych w okresie dzieciństwa nie miałam okazji poznać się bliżej z bohaterem książki Marka Twaina pt. "Przygody Tomka Sawyera". Ale teraz dzięki akcji klasycznej w BiblioNETce oraz kilku biblionetkowym konkursom zmobilizowałam się i w ciągu dwóch wieczorów przeczytałam tę uroczą książeczkę.
Bohater książki,  kilkunastoletni Tomek, mieszka u swojej ciotki w małym miasteczku nad Missisipi. Zajmuje się tym samym co inni chłopcy w jego wieku - chodzi do szkoły (nader niechętnie), prowadzi rozmaite interesy ze swoimi kolegami (ma zadatki na prawdziwego rekina biznesu) i ciągle wpada w jakieś tarapaty. Jednak wszystkie jego problemy przestają być ważne wobec wydarzenia którego świadkiem staje się przez przypadek . Otóż wraz ze swoim przyjacielem Huckiem Finnem postanawia pewnego dnia wypróbować niezawodny środek na likwidację kurzajek na rękach. Aby nie było zbyt łatwo chłopcy musza odprawić skomplikowany rytuał a żeby ich działania zakończyły się sukcesem ceremonia musi być dopełniona o północy na cmentarzu. Jak się okazuje nie tylko Tomek i Huck załatwiają na owym cmentarzu swoje interesy a co gorsza chłopcy stają się świadkami zabójstwa. Jak postąpią, czy będą na tyle odważni aby stanąć po stronie sprawiedliwości i ujawnić tożsamość mordercy i jakie będą konsekwencje ich decyzji? Cóż, ci z was którzy czytali książeczkę już to wiedzą a tym którzy jeszcze nie znają odpowiedzi na te pytania nie będę odbierać przyjemności z samodzielnej lektury.
 Mark Twain to wielki mistrz pióra i genialny obserwator otaczającego go świata. Swoich bohaterów opisuje z nieco kpiarskim uśmiechem ale i z ogromną sympatią. Chłopcy z jego powieści to łobuziaki o złotych sercach i szalonych głowach w których rodzą się najbardziej zwariowane pomysły. Perypetie Tomka, Hucka i ich kolegów bawią ale i wzruszają czytelników w każdym wieku gdyż jest to co prawda książka dla dzieci ale i dorośli znajdą tu coś dla siebie i może uda im się choć na chwilę wrócić do beztroskich dni dzieciństwa.
A ja w najbliższych tygodniach jak już uporam się z książkowymi zaległościami sięgam po kolejny tom opowieści o chłopcach z miasteczka St. Petersburg a mianowicie po "Przygody Hucka".

sobota, 26 lutego 2011

Stosik nr 3 i moje zbiory (a przynajmniej ich część)


To książki, które różnymi drogami dotarły do mnie w tym tygodniu. Własnoręcznie zdobyte są tylko dwie:
Alex Kava "Trucizna" - z wymiany na LC
Clive Cussler "Żeglarz" - zakupiona w Dedalusie

Pozostałe to pożyczki:
 Joanne Harris "Dżentelmeni i gracze" - od Kasi,
Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Cukiernia pod Amorem. Cieślakowie" - tak samo Kasia,
Michael Cunningham  "Godziny" - też od Kasi - dziękuję:)
Izabela Sowa "10 minut od centrum" - w mojej gminnej bibliotece powstał Klub Książki i pierwsze marcowe spotkanie będzie dotyczyć tej właśnie książki.
A te romanse przeczytane przez moją mamę i teściową wylądowały u mnie przed ostatecznym powrotem do biblioteki:
Nora Roberts "Niebezpieczna miłość"
Amanda Quick "Ginewra"
Lynn Kurland "Czas na marzenia"

Kilka dni temu zostałam wezwana przez Sabinkę do pokazania mojej biblioteczki. Trochę trudno pokazać coś czego tak naprawdę nie ma... Regał na całą ścianę od paru lat jest w planach, bo miejsce jest tylko mocy przerobowych nie starcza, aczkolwiek małżonek mój Robert zaprzysiągł się uroczyście, że w czasie wakacji takowy mebel powstanie. Jak będzie to z pewnością się pochwalę. Zaznaczam, ze to tylko część moich książek. Reszta:
-wędruje po rodzinie, znajomych i moich uczniach,
-leży w szkole bo jest na bieżąco wykorzystywana na lekcjach,
-jest w mieszkaniu moich rodziców.

A dzisiaj pokażę to co jest:

To przede wszystkim albumy i książki wykorzystywane przeze mnie w pracy. Na pierwszym planie kolekcja filmowa moich chłopaków - "Drapieżniki z bliska"

Biografie, dalszy ciąg wydawnictw albumowych, ukochane bajki mojego Piotrusia i moja kolekcja płyt z muzyką klasyczną.

Szafka podręczna w sypialni: dolna półeczka - pożyczki, górna książki własne, na mebelku podręczniki których pilnuje najstarszy i najukochańszy miś mojego dziecka.

Książeczki Piotrusia, a właściwie tylko ich część, reszta gdzieś wyszła...

Dwa ostatnie zdjęcia inspirowane Narnią czyli "Lew, Czarownica i Stara Szafa" - Piotrek jako Lew, Szafa (a nawet dwie) wiadomo a Czarownica? Hmm... wychodzi, że ta rola przypadnie robiącej te zdjęcia...

Książki z szafy mają nadzieję na zmianę warunków bytowych w najbliższym czasie...

piątek, 25 lutego 2011

Wystrzegaj się takich przyjaciółek...





Jaki jest najlepszy wiek na debiut literacki? Na to pytanie nie ma chyba dobrej jednoznacznej odpowiedzi. Bywają oczywiście osoby, które debiutowały w bardzo młodym wieku i osiągnęły sukces jednak najczęściej aby napisać wartościową książkę trzeba mieć jakiś bagaż doświadczeń życiowych i poprzez ich pryzmat spoglądać na otaczający świat. Taką późną debiutantką jest  australijska pisarka Rebecca James – publikując swoją pierwszą powieść miała bowiem 39 lat. Z dnia na dzień bezrobotna matka czwórki dzieci staje się sławna na całym świecie a wydawcy z kilkudziesięciu krajów walczą o możliwość wydania jej książki. W 2009 roku Rebecca i jej "Piękna ZŁAlicja" stały się sensacją targów książki we Frankfurcie – w samych Niemczech sprzedano w ciągu trzech tygodni od premiery 55 tysięcy egzemplarzy tej powieści.
Rzadko się zdarza aby tytułowy bohater umierał na samym początku książki ale w tym wypadku tak właśnie jest. Autorka od razu w pierwszym zdaniu informuje czytelnika o pogrzebie Alicji. Jednak pomimo sugerującego co innego tytułu  główną bohaterką i narratorką książki jest Katherine Petterson vel Katie Boydell, którą poznajemy  jako dwudziestotrzyletnią samotną matkę kilkuletniej Sary.  Katherine przeżyła w przeszłości ogromny dramat – kiedy miała siedemnaście lat jej młodsza siostra Rachel została brutalnie zamordowana. Dziewczyna cały czas uważa, że rodzice pomimo iż nie mówią o tym wprost mają do niej żal z powodu tej tragedii, zresztą ona sama uważa się za współwinną tego co się stało – gdyby nie zabrała siostrzyczki na podejrzaną imprezę ta dalej by żyła… Wydarzenie to rozbiło uporządkowane życie rodziny Boydellów - Katie zmienia nazwisko, wyprowadza się z rodzinnego Melbourne i rozpoczyna naukę w maturalnej klasie Drummond High, prestiżowego liceum w Sydney. Pewnego dnia w jej życie wkracza piękna i przebojowa Alicja - najpopularniejsza dziewczyna w szkole. Luźna znajomość dosyć szybko się zacieśnia, a zafascynowana Alicją Katherine nie zauważa, że nowa przyjaciółka wciąga ja w jakąś mroczną grę.
Akcja powieści toczy się niejako w trzech planach czasowych, które się nawzajem przeplatają. Katherine wspomina okoliczności śmierci Rachel oraz analizuje historię toksycznej przyjaźni, która połączyła ją z Alicją oraz jej chłopakiem Robbiem. W tych wspomnieniach Alicja przybiera kształt pięknego i egzotycznego ale szalenie niebezpiecznego kwiatu, który przyciąga owady swą urodą i zapachem aby kiedy już znajdą się zbyt blisko zniszczyć je. Kiedy Katherine próbuje wyzwolić się z pod wpływu Alicji ta zamienia jej życie w piekło. Kto wygra w tej walce, jakie były motywy postępowania Alicji – po odpowiedź na te oraz szereg innych pytań odsyłam do lektury.
Rebecca James w fascynujący sposób przedstawiła wzajemne relacje zachodzące pomiędzy bohaterami. Alicja ma wpływ nie tylko na rówieśników. Używa swojego wyjątkowego czaru i podporządkowuje sobie ojca Robbiego i rodziców Katherine aby następnie użyć ich przeciwko własnym dzieciom. Można by snuć rozważania która z dziewcząt jest bardziej tragiczną postacią – wykorzystywana Katherine czy wykorzystująca ją Alicja. Tak na prawdę nie ma dobrego zakończenia tej historii. Alicja ma wpływ na Katherine nawet po swojej śmierci.
Książka jest wciągająca, kiedy już wejdziemy w jej świat trudno się z niego wyrwać, jednak nie nazwałabym jej łatwą lekturą. Mroczny sekret Katherine, intencje Alicji wobec niej, beznadziejne uczucie Robbiego to wszystko tworzy gęstą pajęczynę wokół czytelnika z której bardzo ciężko jest mu się wydostać. Powieść przeczytałam niemal jednym tchem jednak aby napisać tę recenzję musiałam ochłonąć i uporządkować swoje wrażenia i emocje. Uważam, że jest to świetna lektura nie tylko dla młodych ludzi dopiero wkraczających w dorosłe życie ale również dla osób dojrzałych. Bo taka historia jaka stała się udziałem Katherine może spotkać każdego z nas.
I chyba w tym tkwi fenomen „Pięknej ZŁAlicji”.

Książkę do recenzji otrzymałam z serwisu Na Kanapie. 

 

wtorek, 22 lutego 2011

Śmiertelna fantazja

 


Nora Roberts to uznana autorka romansów z których większość w bardzo krótkim czasie uzyskuje status bestselleru a wiele zostało zekranizowanych co jeszcze bardziej wpłynęło na popularność pisarki. Tak się jakoś złożyło, że nie czytałam zbyt wielu książek Nory Roberts jedna te które wpadły mi w ręce urzekły mnie pomysłowością, stylem i niebanalnymi bohaterami. Szczególnie podobają mi się te jej powieści w których rzeczywistość miesza się z magią i fantastyką.
Bardzo się jednak zdziwiłam, kiedy dowiedziałam się, że Nora Roberts pod pseudonimem J.D. Robb stworzyła cykl kryminałów których główną bohaterką jest żyjąca w drugiej połowie XXI wieku porucznik Eve Dallas, oficer w wydziale zabójstw nowojorskiej policji. Cykl "In Death" liczy na dzień dzisiejszy 31 tomów (tyle wydano w Polsce), ale autorka pewnie jeszcze nie raz wróci do swoich bohaterów.

Kilka tygodni temu na księgarskie półki trafiła najnowsza książka z tej serii pt. "Śmiertelna fantazja". Tematem, jak na kryminał przystało jest zbrodnia - w swoim własnym domu, w zamkniętym pokoju zostaje zamordowany współwłaściciel firmy produkującej gry komputerowe - Bart Minnock. Wszystko wskazuje na to, że w mieszkaniu przebywał sam, służący-android był wyłączony, a kamery monitoringu nie zarejestrowały przybycia żadnego gościa. Czyja ręka zatem trzymała miecz, który ściął głowę Barta? I w jaki sposób morderca dostał się do jego mieszkania a następnie je opuścił nie pozostawiając najmniejszego śladu? Na te pytania porucznik Eve Dallas musi znaleźć odpowiedź. Pomaga jej w tym ekipa w skład której wchodzą m.in. asystentka detektyw Delia Peabody, policyjna psycholog doktor Charlotte Mira, szef wydziału przestępstw elektronicznych Fenney oraz detektyw z tegoż wydziału Ian McNab. Jenak największe oparcie Eve znajduje w osobie własnego męża Roarke'a - właściciela jednej z największych korporacji na Ziemi i w kosmosie, genialnego komputerowca a kiedy zajdzie taka potrzeba nieuchwytnego hackera.
Książki z serii "In Death" można właściwie czytać w dowolnej kolejności - ja jednak zawzięłam się i starałam się je czytać po kolei, co mi się udało. I jeżeli ktoś ma taką możliwość to gorąco polecam, gdyż wtedy widać jak ogromną przemianę przechodzi Eve, Roarke, ich przyjaciele i znajomi związani z nimi w mniejszym lub większym stopniu. Wydawałoby się, że po którymś z kolei tomie wyobraźnia autora zaczyna się wypalać, książki tracą świeżość i pomysły się powtarzają. Sadzę, że Norze Roberts to nie grozi - najnowsza książka to udowadnia. Akcja jest wartka, następują nieoczekiwane zwroty w śledztwie i praktycznie do końca nie bardzo wiadomo jak rozwiąże się zagadka kryminalna. Dodatkowym atutem tej książki, jak również całej serii, jest pomysłowe przedstawienie życia w przyszłości - służący androidy, autokucharz przygotowujący posiłki, wszechobecne hologramy czy napowietrzne policyjne samochody to tylko niektóre gadżety przyszłości występujące w książce, a zapewniam, że jest ich znacznie więcej.
Książkę polecam przede wszystkim miłośnikom kryminału, ale również fantastyki czy powieści obyczajowej - autorka bardzo zgrabnie łączy bowiem różne gatunki literackie tworząc niepowtarzalną wizję Nowego Jorku za 50 lat.

niedziela, 20 lutego 2011

Mój stosik nr 2

Zauważyłam, że większość właścicieli blogów chwali się swoimi stosikami książkowymi w piątek lub sobotę. Chciałam dołączyć do szacownego grona wczoraj, nawet stosowne zdjęcie wykonałam, zrzuciłam na laptopa i... nie mogłam sobie poradzić z wstawieniem tego zdjęcia do postu. Bo ja taka mało techniczna jestem:(
Przy poprzednim stosiku pomogła "dobra dusza", wytłumaczyła i wydawało się, że zrozumiałam o co w tym chodzi. Jak się okazało było to przekonanie jak najbardziej błędne...
Dzisiaj metodą prób i błędów udało mi się wreszcie to zdjęcie zaprezentować:)

Ale do rzeczy - dzisiejszy stosik to książki w większości pożyczone:
"Zwyczajny facet" Małgorzaty Kalicińskiej pożyczony od koleżanki z pracy
"Portret w bieli" Nory Roberts z biblioteki (czasem po prostu muszę przeczytać jakiś romans - super odstresowuje)
"Zaklinacz koni" Nicholasa Evansa - również biblioteka
"Wciąż mnie prześladują..." Jennifer Lee Carrell - nagroda od "Świata Książki" i Lubimy Czytać za recenzję książki Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk pt. "Mariola, moje krople..." - dziękuję:D
"Piękna ZŁAlicja" R. James - do recenzji od Na Kanapie.

sobota, 19 lutego 2011

Ostre cięcie


                David Morrell to pisarz znany wszystkim wielbicielom sensacji i thrillerów psychologicznych. Jego dorobkiem pisarskim można by obdzielić kilku literatów a przecież ten kanadyjsko-amerykański pisarz dalej tworzy – prawdopodobnie w czerwcu bieżącego roku pojawi się na polskim rynku jego najnowsza powieść pt. „Fenomen”. Tak się złożyło, że do tej pory powieści tego autora były mi znane tylko z ekranizacji, że wspomnę cykl „Rambo” z Sylvesterem Stallone czy „Bractwo róży” ze wspaniałymi kreacjami Petera Straussa i Roberta Mitchuma (film nosił tytuł „Braterstwo róży”).Dopiero w tych dniach udało mi się sięgnąć po pierwszą w moim czytelniczym dorobku książkę Davida Morrella – właśnie skończyłam czytać „Ostre cięcie” tego autora.
                Bohaterem książki jest Stephen Decker – pracownik CIA, specjalista od akcji w terenie. Poznajemy go kiedy przybywa do Rzymu aby tam nadzorować poczynania swojego młodszego kolegi Briana McKittricka. Bardzo szybko orientuje się, że młody agent jest nieodpowiedzialny i łamie wszystkie zasady bezpieczeństwa. Pomimo podjętych działań Decker nie jest w stanie zapobiec tragedii – z winy Briana dochodzi do zamachu terrorystycznego w którym ginie kilkunastu amerykańskich turystów a następnych kilkudziesięciu jest ciężko rannych. Ponieważ ojciec McKittricka jest jedną z najważniejszych osób w Agencji winą za tragedię zostaje obciążony Decker. Rozgoryczony Stephen składa rezygnację, pod wpływem impulsu wyjeżdża do Santa Fe w Nowym Meksyku i tam stara się ułożyć sobie życie. Kupuje dom, podejmuje pracę w agencji nieruchomości i stara się nauczyć żyć bez oglądania się za siebie. Po kilkunastu miesiącach ma wrażenie, że udało mu się odciąć od przeszłości a w jego życiu pojawia się atrakcyjna Beth Dwyer. Niestety szybko się przekona, że spokojne życie u boku kochanej kobiety było tylko jego pobożnym życzeniem. Przeszłość powraca a Decker jako były agent może liczyć tylko na siebie…
                Powieść wciąga bez reszty i trzyma w napięciu do samego końca. Szybkie tempo, niespodziewane zwroty akcji to wielki plus tej powieści. Autor nie robi z Deckera niezniszczalnego i nieomylnego herosa, chociaż trzeba przyznać, że czasami balansuje na granicy realizmu. No, ale to już przywilej gatunku. Niezwykle plastycznie ukazane są postacie głównych bohaterów ale autor zadbał też o drugoplanowe postacie oraz szczegóły tła powieści – np. bardzo obrazowe opisy przyrody i krajobrazu Nowego Meksyku czy oryginalnej architektury Santa Fe.
Z czystym sumieniem mogę polecić te książkę nie tylko wielbicielom sensacji. To naprawdę świetna lektura na długie, zimne i deszczowe wieczory.

czwartek, 17 lutego 2011

Dwanaście prac Herkulesa

Czy zauważyliście kiedyś, że  niektóre imiona wpływają na to jak postrzegamy osoby je noszące? Często jest to powiązane z kimś kogo znamy a noszącym takie właśnie imię – np. każdego Wojtka będziemy zupełnie podświadomie  porównywać do tego sympatycznego Wojtka poznanego w czasie wakacji nad morzem 15 lat temu…  
Zdarza się też, że nasze skojarzenia wynikają z przeczytanej książki lub oglądanego filmu – i tak Majkę będziemy postrzegać jako osobę nieco szaloną, Ania to wrażliwa romantyczka a Kasia i Tomek to zwariowana acz bardzo sympatyczna parka.
Jak na tym tle wygląda Herkules? Z jakimi cechami bądź czynami będzie się nam kojarzył? Osoby które mają jakieś nawet niewielkie pojęcie o mitologii pewnie powiedzą, że Herkules to silny, odważny i przystojny (przynajmniej jego filmowa wersja) facet, który musiał wykonać 12 prac. Wymagały one od niego przede wszystkim odwagi i siły ale również sprytu i inteligencji.
Imiennikiem starożytnego herosa jest najbardziej chyba znany bohater cyklu powieści pióra Agathy Christie – belgijski detektyw Herkules Poirot. Jeśli ktoś czytał przynajmniej jeden kryminał z Poirotem w roli głównej to wie, że fizycznie był on przeciwieństwem swojego wielkiego poprzednika. Mały, krępy, z wypomadowanym, śmiesznym wąsikiem, zawsze nieskazitelnie odziany – gdzież mu do olbrzyma z maczugą, którego strojem wyjściowym była skóra lwa.
Sam Poirot widzi dysonans pomiędzy swoim imieniem a własną osobą, a ponieważ decyduje się zakończyć swoją karierę zawodową ma oryginalny pomysł na godne jej przypieczętowanie.  Postanawia bowiem powtórzyć wyczyn swojego starożytnego imiennika i wykonać „Dwanaście prac Herkulesa”. Jako, że nie może się z greckim bohaterem równać pod względem siły fizycznej jego 12 prac to szczególnie trudne, zdawałoby się niemożliwe do rozwikłania zagadki kryminalne. Zagadki oprócz trudności muszą mieć jeszcze jedną cechę – w jakiś sposób być powiązane z zadaniami greckiego Herkulesa.
Trzeba przyznać, że autorka z tego nieco karkołomnego wyzwania wyszła obronna ręką i oto mamy 12 kryminalnych historyjek z mitologicznym podtekstem. Dla zachęty dodam, że w jednej z tych historii znajdzie czytelnik polskie akcenty – dwie autentyczne damy z Polski, zamieszane pośrednio w bardzo pomysłowe oszustwo.
„Dwanaście prac Herkulesa” Agathy Christie to obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika kryminałów a także talentu jednej z najwybitniejszych pisarek brytyjskich. Moim skromnym zdaniem to jedna z lepszych książek mistrzyni kryminału.

wtorek, 15 lutego 2011

Jak agent ubezpieczeniowy z gangsterem walczył...

 

Czy zastanawialiście się czasem co bylibyście w stanie zrobić aby ratować zagrożone życie swoich najbliższych? Albo czy potrafilibyście w pojedynkę walczyć z przestępcami którzy napadli na waszego przyjaciela? Nie chodzi mi tutaj o spektakularne akcje w stylu „Strażnika Teksasu”, „Brudnego Harrego” czy naszego rodzimego komisarza Halskiego bohatera mojego ulubionego serialu sensacyjnego „Ekstradycja”. Bardziej interesuje mnie jak w takiej sytuacji poradziłby sobie w miarę przeciętny Kowalski.
Na takie pytania stara się odpowiedzieć Jacek Skowroński w swojej powieści „Mucha”. Autor to człowiek którego życie samo w sobie mogłoby być tematem powieści. Absolwent SGH, studiował również na uniwersytetach w Moskwie i Nowosybirsku. Jest współzałożycielem magazynu fantastyczno-kryminalnego „Qfant”. W swoim życiu imał się wielu profesji, zarabiając na życie między innymi jako tragarz, brukarz czy sprzedawca butów. Przez pewien czas "zajmował się" również włóczęgą.
Bohaterem książki  jest agent ubezpieczeniowy Apoloniusz. Wypełniając swoje zawodowe obowiązki trafia do willi tytułowego Muchy - jednego z bossów warszawskiego podziemia, gdzie staje się przypadkowym świadkiem morderstwa. Ma szczęście i ucieka z miejsca przestępstwa, ale zdaje sobie sprawę, że nie może być pewien bezpieczeństwa własnego ani swoich najbliższych. Udaje mu się ukryć żonę i córkę, a następnie przy pomocy swojego kumpla Jacka, zapalonego komputerowca, wypowiada wojnę ścigającemu go gangsterowi. Poldek i Jacek wykorzystują w swoich działaniach efekt synergiczny czyli współdziałanie różnych czynników, którego efekt jest większy niż suma poszczególnych oddzielnych działań. A jako że są amatorami w zbrodniczym fachu to ich działania są nieprzewidywalne i przynoszą nadzwyczajne wprost efekty. Jakie? Po odpowiedź odsyłam do lektury powieści.
Świetnie się bawiłam przy tej książce i już rozumiem wszystkie zachwyty nad powieścią Jacka Skowrońskiego. Pomysłowa intryga, szybkie tempo, zwroty akcji, poczucie humoru – to wszystko przyciąga jak elektromagnes i nie pozwala oderwać się od lektury aż do ostatniej strony.
  Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego pisarza i jestem pewna, że nie ostatnie. Przyznam się, że sam autor w czasie rozmowy na portalu nakapanie.pl zasugerował mi tę właśnie powieść jako najlepszą na pierwszy kontakt z pisarstwem Jacka Skowrońskiego.
Panie Jacku – miał pan rację, to świetna książka na pierwszą randkę z pisarzem. Niecierpliwie oczekiwać będę następnych spotkań z pańską twórczością.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Dla młodych badaczy przyrody


Mój sześcioletni synek ma już dosyć dawno sprecyzowane zainteresowania. Uwielbia wszystko co związane jest ze światem zwierząt. Każde wakacje rozpoczynamy od wizyty w ZOO. Do tej pory był to najbliższy nam geograficznie krakowski ogród zoologiczny, ale w tym roku zostało złożone zamówienie na ZOO w Chorzowie bowiem są tam żyrafy, które stanowią ostatnio obiekt fascynacji Piotrusia. Te zoologiczne zainteresowania są również widoczne na jego półeczce z książkami. Najwięcej jest tam bowiem książek o zwierzętach właśnie. Ostatnio ten zbiór powiększył się o pięknie wydane "Zwierzęta świata".

Książka przedstawia nie tylko te najbardziej znane dzikie zwierzęta czyli słonie, lwy, zebry czy pingwiny ale również takie o których dziecko raczej nie słyszało - np. polatuchy, antylopy bejzy, kota górskiego, palczaka czy kapibarę. Zwierzęta, pogrupowane według kontynentów, przedstawione są w swoim naturalnym środowisku w czasie polowania, odpoczynku czy zabawy. Piękne, kolorowe ilustracje przyciągają wzrok malucha i pozwalają zapamiętać wygląd danego zwierzaka. Tekst dostosowany jest do możliwości percepcyjnych kilkulatka, nie ma tam jakichś trudnych, niezrozumiałych słów a opis jest tylko uzupełnieniem obrazka.
Autorem ilustracji jest Francisco Arredondo, a oryginalny hiszpański tekst wyszedł spod pióra Pere Roviry. Polską edycję tej pięknej książki zawdzięczamy Wydawnictwu Olesiejuk.

Jeżeli szukacie prezentu dla kilkulatka zainteresowanego zwierzętami (a i dla niezainteresowanego też) to serdecznie polecam tą właśnie książeczkę.

sobota, 12 lutego 2011

Kobieta z wydm


Tak się jakoś złożyło, że nie dany mi był do tej pory kontakt z literaturą japońską. Ponieważ na wszystkich serwisach książkowych i na większości blogów triumfy święci Haruki Murakami logiczne wydawało się, ze pierwsze spotkanie z pisarstwem Dalekiego Wschodu to będzie któraś z jego książek. Tymczasem stało się inaczej.
Abe Kobo to nieżyjący od prawie dwudziestu lat prozaik z Kraju Kwitnącej Wiśni, którego najbardziej znanym dziełem jest niezbyt obszerna powieść pt. „Kobieta z wydm”. Z tym tytułem po raz pierwszy spotkałam się w czasie któregoś z biblionetkowych konkursów. Z wypowiedzi osób które ją czytały można było wywnioskować, że jest to bardzo ciekawa i wartościowa książka.
„Kobieta z wydm” opowiada historię nauczyciela, z zamiłowania entomologa, który bierze urlop z pracy i wyjeżdża nad morze aby na piaszczystych wydmach szukać pewnego owada, który upodobał sobie takie trudne warunki bytowania. Poszukując noclegu trafia do domu tytułowej kobiety znajdującego się w wydrążonej jamie w piasku. To błahe zdawałoby się zdarzenie będzie miało ogromny wpływ na dalsze losy mężczyzny. Okazuje się, ze wejść do tego domu było łatwo natomiast wyjście to już całkiem inna sprawa.
Czytając tę książkę od razu nasuwa się porównanie do „Procesu” F. Kafki. Anonimowy bohater  (nazwisko pada dopiero na ostatniej stronie powieści) uwikłany w absurdalną sytuację bez wyjścia, jest więźniem nie tyle kobiety co wszechogarniającego piasku, zatraca powoli wyznawane przez siebie wartości a wręcz swoje człowieczeństwo.  
Piasek… Miałam wrażenie, że wysypuje się z pomiędzy kartek książki, że oblepia mnie tak jak bohaterów, że jest wszędzie – nieomal nabawiłam się klaustrofobii. Drobne, wciskające się wszędzie ziarenka, czuć je w smaku potraw i w wodzie do picia, zasypują oczy i usta, stanowią ciągłe zagrożenie dla ludzi i ich bezpieczeństwa.
W czasie kiedy Abe Kobo pisał „Kobietę z wydm” był zafascynowany ideologią komunistyczną. I to w jego powieści jest widoczne – jednostka ma wartość o tyle o ile służy celowi ogółu. Jej własne plany, marzenia i pragnienia nie są w żadnym stopniu brane pod uwagę. Ten system, tak samo jak piasek, osacza człowieka do tego stopnia, że kiedy już ma możliwość coś w swoim życiu zmienić nie podejmuje żadnych działań.
Nie była to lektura łatwa czy przyjemna. Nie było mi też łatwo napisać tego tekstu. Ale uważam, że jest to książka którą trzeba przeczytać i przemyśleć. Bo ja mam  nieodparte wrażenie, że bardzo często nasze życie przypomina taką walkę z zasypującym piaskiem bezsensu i beznadziei.    

piątek, 11 lutego 2011

Mój pierwszy stosik:)


Oto przedstawiam mój pierwszy stosik z którego, nie ukrywam, jestem niesamowicie dumna:) Wszystkie te książki przywędrowały do mnie w tym tygodniu i wszystkie są MOJE!!!
Patrząc od dołu:

Wymiana na Lubimy Czytać:


"Oko księżyca" Anonim

"Coś pożyczonego" Emily Giffin

"Historyk" Elizabeth Kostova

"Ostre cięcie" David Morrell

"Kobieta nie jest grzechem" Anna Bałchan, Katarzyna Wiśniewska

Z Targu z Książkami:

"Siostrzyczka miłosierdzia" Ewa Zaleska

"Kto zabija najsławniejszych amerykańskich pisarzy" Robert Kaplow

"Nasza klasa i co dalej" Ewa Lenarczyk

Zakupione w księgarni internetowej:

"Mucha" Jacek Skowroński

I od czego tu zacząć?

czwartek, 10 lutego 2011

Szkoła dla Mężów



Od jakiegoś czasu wybierając się do biblioteki przeglądam sobie jej elektroniczny katalog i robię sobie listę życzeń – tytuły które w jakiś sposób mnie zaintrygowały, czy po prostu przyszedł czas aby się z nimi zapoznać. Nie znaczy to oczywiście, że trzymam się tej listy jak pijany płotu – daję się namówić paniom bibliotekarkom na różne nowości czy też sama wezmę jakąś książkę pod wpływem impulsu. Tak było z książką Wendy Holden „Szkoła dla mężów”. Zwróciła moją uwagę okładka – młody człowiek z miną zbitego psa, udekorowany tak jak moja szafka nad lodówką samoprzylepnymi karteczkami z przypominajkami typu „Odbierz pranie”, „Nakarm kota” czy „Odbierz dzieci”. Od razu zastrzegam, że nie nastawiałam się na jakieś ogromne intelektualne przeżycia, klasyfikując książkę „po wyglądzie” jako popołudniowe, lekkie czytadło.
I nie pomyliłam się. Książkę czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Głównym bohaterem jest mieszkający w Londynie Mark. Ma zonę Sophie, która po urlopie macierzyńskim wraca do pracy, kilkumiesięcznego syna Arthura i pracę, która zabiera mu większość czasu. Mark pracuje bowiem w wydawnictwie, które dopiero musi się wybić na rynku księgarskim a jest to dla niego o tyle ważne, że z sukcesem firmowanych przez nie książek związany jest ewentualny awans Marka. Mark ma również teściową Shirley, która go wyraźnie nie lubi i uważa, że jej córka powinna sobie znaleźć kogoś lepszego niż Mark, a przede wszystkim kogoś o wiele lepiej sytuowanego. I nawet już kogoś takiego ma na oku – Simon, dawny chłopak Sophie, zrobił zawrotną karierę, jest multimilionerem i nadal jest sam… Nie będę zdradzać szczegółów fabuły, powiem tylko, że na skutek kilku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, a także zorganizowanego działania Simona  i Shirley małżeństwo Marka zawiśnie na cienkim włosku a on sam będzie szukał pomocy w tytułowej szkole.
                Po zakończeniu lektury tej rzeczywiście zabawnej książki naszła mnie jednak refleksja, że czasami byle głupstwo, potrafi zniszczyć nawet najlepszy związek. Bo jak mówi doktor Martha Krankenhaus, założycielka „Szkoły dla Mężów”: „Za każdym razem chodzi o drobiazgi. Bo kiedy drobiazgi zaczynają doskwierać, po jakimś czasie przestają być drobiazgami, ale stają się poważnymi problemami”[1]
A z drugiej strony jak niewiele trzeba aby o ten związek zadbać –ot miłe słowo, pamiętanie o wspólnych rocznicach, pomoc przy dziecku czy zwyczajna codzienna rozmowa ale też wieszanie mokrego ręcznika, zakręcanie pasty do zębów czy odkładanie używanych koszul do kosza na brudną bieliznę…


[1] W. Holden, Szkoła dla mężów, s.203

środa, 9 lutego 2011

Cukiernia pod Amorem

                 
Muszę przyznać, że bardzo trudno jest pisać o książce, którą czytali nieomal wszyscy, a jak już przeczytali to poczuli nieprzepartą chęć aby ją zrecenzować. Jeszcze gdybym miała odmienne zdanie od ogółu recenzentów to byłoby łatwiej. Ale niestety podobnie jak znakomita większość moich poprzedników jestem zachwycona, zauroczona, zakochana i tylko czekam kiedy w moje ręce wpadnie kolejny tom „Cukierni pod Amorem” autorstwa Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk.


                Cóż takiego jest w tej książce co przyciąga rzesze czytelników? Co sprawiło, że nie jest to kolejne babskie czytadło? Powodów jest kilka – niebanalny  pomysł, przemyślana kompozycja, ciekawi bohaterowie, tajemnica związana z zaginionym pierścieniem to z pewnością magnesy tej książki. Perypetie bohaterów i tych głównych jak również drugoplanowych opisane w gawędziarskim stylu, niemal pozbawione dialogów sprawiają, że czyta się tę powieść jak najpiękniejszą baśń, tracąc poczucie czasu i rzeczywistości. Sama tego doświadczyłam – fakt, że jest godzina 3.40 nad ranem, a ja czytałam prawie całą noc dotarł do mnie dopiero w momencie odkładania zakończonej lektury.   
                Akcja powieści toczy się w dwóch planach czasowych –w 1995 roku w Gutowie oraz w sąsiednich Zajezierzycach w drugiej połowie XIX wieku. Poznajemy współczesną gutowiankę Igę Hryć, wnuczkę właścicielki tytułowej cukierni, która będąc świadkiem sensacyjnego odkrycia archeologicznego stawia sobie za zadanie rozwikłanie rodzinnej tajemnicy sprzed lat. Jednak historia Igi i i jej poszukiwań stanowią niejako pretekst do przedstawienia wydarzeń, które miały miejsce w Zajezierzycach i Gutowie ponad sto lat wcześniej.   Autorka na kartach swojej powieści stworzyła postacie kilku kobiet, które w odmiennych warunkach czasowych, ekonomicznych i społecznych muszą stawić czoła problemom stawianym przez los. Ich życiowe wybory oddziaływują nie tylko na nie same ale również na ich otoczenie – na dzieci, mężów, rodzinę i sąsiadów. Każda ma jakieś plany, marzenia i nadzieje, które w zderzeniu z realiami codziennego życia bardzo rzadko udaję się zrealizować, a nawet gdy już wydaje się że marzenie się spełnia to efekty niewiele mają wspólnego z oczekiwaniami. Wszystkie bohaterki związane są w mniejszym lub większym stopniu z hrabią Tomaszem Zajezierskim. Jego apodyktyczna matka Barbara z Sokołowskich, zobojętniała żona Adrianna z Bysławskich, jej siostry Kinga i Wanda, będąca po trosze czarownicą mamka Zuzanna Blatko i jej naiwna córka Marianna – każda z kobiet z otoczenia młodego Zajezierskiego nosi na sobie piętno tragizmu. Wydawać by się mogło, że samo zetknięcie z Tomaszem przyciąga nieszczęście. Czy tak jest w istocie? Czy nad młodym arystokratą ciąży jakieś fatum, czy może to tylko splot okoliczności, trudne popowstaniowe czasy i wszechobecne konwenanse rządzące życiem mieszkańców Zajezierzyc, Gutowa i okolicznych dworów? Po odpowiedź na te i pewnie jeszcze inne pytania odsyłam do powieści.
                Na koniec słów parę o dodatkach do głównego tekstu które znajdziemy w książce – przyznam się, że u mnie, osoby zawodowo zajmującej się historią wywołały uśmiech „od ucha do ucha”. Jest drzewo genealogiczne rodzin Zajezierskich i Cieślaków, jest kalendarium wydarzeń i jest krótki rys historii Gutowa – brakowało mi już tylko mapy dzięki której mogłabym zaplanować wakacyjny wyjazd nad jezioro Nyć. Widać tu przemyślaną koncepcję całej sagi co pozwala z optymizmem czekać na lekturę kolejnych tomów.
                Drogi czytelniku - jeżeli jeszcze nie odwiedziłeś najsłodszej kamienicy przy gutowskim rynku zrób to jak najszybciej. Przy gorącej czekoladzie i pysznych jagodziankach spędzisz przyjemnie czas i będziesz mógł zanurzyć się w malowniczą opowieść o czasach, które chociaż już dawno przebrzmiały nadal mają wpływ na życie właścicieli Cukierni pod Amorem.

sobota, 5 lutego 2011

O dwóch siostrach z "Kossakówki"...

Kossakówka w 2007 roku
Kiedy byłam uczennicą liceum dwa razy dziennie na trasie pomiędzy szkołą a internatem przechodziłam obok dużego, zapuszczonego ogrodu w głębi którego widać było niszczejącą willę. Dosyć szybko dowiedziałam się, że ten opuszczony, smutny zakątek to „Kossakówka” – dom jednej z najbardziej uzdolnionych artystycznie rodzin krakowskich,  dom, którego kolejnymi właścicielami byli malarze - Juliusz, Wojciech i Jerzy Kossakowie, a swoje dzieciństwo i młodość spędziły tam dwie wielkie damy polskiej literatury, córki Wojciecha - Lilka i Madzia Kossakówny, szerokiej publiczności znane jako Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Z ciekawości poszukałam w szkolnej bibliotece (to były zamierzchłe czasy jeszcze przed Wikipedią) wiadomości o Kossakach i pani bibliotekarka zaproponowała mi lekturę książki Magdaleny Samozwaniec pt. „Maria i Magdalena”. Tak oto po raz pierwszy spotkałam się z jedną z moich ukochanych książek do której później wielokrotnie wracałam i nadal wracam.



                Książka składa się z szeregu obrazów z życia sióstr Kossak od czasów ich dzieciństwa aż do wybuchu II wojny światowej. Na jej kartach spotykamy najbardziej znane nazwiska krakowskiej bohemy początku XX wieku – Malczewskiego, Fałata, Chełmońskiego czy Axentowicza z którymi to artystami przyjaźnił się Wojciech Kossak. Gdy dziewczynki dorosną i rozpoczną swoje literackie kariery do grona ich przyjaciół należeć będą Tuwim, Słonimski, Makuszyński, Witkacy a Madzia nawiąże bliską znajomość z samym Julesem Romainsem. Pod piórem Magdaleny postacie z wypisów szkolnych ożywają, tym bardziej, że autorka nie stawia im pomników a pokazuje jako zwykłych, choć niezwykle utalentowanych, ludzi z różnymi wadami i śmiesznostkami. Z poczuciem humoru opisuje kolejne małżeństwa Marii (w sumie trzy) a także swój pierwszy niezbyt udany związek, wspomina podróże po Europie i nie tylko, a także ciekawych ludzi, którzy stanęli na drodze obu sióstr.
                Najważniejsze jednak, co widać niemal od pierwszego zdania to bezgraniczna miłość z jaką autorka opowiada o swoich najbliższych, a szczególnie o ojcu i siostrze. Dla tej dwójki Magdalena jest gotowa na wszystkie poświęcenia. Często przejmuje opiekę nad starszą siostrą, która jest osobą niezwykle wrażliwą i czasami wręcz dziecinnie nieporadną - tylko raz ulega presji męża i zostawia Lilkę samą w Konstantynopolu co zresztą później stanie się jedną z przyczyn rozpadu jej małżeństwa. Matka zwana „Mamidłem” będąca jedyną „zwyczajną” osobą w tym artystycznym światku traktowana jest trochę z pobłażaniem i przymrużeniem oka, jednak dziewczynki wiedzą, że w szczególnie trudnych chwilach mogą na nią liczyć.
                Pomimo, ze jest to książka autobiograficzna Magdalena Samozwaniec nie przekazuje swoich wspomnień w pierwszej osobie. Początkowo nie bardzo rozumiałam jaki jest sens tego zabiegu stylistycznego. Dopiero później przyszło mi do głowy, że autorka chciała również na siebie spojrzeć z pewnego dystansu. I sądzę, że jej się udało. Powstała niezwykle ciepła, barwna, pełna humoru a  chwilami liryczna opowieść o ludziach i czasach, które bezpowrotnie minęły i nigdy już nie wrócą.
 


                A przy krakowskim placu Kossaka, przesłonięta domem towarowym „Jubilat” niszczeje sobie dawniej biała, dzisiaj już szarawa „Kossakówka”. W latach powojennych dworek został wpisany na listę zabytków i wyremontowany. Jednak w latach 80-tych zaczął popadać w ruinę, a jego nieuregulowana do dzisiaj sytuacja prawna nie pozwala na pozyskanie sponsorów i ratowanie domu trzech pokoleń artystów…

czwartek, 3 lutego 2011

Gwiazdka z nieba


Jeżeli kiedyś w letnią noc będziecie patrzeć niebo to może uda się Wam zobaczyć spadającą gwiazdę. Tradycja głosi, że widząc taką gwiazdę należy w myślach wypowiedzieć życzenie a z pewnością się spełni. Pewnie też, przynajmniej raz w życiu, kiedy byliście zakochani obiecywaliście przynieść najdroższej osobie gwiazdkę z nieba lub też to Wam drogie Panie ktoś taką gwiazdkę obiecywał….
                A czy zastanawialiście się kiedykolwiek jak czuje się gwiazdka kiedy już zdarzy jej się  bliski kontakt z naszym światem? Jedną z możliwych odpowiedzi na takie pytanie można znaleźć w książce Neila Gaimana „Gwiezdny pył”.  
                Oto pewnego wieczora gwiazda imieniem Yvaine zostaje dosyć brutalnie strącona z nieba na ziemię. Spadając łamie sobie swoją gwiezdną nóżkę, ale jak się niedługo okaże jest to najmniejszy z jej problemów. Tego samego wieczoru pewien zakochany chłopiec obiecuje przynieść swojej wybrance gwiazdkę z nieba i (nie wiem czy świadczy to o sile jego uczucia czy o… głupocie po prostu) rzeczywiście  udaje się na poszukiwania owej gwiazdy. Zadanie ma nieco ułatwione, gdyż jego wioskę od krainy czarów dzieli tylko niewielki kamienny mur, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że podróż na drugą stronę tego muru może być dla niego drogą bez powrotu. Dzięki sprzyjającym okolicznościom w krótkim czasie dochodzi do spotkania Tristrana z Yvaine, ale gwiazda wyraźnie nie ma ochoty być prezentem dla ukochanej chłopca, co więcej wyraźnie go nie lubi. Obydwoje jednak szybko się przekonają, że tylko jeżeli będą działać razem mają szansę na uratowanie życia. Tropem bowiem gwiazdy podąża władczyni czarownic, która chce zdobyć jej serce potrzebne do stworzenia magicznego proszku przywracającego młodość oraz, mniej lub bardziej żywi, synowie ostatniego władcy Cytadeli Burz – gwiazda ma bowiem pewien czarodziejski klejnot, który ma wskazać nowego króla.  
                Neil Gaiman stworzył przepiękny baśniowy świat, bohaterów odbiegających od stereotypów, ciekawie zarysował akcję i… w moim odczuciu w pewnej chwili to wszystko przestało go bawić. Książka, która świetnie się zaczyna, przyciąga uwagę, ma ogromny potencjał aby konkurować z najbardziej znanymi dziełami fantasy w jednej chwili traci impet i truchcikiem zbliża się do zakończenia. A i to zakończenie jest praktycznie pozbawione dramaturgii i trochę nijakie.
                W 2008 roku powstał film pod tym samym tytułem. Jest to luźna adaptacja książki. Niestety nie widziałam go a szkoda, bo już nazwiska Michelle Pfeiffer, Ruperta Everetta i Roberta de Niro grających w tym filmie role drugoplanowe mówią same za siebie. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś obejrzeć ten film, tym bardziej, że znajomi którzy zapoznali się i z filmem i z książką niemal jednogłośnie twierdzą, że jak rzadko film od książki jest lepszy.
                Pomimo wszystko jednak zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Ja przynajmniej dałam się oczarować wyobraźni pana Gaimana i z pewnością jeszcze zajrzę do jego kolejnych opowieści. A wszystkie krytyczne uwagi wynikają z tego, że za mało mi było tej wspaniałej lektury.
                I tylko się zastanawiam drogie Panie jakbyśmy zareagowały gdyby nasz ukochany rzeczywiście dał nam w prezencie taką atrakcyjna gwiazdę? Czy aby nie czułybyśmy się nieco zagrożone? Na szczęście nie wszystkie życzenia i obietnice się spełniają…