wtorek, 31 grudnia 2013

Znowu minął rok...

Mija kolejny rok, część społeczeństwa baluje, część gapi się w telewizor, mój Piotrek wpatruje się w budzik, żeby nie przegapić północy a ja tworzę czytelnicze podsumowanie 2013 roku.

Na początek statystyka - dzięki ci BiblioNETko:)

W sumie przeczytałam  197 książek, w tym:
  • biografia/autobiografia/pamiętnik - 13
  • fantasy - 10
  • historyczna - 3 
  • horror - 1
  • klasyka obca - 9
  • klasyka polska - 1 (bardzo się wstydzę...)
  • literatura dziecięca/młodzieżowa - 33 
  • literatura faktu - 4
  • literatura współczesna polska - 28
  • literatura współczesna zagraniczna - 32
  • poezja - 0
  • przygodowa - 0
  • publicystyka literacka i eseje - 3
  • romans - 12
  • satyra - 2
  • science fiction - 5
  • thriller/sensacja/kryminał - 38
  • utwór dramatyczny - 0
  • literatura popularnonaukowa - 3
Najlepszym czytelniczo miesiącem był czerwiec (24 książki) najsłabszy wynik (tylko 11 książek) zanotowałam w maju i listopadzie. Napisałam 175 mniej lub bardziej rozbudowanych opinii (bo recenzje to raczej nie są), które publikuję tutaj i na BiblioNETce. 8 moich opinii zostało wyróżnionych "redakcyjną polecanką", a dwie wygrały cykliczny konkurs na najlepszą recenzję. 

Najlepsze książki tego roku:
  • "Znaczy Kapitan" K.O. Borchardt
  • "Ciumkowie w szkocką kratę" P. Beręsewicz
  • "Dom duchów" I. Allende
  • "Paryż: Miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque" M. Gutowska-Adamczyk, M. Orzeszyna
Najsłabsze okazały się:
  • "Nasza klasa i co dalej" E. Lenarczyk
  • "Nakarmić wilki" M. Nurowska
  • "Szukając Noel" R.P. Evans
Autorzy z którymi spotkałam się w tym roku po raz pierwszy i chętnie tę znajomość będę kontynuować:
  • Isabel Allende
  • Paweł Beręsewicz
  • Karol Olgierd Borchardt
  • Marcin Bruczkowski
  • Elżbieta Cherezińska
  • Daria Doncowa
  • Martha Grimes
  • Aleksandra Marinina



Za kilka godzin pożegnamy rok 2013 i powitamy Nowy Rok 2014. Sądzę, że wszyscy wiążemy z nim jakieś nadzieje i plany. 
I tu, z tego miejsca życzę wszystkim, aby się te plany i marzenia spełniły. 
Wszystkiego najlepszego kochani:)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Gdy własne ciało staje się najgorszym wrogiem

Z czym kojarzy się Wam Słowacja?
Tatry Wysokie, baseny termalne, Janosik - i to pewnie by było na tyle. No może wielbiciele hokeja na lodzie dorzuciliby jeszcze jakieś nazwiska. 

A literatura słowacka? 
No, właśnie... Niby nasi bezpośredni sąsiedzi, niby bracia Słowianie, niby bardzo podobne języki, a znajomość słowackiej literatury jest w naszym narodzie szczątkowa. Tu przyznaję się bez bicia - przeczytałam jak dotąd 1 (słownie: jedną) książkę słowackiego autora... A przed świętami skończyłam drugą. A ponieważ "Bellevue" do najłatwiejszych lektur nie należy, musiałam sobie dać kilka dni na wyciszenie i poukładanie emocji.

Ivana Dobrakovova jest absolwentką translatoryki na Uniwersytecie Bratysławskim, autorką kilkunastu opowiadań, które zyskały sobie uznanie słowackiej krytyki a jej samej przyniosły prestiżową nagrodę im. Jana Johanidesa (przyznawaną pisarzom, którzy wnieśli istotny wkład w rozwój słowackiej prozy), zajmuje się tłumaczeniami z języka włoskiego i francuskiego. Przeczytany przeze mnie "Bellevue" to jej debiut powieściowy, który ukazał się w 2010 roku, natomiast do Polski trafiła ta książka w bieżącym roku dzięki wydawnictwu Słowackie Klimaty.

Narratorką, a zarazem główną bohaterką książki jest Blanka, studentka z Koszyc, która w ramach wakacyjnej przygody zgłasza się jako wolontariuszka do ośrodka dla niepełnosprawnych położonego na obrzeżach Marsylii. Dziewczyna podchodzi do projektu bardzo entuzjastycznie - zrobi coś dla innych, podszkoli znajomość języka francuskiego, pozna nowych ludzi i, co najważniejsze, zamieni słowacką nudę na ekscytujące życie francuskiego kurortu. 

Bardzo szybko okazuje się, że wyobrażenia Blanki o życiu w Bellevue nijak się mają do rzeczywistości. Obsługa pacjentów może nie jest ciężką fizyczną pracą ale niesamowicie oddziałuje na psychikę. Ciągłe obcowanie z chorobą i cierpieniem, brak jakiejkolwiek intymności, konieczność pomagania podopiecznym w czasie czynności fizjologicznych, obserwacja tego jak nie mogą zapanować nad własnym ciałem, to wszystko przytłacza dziewczynę i doprowadza ją nieomal do szaleństwa. Zaczyna obawiać się, że kiedyś jej własne ciało może ją zdradzić, a ona sama stanie się taka jak jej podopieczni: bezradna i skazana na pomoc innych.

Książka Iwany Dobrakovovej ukazuje nam proces pogrążania się w depresji, odrzucania własnej cielesności, wątpienia w sens życia. Te przypadłości dosięgają młodą dziewczynę, zaledwie stającą u progu dorosłości, wrażliwą i niepewną własnej wartości. Co szczególnie bolesne, to fakt, że nikt z otoczenia Blanki nie zauważa jej problemów. Nie może spać? Proszę bardzo dostaje środek nasenny. Zapomina o swoich obowiązkach, bądź też pracuje chociaż  z grafiku wynika, że ma wolne? Trudno, każdy może się pomylić. Ma nudności, zawroty głowy, zdarza się jej stracić przytomność? Widocznie tak reaguje na upalną pogodę i przegrzane samochody. Dręczą ją koszmary? Każdemu może się zdarzyć...
I to wszystko dzieje się w placówce leczniczej, gdzie dziewczyna przebywa niemal cały czas na widoku. Że objawów choroby nie dostrzegają inni wolontariusze to jeszcze można zrozumieć, ale personel medyczny?

Autorka świetnie operuje językiem, niemal widać w którym momencie Blanka popada w obłęd - konkretne i logiczne wypowiedzi z początku tekstu zmieniają się powoli w słowotok pozbawiony kropek i innych znaków przestankowych kończących zdanie. Pisarka używa prostego języka, nie bawi się w eufemizmy, ale też nie epatuje wulgaryzmami. W realistyczny, czy wręcz naturalistyczny, sposób opisuje świat ludzi niepełnosprawnych, przez co zmusza nas do przemyślenia własnego stosunku do choroby, cierpienia czy niepełnosprawności.

Książka, chociaż niezbyt obszerna objętościowo, niesie za sobą ogromny ładunek emocjonalny i nie pozwala o sobie łatwo zapomnieć. Pomimo przygnębiającej tematyki warto jednak po nią sięgnąć.
Szczerze polecam.


niedziela, 29 grudnia 2013

Święta z książkami

Boże Narodzenie A.D. 2013 to już przeszłość... Spędzone w domu, pod kocykiem i z książkami - czyli pełnia szczęścia:)

A oto co w czasie świąt udało się przeczytać:

"Tysiąc dni w Toskanii" Marleny de Blasi to jedna z tych książek, które od dawna czekały na przeczytanie. Zaczęłam ją już jakiś czas temu, ale początkowo szło mi dosyć opornie, więc odkładałam na lepsze czasy. Wreszcie w tych dniach udało mi się zakończyć tę lekturę. 
Marlena i Fernando sprzedają mieszkanie w Wenecji i przeprowadzają sie do Toskanii. W miasteczku San Casciano wynajmują dom i rozpoczynają nowe życie - z dala od zgiełku i pośpiechu, zgodne z rytmem pór roku, wśród prostych i szczerych ludzi - niemal raj na ziemi. Znajdują tam wielu nowych znajomych, ale przede wszystkim dwójkę przyjaciół - Florianę i Barlozzo. To oni będą najważniejszymi przewodnikami Marleny i Fernanda po Toskanii.
Książka podzielona jest na cztery części odpowiadające porom roku, nowi mieszkańcy San Casciano starają się szanować miejscowe zwyczaje i, o ile to możliwe, brać udział we wszystkich lokalnych wydarzeniach. Można by odnieść wrażenie, że najważniejszą sprawą dla mieszkańców Toskanii jest jedzenie. Poczynając od codziennych posiłków, poprzez towarzyskie spotkania a na świątecznych przyjęciach kończąc, Toskańczycy ciągle myślą o jedzeniu - o jego przygotowaniu, sposobie podania, przyprawach, jak również o ciekawych historiach związanych z przygotowaniem poszczególnych potraw. W książce jest zresztą kilka przepisów na najbardziej charakterystyczne potrawy tamtego regionu.
Marlena i Fernando (czasami trochę na siłę) starają się wtopić w tło i żyć tak jak miejscowi - zbierają zioła, uprawiają trochę warzyw, budują specjalny piec do wypieku chleba i, co bardzo ważne, słuchają tego, co ludzie mają im do powiedzenia.

Książkę, pomimo początkowych trudności pochłonęłam niemal jednym tchem. Historia Marleny de Blasi urzeka prostotą i autentyzmem oraz talentem autorki do opisywania otaczającej ją przyrody i stosunków międzyludzkich. Serdecznie polecam.

"Przesyłka dla kameleona" to trzeci z kolei kryminał rosyjskiej pisarki Darii Doncowej, którego główną bohaterką jest Eulampia Romanowa, gosposia w domu lekarki Katii Romanowej i detektyw-amator.
Przygoda rozpoczyna się kiedy Julka, synowa Katii, łamie nogę i trafia do szpitala. Razem z nią w sali leży Nastia, która ma obsesję na punkcie własnego bezpieczeństwa - sądzi, że mąż i teściowa chcą ją otruć. Początkowo nikt nie bardzo wierzy w jej słowa, ale kilka dni później kobieta umiera. Przed śmiercią przekazuje jednej z pacjentek kluczyk do skrytki bankowej, a ta ostatnia prosi Eulampię, aby zajrzała do owego sejfu. W skrytce znajduje się 30 tysięcy dolarów i list w którym Nastia prosi o przekazanie pieniędzy bratu. Lampka podejmuje się odnalezienia Jegora, ale szybko dociera do niej, że zadanie tylko z pozoru jest proste - nikt nigdy o nim nie słyszał... 

Po raz kolejny, za sprawą zwariowanej Eulampii, oglądam współczesną Moskwę - tym razem Lampka wizytuje stołeczne szpitale, redakcje kilku czasopism, sklepy i bazary a także zawiera bliższą znajomość z byłymi pracownikami KGB. I chociaż akcja jest wartka, Lampa wciąż pakuje się w nowe tarapaty, a i zwariowana rodzinka Katii Romanowej też swoje dokłada, to chwilami działała na mnie ta książka bardzo przygnębiająco. Pomijając już nawet wspomnienia o problemach ze służbami bezpieczeństwa w latach poprzedzających pierestroikę, zawarła w tej książce Daria Doncowa bardzo gorzki obraz współczesnej Rosji - bieda, alkoholizm, powszechna korupcja, zanik więzi rodzinnych. I to sprawia, że chociaż książka pomyślana była jako kolejny "kryminał z przymrużeniem oka" to znacznie odbiega od swoich poprzedniczek - jest bardziej serio i smutno.
I jeszcze jedno - niemal od razu domyśliłam się gdzie jest poszukiwany Jegor. Hmm... Albo mnie się poprawił zmysł detektywistyczny, albo autorka utkała słabszą intrygę.
Ale pomimo wszystko książki pani Darii Doncowej, to kawałek bardo dobrej literatury.

Trzecia ze świątecznych lektur to również kryminał - "Obserwator", którego autorką jest niemiecka pisarka Charlotte Link. Zupełnie inny niż książka Doncowej - "Obserwator" ma mroczny klimat, jest kilka zbrodni, wielkie emocje, strach i depresja, czyli to co powinien mieć dobry kryminał.
Samson jest bezrobotny, mieszka z bratem i bratową w miasteczku niedaleko Londynu i ma bardzo oryginalne hobby - obserwuje sąsiadów a swoje spostrzeżenia notuje w pliku na komputerze. 
Na początku grudnia znalezione zostają zwłoki starszej, mieszkającej samotnie kobiety, którą ktoś zamordował ze szczególnym okrucieństwem. Kilka dni później ginie kolejna mieszkająca samotnie starsza pani, a wszystko wskazuje, że mordercą jest ta sama osoba. Policja szuka sprawcy, a Samson doskonale się wpisuje w profil psychologiczny mordercy.

Lubię takie kryminały. Akcja nie gna na złamanie karku a napięcie buduje się powoli, bohaterów ogarnia coraz większy niepokój i właściwie nie wiadomo komu można zaufać. tu jeszcze dodatkowo nastrój potęguje sceneria - grudniowe dni są krótkie i szare, a wieczory długie, wprost idealne warunki, że by zadziałać na psychikę ofiary. Morderca bowiem zanim przystąpi do działania obserwuje swoje ofiary i stara się je przestraszyć, co zresztą wcale nie jest trudne...

Ma ta książka jednak jedną zasadniczą wadę - jest za długa. Wydaje mi się, że gdyby ją nieco skrócić i wyrzucić kilka nie wnoszących nic nowego fragmentów wyszłoby to książce na dobre...

wtorek, 24 grudnia 2013

Świątecznie:)

Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata
i wyciągasz do niego ręce
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy milkniesz aby wysłuchać
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad,
które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei "więźniom",
tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego,
moralnego i duchowego ubóstwa
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze
jak bardzo znikome są twoje możliwości
i jak wielka jest twoja słabość
jest Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg
pokochał innych przez ciebie
zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.
/Matka Teresa z Kalkuty/



Rodzinnych i spokojnych świąt kochani:)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

O przyjaźni i demonach przeszłości

Okres przedświąteczny nie jest najlepszym czasem na czytanie jakichś super ambitnych i mega poważnych książek - inna rzecz, że ja ogólnie mało takich "yntelygentnych" pozycji czytam, bo uważam, że lektura to przede wszystkim ma być rozrywka i odskocznia po ciężkim dniu. Tak więc szarlotka się piecze, firanki się piorą, śledzik przegryza się z cebulką, a ja piszę kilka słów o książce, którą przeczytałam kilka dni temu.

Jednym z motywów po które chętnie sięgają współczesne autorki powieści dla kobiet są perypetie grupy przyjaciółek, najlepiej zróżnicowanych charakterologicznie - przykłady pierwsze z brzegu to "Sklepik z niespodzianką" Katarzyny Michalak, "Klub mało używanych dziewic" Moniki Szwai czy "Wieczór panieński" Izabeli Pietrzyk. Na tym motywie oparła się również Renata Kosin pisząc swoją debiutancką powieść pt. "Mimo wszystko Wiktoria".

Przyjaciółek jest cztery: Zuzanna, Gabriela, Michalina i Edyta. Zuzanna ma artystyczną duszę, psa imieniem Cynamon i prowadzi "Dom Otwarty dla Pań", połączenie sklepu z artykułami do rękodzieła z damskim klubem. Gabriela jest nauczycielką w liceum, samotnie wychowuje nastoletnią córkę Julkę i jest najbardziej zrównoważona z całej czwórki. Edyta jest młodą mężatką, mamą kilkumiesięcznego Mikołaja i właśnie została zwolniona z agencji reklamowej. Michalina jest dziennikarką, ale z powodu stanu zdrowia pracuje w domu, ma dwóch synów i męża, z którym ostatnio nie bardzo potrafi się porozumieć.

Chociaż wszystkie przyjaciółki są równoprawnymi bohaterkami powieści, jednak moim zdaniem na pierwszy plan wysuwają się problemy Michaliny i Zuzanny. 
Wszyscy członkowie rodziny oraz przyjaciele otaczają Michalinę specjalną opieką, martwią się o zdrowie i samopoczucie - ona ich rozumie, ale równocześnie bardzo jej to przeszkadza. Osobnym problemem są dla niej zagmatwane relacje z teściową - początkowo panie bardzo się lubiły, jednak pewne tragiczne zdarzenie zupełnie zmieniło ich wzajemne stosunki.
Zuzanna, na skutek wypadku, któremu uległa wiele lat temu nie może zajść w ciążę, co stanowi dla niej osobistą tragedię, którą stara się zagłuszyć wyszukując sobie rozmaite niebezpieczne rozrywki, co z kolei doprowadza do rozpaczy jej męża. Wpływ na postępowanie Zuzanny mają również przeżycia z lat dziecięcych, kiedy jej rodzina się rozpadła, a ona sama wychowywała się u przyjaciółki matki.

Osobny temat w książce pani Renaty stanowią faceci: moją sympatię od samego początku zdobył sobie Filip Orecki, który zapisuje się na kurs rękodzieła, oraz Jasiek, młodszy syn Michaliny. Ogólnie wszyscy panowie (no, może poza byłym szefem Edyty) są sympatyczni, kulturalni, z poczuciem humoru - sam miód. Co dziwne, pomimo takiego idealizowania postaci nie są one wcale papierowe. Udało się autorce tchnąć życie w swoich bohaterów, w których będziemy moli odnaleźć cechy własnego charakteru lub swoich najbliższych. Renata Kosin opisuje zwykłe życie - codzienne radości i smutki, wzloty i upadki, szukanie własnego szczęścia  i pomoc innym w podobnych poszukiwaniach.

"Mimo wszystko Wiktoria" to ciepła, pełna humoru ale i wzruszeń książka, którą serdecznie polecam wszystkim wielbicielkom kobiecej literatury.

niedziela, 22 grudnia 2013

O wpływie kota na życie samotnej kobiety

Kasztelowo to miasteczko w zachodniej, już zielonej, części Górnego Śląska. Przepięknie położone u stóp zamkowego wzgórza, wśród pól i lasów, zamieszkane przez rodowitych Ślązaków oraz ludność napływową, spokojne i zadbane - może się wydawać prawdziwym rajem na ziemi. Niestety pojawia się w nim ktoś, komu przeszkadza ta sielska atmosfera...

Renata L. Górska to polska pisarka, która od wielu lat mieszka za granicą, ale często i chętnie wraca do ojczyzny, pisuje dla prasy polonijnej, a akcja jej powieści osadzona jest w polskich realiach. Po raz pierwszy z jej twórczością zetknęłam się przy okazji "Czterech pór lata", która to książka była debiutem pani Renaty, a w ostatnich dniach miałam przyjemność zapoznać się z jej najnowszą powieścią pt. "Historia kotem się toczy".

Ada Gawron nie miała łatwego życia - ojca nie znała, matka zaraz po urodzeniu podrzuciła ją babci i odeszła w siną dal. Zanim dziewczyna ukończyła 18 lat babcia zmarła i Ada została całkiem sama. Dosyć wcześnie wyszła za mąż za Henryka Gawrona i urodziła bliźniaczki Maję i Wiktorię. Niestety mąż po kilkunastu latach małżeństwa odszedł zostawiając ją w mocno nieciekawej sytuacji materialnej - wkrótce zresztą zmarł i Ada została wdową.
Kiedy ją poznajemy mieszka w Krakowie (sama, bo córki pracują i mieszkają w Warszawie), utrzymuje się z rękodzieła i próbuje ogarnąć kłopoty finansowo-mieszkaniowe.
Tymczasem los szykuje dla niej kolejne wyzwanie - mieszkająca w Kasztelowie Janina Gawron, jej była teściowa i babcia bliźniaczek ulega dosyć poważnemu wypadkowi i wymaga opieki. Henryk był jedynakiem, więc Maja i Wiktoria są jej najbliższą rodziną. Problem w tym, że dziewczęta nie mogą się zaopiekować babcią, a z kolei Ada i Janina nigdy nie były ze sobą w zażyłych stosunkach - prawdę mówiąc serdecznie się nie lubiły...
Ada w końcu ulega naciskom córek i zgadza się na roczny pobyt w Kasztelowie i opiekę nad starszą panią. Jak ta przymusowa koegzystencja wpłynie na wzajemne stosunki byłej teściowej i byłej synowej? Czy wypadek Janiny mógł być przez kogoś zaplanowany? Kto znęca się nad kasztelowskimi kotami i dewastuje rozmaite obiekty w miasteczku? I kim jest gburowaty Austriak z domu pod lasem? To tylko kilka pytań na które znajdziecie odpowiedzi w tej książce.

"Historia kotem się toczy" to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Pokazuje życie w niewielkiej , dosyć hermetycznej społeczności, która niespecjalnie lubi obcych. Wyraźny jest podział (szczególnie wśród starszej generacji) na "swoich", czyli rodowitych Ślązaków i "obcych", czyli pochodzących spoza Śląska goroli. Swoim się ufa, obcym przypisuje się najgorsze cechy - widać to na pierwszy rzut oka obserwując wzajemne stosunki pomiędzy Adą i jej teściową. Przymusowe przebywanie pod jednym dachem daje obu kobietom możliwość bliższego poznania się i, być może, zweryfikowania wzajemnych uprzedzeń. Pozostaje mieć nadzieję, że wykorzystają tę szansę.

Powieść Renaty L. Górskiej ma przemyślaną kompozycję, oprócz wątku głównego jest kilka pobocznych, jednak wszystkie łączą się ze sobą w zgrabną całość. Narratorką jest Ada, jednak kilkakrotnie głos zabiera pewien niezwykle przystojny... kot, który nieźle zamiesza w jej życiu. Wątek kryminalny przewija się w tle, ale jest tak prowadzony, że właściwie do końca nie wiadomo kto stoi za przestępstwami popełnionymi w miasteczku. Dla mnie osoba "zbrodniarza" była w każdym razie niezłym zaskoczeniem. W ogóle charakterystyka postaci to mocna strona tej książki. 
Dodam jeszcze, że część dialogów pisana jest w gwarze śląskiej, co przydaje powieść autentyczności - jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Janina Gawron i jej kumy wysławiały się literacką polszczyzną.  

"Historia kotem się toczy" to ciekawie napisana opowieść o życiu, ludzkich wyborach i poszukiwaniu szczęścia, które jest ważne dla każdego człowieka niezależnie od wieku. 
Zauroczyła mnie ta książka - serdecznie polecam.

sobota, 21 grudnia 2013

Demony przeszłości powracają

Zamordowana zostaje Wiktoria Jeromina, młoda kobieta, sekretarka w prywatnej firmie handlowej. Śledztwo w tej sprawie prowadzą śledczy z zespołu Wiktora Gordiejewa, jednak okazuje się, że któryś z funkcjonariuszy jest na usługach mafii. Szef może zaufać tylko Anastazji Kamieńskiej, tak więc analityczka, która do tej pory pracowała tylko za biurkiem musi zająć się pracą śledczą...

"Skradziony sen" to trzecia z kolei powieść Aleksandry Marininy, której bohaterką jest major Nastia Kamieńska. Tym razem musi ona przełamać swoje, wręcz patologiczne, lenistwo i ruszyć w teren, przesłuchiwać świadków, współpracować z osobami spoza swojego zespołu, a równocześnie znaleźć dowody na to który z kolegów jest zdrajcą. I chyba to ostatnie zadanie jest dla Nastii najtrudniejsze - śledzenie kolegów, którym do tej pory mogła (a często musiała) ufać, to zdecydowanie mało przyjemna czynność.
Śledztwo też idzie jak po grudzie - od śmierci Wiki minęło już kilka tygodni, świadkowie zmieniają zeznania lub znikają, coraz więcej faktów sugeruje, że w sprawę zamieszana jest jakaś potężna organizacja i Nastii zaczyna grozić realne niebezpieczeństwo. Przez przypadek Kamieńska trafia na wydaną za granicą książkę, której fabuła dziwnie przypomina pewną zbrodnię sprzed lat, a grafika na okładce ilustruje koszmarny sen, który przez lata dręczył zamordowaną dziewczynę.

"Ukradziony sen" to, oczywiście oprócz historii kryminalnej, całkiem zgrabna powieść psychologiczna, która pozwala czytelnikowi lepiej poznać major Kamieńską, jej charakter i system wartości. I jak dla mnie niezbyt sympatyczna ta Nastia. Lenistwa nie biorę pod uwagę, bo sama też nie mam w tym temacie zbyt czystego sumienia, ale co do innych cech pani major to na prowadzenie wysuwa się egoizm w połączeniu z egocentryzmem...

Książka jest sprawnie napisana, fabuła przemyślana, sporo w niej ciekawych faktów z życia rosyjskich milicjantów końca ubiegłego wieku, ale trochę dłużyzn się autorce trafiło. Szczególnie irytujące są fragmenty w których Nastia użala się nad sobą i swoim losem - spokojnie mogła sobie autorka darować te biadolenia.
Ale to tylko drobna wada, a cała powieść jest zdecydowanie godna polecenia.

wtorek, 17 grudnia 2013

Jasnowłose tancerki strzeżcie się...

Paryż, sierpień 2008 roku - Cesar Bresson, inspektor paryskiej policji poznaje w przeddzień swojego ślubu tajemniczą Lolę, tancerkę i striptizerkę z nocnego klubu. Spędza z nią noc, jednak następnego dnia bierze ślub z Joan - sądzi, że zdoła zapomnieć o przypadkowej znajomej. Kiedy dociera do niego, że nie potrafi żyć bez Nadii (to prawdziwe imię tancerki, Lola to sceniczny pseudonim) i chce odejść od żony okazuje się, że ta ostatnia spodziewa się dziecka. Policjant prowadzi podwójne życie, ciągle oszukuje żonę, a równocześnie nie jest w stanie spełnić obietnic, które składa Nadii. Sytuacja komplikuje się, kiedy Bresson zaczyna prowadzić śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw, których ofiarami są tancerki o określonym typie urody. Lola-Nadia może stać się kolejną ofiarą psychopaty.
Chociaż akcja książki toczy się we współczesnym Paryżu okazuje się, że początków sprawy należy szukać w Polsce, gdzie pod koniec lat 90-tych zamordowana zostaje siedemnastoletnia dziewczyna...

Agnieszka Fibich to autorka mająca na swoim koncie jak na razie dwa kryminały - pierwszy z nich pt. "Dopóki widzę twój cień" ujrzał światło dzienne w 2008 roku, natomiast trzy lata później, w 2011 roku ukazało się "Requiem dla tancerki".

Akcja książki rozwija się dynamicznie, postacie są ciekawe i nieszablonowe. Zwłaszcza główny bohater udał się autorce. Cesar to facet z problemami, i nie chodzi tu tylko o jego skomplikowaną relację z żoną i kochanką. Inspektor Bresson niejednokrotnie wykazuje się egoizmem, jest nieco neurotyczny, zdarza mu się przedłożyć sprawy osobiste nad dobro śledztwa, a nawet zataić posiadane wiadomości, które mogłyby zmienić kierunek prowadzonego dochodzenia. Z drugiej strony to człowiek inteligentny, kojarzący ze sobą nieistotne, zdawałoby się, fakty, taki, który potrafi myśleć i działać nieszablonowo.

Paryska policja przedstawiona w książce Agnieszki Fibich to też całkiem osobna historia - pomiędzy poszczególnymi wydziałami trwa wojna podjazdowa, utrudnianie śledztwa czy celowe niedostarczanie potrzebnych dokumentów to rutyna. Nie ma tu "braterskiej" współpracy, którą znamy z szeregu książek i filmów o kryminalnej tematyce, komisariat to przysłowiowe gniazdo os, gdzie sukces odniosą tylko najlepsi.

"Requiem dla tancerki" to świetny kryminał. Polecam:)

niedziela, 15 grudnia 2013

Przeczytane w busie - część druga

Po raz kolejny zbiorowo o książkach przeczytanych w podróży - tym razem thriller, kryminał i powieść obyczajowa. W takiej właśnie kolejności.

Olga Rudnicka należy już na stałe do grona moich ulubionych autorek - głównie ze względu na dwa tomy przygód siostrzyczek Sucharskich, ale i pozostałe książki czytało mi się całkiem przyjemnie. I tak od ubiegłego roku na mojej półce czekała na swoją kolej jedna z poprzednich powieści jej autorstwa, mianowicie "Lilith".
Lidia i Piotr Sianeccy przeprowadzają się do starego dworku położonego w pobliżu niewielkiego miasteczka. Dom stanowi spadek po dalekim krewnym Piotra, trzeba go wyremontować, ale Piotrowi bardzo zależy aby w nim zamieszkać. Lidka ma co do tego miejsca jakieś niejasne wątpliwości, ale składa je na konto swojego stanu, bowiem spodziewa się dziecka.
Początki bytowania na nowym miejscu zdają się potwierdzać obawy kobiety - ma koszmary, nie może nawiązać poprawnych stosunków z gospodynią, męczy ją remont i snujący się po domu robotnicy. Nie znajduje zrozumienia u męża - Piotr bagatelizuje wszystkie jej obawy. Pewnym pocieszeniem jest dla Lidii znajomość z Edytą Mielnik, właścicielką sklepiku z magicznymi gadżetami - w Lipniowie miały miejsce procesy czarownic i teraz miasto promuje się poprzez różnego rodzaju akcje z magią i czarami w tle. Magiczna turystyka przynosi całkiem niezłe zyski, więc kiedy w okolicy zaczynają ginąć młode dziewczęta wszystkim, nawet policji, zależy na tym aby sprawę jak najszybciej wyciszyć...

"Lilith" to książka zupełnie odmienna od pozostałych, które wyszły spod ręki Olgi Rudnickiej - brak tu poczucia humoru typowego dla tej autorki, nie ma zwariowanych bohaterek ani serii zabawnych zbiegów okoliczności. Książka ma bardzo mroczny klimat, wzmocniony jeszcze opisami makabrycznych zdarzeń z XIX-wiecznej historii miasteczka. Atmosfera tajemnicy i grozy zagęszcza się wokół Lidki, kobieta niemal odchodzi od zmysłów, a Edyta, pomimo całej sympatii, nie bardzo może jej pomóc...
Powieść czyta się całkiem przyjemnie, chociaż bez fajerwerków - zdecydowanie nie jest to najlepsza książka pani Olgi. Sporo w niej informacji na temat kultu wicca - religii neopogańskiej, związanej z porami roku i mającej bogato rozwinięty ceremoniał, jednak moim zdaniem doczepiono ten wątek trochę na siłę.
Fabuła dosyć przewidywalna, aczkolwiek "te książki" (w sensie tematyki) tak mają.
Można przeczytać...

****************************************************

Jeśli chodzi o amerykańską pisarkę Marthę Grimes to po raz pierwszy spotkałam się z jej książką przy okazji czytanego kilka miesięcy temu kryminału "Pod anodynowym naszyjnikiem". Tym razem, dzięki uprzejmości Viv miałam możliwość zapoznać się z pierwszym tomem cyklu o nadinspektorze Jurym noszącym tytuł "Pod Huncwotem".

Long Piddleton to niewielkie miasteczko w środkowej Anglii gdzie wszyscy się znają, a każdy obcy może zburzyć święty spokój miejscowej społeczności. Tak też dzieje się w pewien grudniowy wieczór - w pubie "Pod Huncwotem" zostaje popełnione morderstwo. Ofiarą jest człowiek, który właśnie przybył do miasta, a w lokalu znajduje się kilka osób z miejscowego towarzystwa - czyżby mordercą był ktoś z nich? Mieszkańcy jeszcze nie ochłonęli po tej zbrodni, kiedy w innym pubie ginie kolejny nieznajomy... Dwa trupy to już seria, więc miejscowa policja otrzymuje wsparcie w postaci londyńskich funkcjonariuszy.
Nadinspektor Richard Jury próbuje znaleźć coś co łączyłoby obydwie ofiary, sądzi bowiem, że panowie znaleźli się w mieście z jakiegoś konkretnego powodu. Śledztwo idzie po przysłowiowej grudzie, właściwie nikt nie ma pewnego alibi na czas popełnienia zbrodni, a jakby tego było mało w kolejnym pubie ginie jeszcze jeden nieznajomy...

Książka, jak na kryminał przystało, trzyma w napięciu, kiedy już czytelnikowi wydaje sie, że rozwiązał zagadkę i wie "kto zabił" autorka serwuje nam zwrot akcji, który burzy nasze hipotezy - można powiedzieć, że naśladuje tu Martha Grimes sposób prowadzenia akcji przez Agathę Christie. Ale akurat Agathę warto naśladować;)
Autorka stworzyła całą plejadę ciekawych postaci - nie tylko pierwszoplanowych, ale również w tle. Bohaterowie są bardzo prawdziwi, mają swoje słabostki, tajemnice, wady i zalety, tak więc czytelnik może sobie wyrobić do nich osobisty stosunek. 
Tak przy okazji - cykle powieściowe, nawet takie gdzie każda książka stanowi osobną całość warto jednak czytać po kolei. Chociażby dlatego, że w kolejnych tomach mogą się pojawić postacie, które główny bohater poznał już wcześniej. Tak jest i w tym przypadku - w Long Piddleton mieszka Melrose Plant, były arystokrata, profesor literatury, z którym Jury się zaprzyjaźnia i później niejednokrotnie prosi o pomoc przy prowadzonych śledztwach.

Ciekawa książka - polecam.

*********************************************** 

Niejednokrotnie się zdarza, że dopiero kiedy ktoś odejdzie na zawsze dociera do nas, że nie zdążyliśmy powiedzieć mu czegoś bardzo ważnego. Niestety, wtedy jest już za późno... A co by było gdyby ktoś dał nam możliwość porozmawiania ze zmarłym?

Julia Walsh przygotowuje się właśnie do ślubu. Jej matka nie żyje, a z ojcem od wielu lat nie utrzymuje niemal żadnego kontaktu. Cztery dni przed terminem planowanej uroczystości kobieta dowiaduje się, że ojciec zmarł, a ceremonia pogrzebowa ma się odbyć w dniu, kiedy miała wyjść za mąż. Ślub zostaje przełożony, a nazajutrz po pogrzebie Julia otrzymuje tajemniczą przesyłkę. Kiedy już udaje się jej otworzyć ogromną skrzynię znajduje w niej... ojca. Szybko okazuje się, że jest to ultranowoczesny robot, wyposażony w pamięć Anthony'ego Walsha oraz część jego neuronów (cokolwiek to znaczy). Julia zyskuje niesamowitą szansę - może wreszcie porozmawiać z ojcem, oczyścić się z zadawnionych żalów i, być może, zrozumieć motywy jego postępowania. Julia dowiaduje się również, że Thomas, jej ukochany sprzed lat nie zginął w Afganistanie. Czy można jednak wszystko naprawić w ciągu siedmiu dni?

"Wszystko, czego nie zdążyliśmy powiedzieć" to powieść obyczajowa, której autorem jest Marc Levy, jeden z najpopularniejszych obecnie pisarzy francuskich. Cechą charakterystyczną jego książek jest element magii i tajemnicy, której doświadczają bohaterowie i która w znaczący sposób kieruje ich życiem. 
Julia zyskuje możliwość poznania ojca ze strony z jakiej go zupełnie nie znała - wędruje wraz z nim w przeszłość, w czasy kiedy był biednym zdemobilizowanym żołnierzem, poznaje historię spotkania swoich rodziców, oraz okres zanim ojciec zaczął odnosić sukcesy w interesach, a mama była jeszcze zdrowa. Julia i Anthony starają się jak najlepiej wykorzystać czas, który podarował im los i zaawansowana technologia. Szczególnie Julia musi sobie jasno odpowiedzieć na pytanie co w jej życiu jest najważniejsze.

Nie przepadam za takimi powieściami, bo właściwie od początku wiadomo jak się skończą i na kilometr zalatują romansem, ale tę akurat mogę z całą odpowiedzialnością polecić - sympatyczna lektura na długi wieczór po ciężkim dniu...

piątek, 13 grudnia 2013

Magiczne przygody Franka i jego przyjaciół

 Rodzina Franka zamieszkała w nowym domu z dużym ogrodem. Podobno dawno temu mieszkał to pewien pechowy czarodziej, który zniknął w tajemniczych okolicznościach. Chłopiec przeprowadza badawczą wyprawę na strych i odkrywa tam stary drewniany stół oraz mówiącego ludzkim głosem szpaka. Okazuje się, że stół jest zaczarowany, a jego szuflada przenosi Franka (zmniejszonego uprzednio do wzrostu przeciętnego krasnoludka) do ogrodu. Przeżyje tam niesamowite przygody - to będą niewątpliwie wspaniałe wakacje...

Lech Zaciura to autor o którym pierwszy raz usłyszałam przy okazji "Rozmowy z pisarzem" na portalu BiblioNETka. Niemal równocześnie moje dziecko stało się właścicielem książeczki "Franek i duch drzewa" - jak się okazało była to druga część przygód tego bohatera, więc książka powędrowała na półkę do czasu zakupu części pierwszej. Trochę musiała poczekać, ale wreszcie staliśmy się również posiadaczami "Czarodziejskich przygód Franka" i można było rozpocząć lekturę.

Franek to zwykły chłopiec (no, może trochę grzeczniejszy od swoich rówieśników), który lubi przygody i jest ciekawy świata. A ogród oglądany z perspektywy kilkucentymetrowego skrzata jest zupełnie inny niż ten, który Franek widzi ze swojego okna. Zamieszkuje go cała masa stworzeń, na które w normalnych warunkach chłopiec nie zwróciłby uwagi - ptaki, owady, myszy, żaby. Franek znajduje tam nowych przyjaciół: szpaka Huberta, myszkę imieniem Kubuś, Kuma-Strzelca i Kumę-Zadumę (żaby zamieszkujące oczko wodne) oraz całą gromadę wędrownych kun.
Chłopiec dobrze się bawi w towarzystwie sympatycznych zwierzaków, ale nie tylko - wspólnie bronią ogrodu przed wandalem, a kiedy Franek spotyka Lenę, szpakównę ze zranionym skrzydłem staje w jej obronie do pojedynku z kotem, pomimo, że jest on od niego o wiele większy i silniejszy.

Akcja drugiego tomu przygód Franka rozgrywa się w czasie kolejnych wakacji - tym razem przyjaciele wzywają chłopca aby wspólnie walczyć z tajemniczym Drzewiejem, ogromnym dębem, który z jakichś, sobie tylko znanych, przyczyn postanowił zniszczyć ich ogród. Przeciwko kwiatom i drzewom zmobilizował ogromną armię złożoną z wampikor, wiraków, badylczaków i łuponi. Obrońcy ogrodu szukają sojuszników, proszą o pomoc nietoperze, a Franek zostaje wodzem armii złożonej ze... słoni. Równocześnie chłopiec stara się znaleźć powód tej wielkiej nienawiści, która trawi potężne drzewo.

Franek to chłopiec niezwykle wrażliwy ale też pomysłowy, odważny i lojalny wobec przyjaciół. Staje w obronie słabszych, stara się poznać zwyczaje zwierząt i je szanuje, nie niszczy bezmyślnie kwiatów i krzewów. Duża w tym zasługa jego rodziców, którzy również dbają o przyrodę i nie niszczą jej bezmyślnie - nawet jeśli czworonożni przedstawiciele tej przyrody nie dają spać przez kilka nocy z rzędu.

Książeczki o Franku mają wyraźne przesłanie proekologiczne, ale z pełną odpowiedzialnością oświadczam, że jest ono tak zgrabnie wplecione w fabułę, że nie razi nadmiernym dydaktyzmem a młody czytelnik (lub też słuchacz) przyjmuje go jako rzecz oczywistą.
Autor ma niezwykłą umiejętność przemawiania do dziecięcego odbiorcy, bawi i wzrusza jednocześnie, świetnie buduje napięcie i ma bardzo bujną wyobraźnię, tak ważną przy tworzeniu książek dla najmłodszych.

Mój synek pokochał Franka i jego przyjaciół, i z wielkim żalem żegnał się z nimi po zakończeniu lektury. Mamy jednak nadzieję, że pan Lech Zaciura powróci jeszcze do swoich bohaterów i podaruje nam kolejną porcję ich przygód...

wtorek, 10 grudnia 2013

Zdrada zawsze boli, jednak tym razem...

Beata i Marek oraz ich dwunastoletni syn od kilkunastu lat stanowią szczęśliwą i kochającą rodzinę. On jest wziętym prawnikiem, ona prowadzi dobrze prosperującą kwiaciarnię, Bartek nie sprawia rodzicom żadnych kłopotów wychowawczych - tylko pozazdrościć takiej sielanki.
Niestety pewnego dnia rodzinne szczęście rozsypuje się jak domek z kart - Marek się zakochał i dla nowej miłości porzuca żonę i syna. Banał, prawda? Jednak tylko na pierwszy rzut oka. Przyczyną małżeńskiej zdrady nie jest bowiem długonoga sekretarka lecz przystojny fryzjer imieniem Marcin...

Rozpad małżeństwa jest dla Beaty ogromnym ciosem, a fakt, że mąż zostawił ją dla innego mężczyzny jeszcze pogłębia jej rozpacz. Po pierwszym szoku kobieta stara się zapanować nad sobą - musi wiadomość przekazać synowi. Jednak kiedy już ma to za sobą popada w depresję. Tylko dzięki Bartkowi udaje się jej otrząsnąć i podjąć próbę ułożenia sobie życia na nowo. Ale to dopiero początek drogi...

"Niechciana prawda" to powieść obyczajowa, której autorką jest Agata Kołakowska. Muszę przyznać, że kiedy brałam książkę do ręki nazwisko autorki nic mi nie mówiło - co dziwne, bo jest to jej czwarta z kolei powieść. I jeśli wszystkie prezentują taki poziom to ogromna szkoda, że przeszły niemal zupełnie bez echa.

O zdradzie małżeńskiej napisano pewnie tyle samo utworów co o miłości - to temat rzeka. I pewnie dlatego trudno jest o coś nowego w sposobie przedstawienia tego zjawiska a większość powieści powiela utarty schemat. Agata Kołakowska podjęła próbę, moim zdaniem udaną, trochę innego spojrzenia na ten temat, a przy okazji poruszyła jeszcze inny problem, który ciągle jeszcze stanowi swego rodzaju tabu.
Marek już jako młody chłopak odczuwa swoją inność, jednak pod wpływem rodziny, otoczenia, powszechnie akceptowanych norm kulturalno-obyczajowych działa niejako przeciwko sobie - poznaje Beatę, zakłada rodzinę i stara się żyć zgodnie z powszechnymi oczekiwaniami. Spotkanie z Marcinem jest dla niego jak grom z jasnego nieba - szok, gwałtowne uczucie do nowego znajomego i strach przed konsekwencjami to tylko niektóre emocje kłębiące się w jego duszy. Marek nie jest egoistycznym potworem - zdaje sobie sprawę, że krzywdzi najbliższych, jednak dochodzi do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie szczerość wobec żony. Nie chce też tracić kontaktu z Bartkiem, choć bierze pod uwagę mozliwość, że chłopiec może nie chcieć mieć do czynienia z ojcem homoseksualistą.

Mówiąc szczerze początkowo mnie ten Marek mocno wkurzył. Pewnie większość zrozumie moją reakcję: zniszczył życie żonie i dziecku i ruszył ku własnemu szczęściu - no drań zwyczajny. Jednak z każdą kolejną przeczytaną kartką złość zaczynała się ulatniać ustępując miejsca żalowi. Nie, nie rozgrzeszyłam faceta, tylko dotarło do mnie, że również on jest ofiarą: przez lata żył w kłamstwie, a nawet kiedy już odkrył się przed najbliższymi, nie ma dosyć siły aby ujawnić się do końca, np. przed kolegami z pracy. Obawia się (niestety, znając życie całkiem słusznie), że jego kancelaria może stracić z tego powodu część klientów.

Książka porusza trudne tematy ale równocześnie trzeba podkreślić, że czyta się ją bardzo dobrze. Autorka nie poszła na łatwiznę, nie stworzyła melodramatu, stara się przedstawić racje i emocje obydwu stron i, co bardzo ważne, nie ocenia swoich bohaterów - to już działka nas, czytelników. Postacie nie są jednoznaczne, nie ma sztywnego podziału na "dobrych" i "złych", no może Bartuś jest zbyt dojrzały jak na swój wiek, ale z drugiej strony zdarza się, że dzieci w ekstremalnych sytuacjach odnajdują się o wiele lepiej niż dorośli...
Ogromnym atutem książki jest charakterystyka postaci - udało się Agacie Kołakowskiej stworzyć prawdziwych, żywych bohaterów, z którymi czytelnik może się utożsamiać.

Czy ta książka zmieni coś w stereotypowym myśleniu przeciętnego Polaka? Cóż, nie sądzę: dopóki będziemy oceniać innych nie ze względu na to jakimi są ludźmi, a tylko przez pryzmat religii, poglądów czy orientacji to nie ma się co oszukiwać - jeszcze niejeden Marek i niejedna Beata przeżyją osobistą tragedię spowodowaną strachem przed potępieniem i odrzuceniem...



piątek, 6 grudnia 2013

Między policją a rosyjską mafią

Po sporej dawce współczesnego rosyjskiego kryminału postanowiłam zapoznać się ze współczesną powieścią sensacyjną z tamtego regionu. Odpowiedni tom od jakiegoś czasu stał na mojej półce, więc dwa ostatnie wieczory (zamiast uczyć się do egzaminu...) spędziłam w towarzystwie trójki młodych mieszkańców Moskwy, którzy przypadkiem stali się zwierzyną ściganą przez mafię, milicję oraz służby specjalne.

Tania pracuje w agencji reklamy, a jej hobby to skoki spadochronowe - właśnie wyjeżdża na tydzień do Archangielska, gdzie jej aeroklub planuje kilka dni skakania w zimowych warunkach. Dima jest dziennikarzem i ma zrobić reportaż o tych skokach, naczelny wybrał jego, bo ma pewne doświadczenie spadochroniarskie. Zbieg okoliczności sprawił, że Tania i Dima nie zdążyli na swój lot i do Archangielska wyruszają następnym samolotem. Kilkadziesiąt kilometrów przed Leningradem w samolocie wybucha bomba, tylne drzwi się rozszczelniają i jednemu z pasażerów grozi wypadnięcie na zewnątrz. Tania i Dima ledwie zdążyli założyć spadochrony (przemycone na pokład samolotu) i razem z pechowym pasażerem wypadają z samolotu. Udaje im się wylądować na leśnej polanie i już razem z Igorem próbują znaleźć drogę do cywilizacji. 
Szybko okazuje się, że to dopiero początek ich kłopotów...

Autorami "Wycieczki na tamten świat" są Anna i Siergiej Litwinowie, rodzeństwo pisarzy, które zadebiutowało w 1999 roku. Są autorami ponad 40 powieści i kilku zbiorów opowiadań - w Polsce dostępne są jak na razie tylko dwie z nich, których główną bohaterką jest Tania Sadownikowa. Anna Litwinowa jest dziennikarką, a jej hobby to spadochroniarstwo, natomiast jej brat (inżynier energetyk) interesuje się archeologią - swoje doświadczenia wykorzystali przy tworzeniu postaci bohaterów powieści oraz całej intrygi.

Akcja powieści toczy się zaledwie w ciągu kilku dni i jak na powieść sensacyjną przystało pełno tu ucieczek, samochodowych pościgów i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Tania i Dima nie bardzo rozumieją czego chce od nich mafia, bo zainteresowanie policji dałoby się jakoś wytłumaczyć, w końcu wyskoczyli z samolotu, w którym wybuchła bomba. Ale gangsterzy? Na rozmyślania nie ma jednak za wiele czasu, najpierw trzeba wynieść cało głowę z tej opresji.

Powieść czyta się całkiem gładko, chociaż bez fajerwerków. Jest dosyć przewidywalna, choć na plus autorów należy zapisać, że postarali się stworzyć ciekawych, zindywidualizowanych bohaterów - każdy ma swoją historię, dowiadujemy się jakie są motywy ich postępowania i reakcje na poszczególne wydarzenia. 

"Wycieczka na tamten świat" to lekka powieść sensacyjno-przygodowa, w sam raz na długie zimowe wieczory. 

środa, 4 grudnia 2013

Powieściowy rollercoaster

Alfred Hitchcock, jeden z najsłynniejszych reżyserów ubiegłego wieku powiedział kiedyś, że "film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć". Słowa wielkiego mistrza niezaprzeczalnie wziął sobie do serca inny filmowy twórca, tylko, że tym razem zastosował je pisząc swoją debiutancką książkę.
Chris Columbus, bo o nim mowa, jest amerykańskim reżyserem, scenarzystą i producentem, a jego najsłynniejsze dzieła to "Pani Doubtfire", "Gremliny rozrabiają", dwa pierwsze filmy z serii o Harrym Potterze oraz filmy o małym Kevinie, który pechowym zbiegiem okoliczności spędza święta sam  - raz w domu, a raz w Nowym Jorku;)
Columbus do współpracy nad "Domem Tajemnic" zaprosił  popularnego w Stanach Zjednoczonych autora książek dla młodzieży nazwiskiem Ned Vizzini i ze współpracy obu panów powstała książka, którą miałam właśnie okazję przeczytać.

Walkerowie mają kłopoty finansowe. Ojciec rodziny, znany chirurg, stracił właśnie pracę, w sądzie toczy się przeciw niemu sprawa wniesiona przez pacjenta, oszczędności topnieją i trzeba drastycznie ciąć wydatki. W związku z tym rodzice sprzedali dom i obydwa samochody a teraz szukają jakiegoś mieszkania. Agentka nieruchomości proponuje im zakup pięknego, całkowicie urządzonego domu w dobrej dzielnicy, który podejrzanie mało kosztuje... Rodzice cieszą się, że trafiła im się taka okazja, natomiast trójka ich dzieci od razu wyczuwa, że z domem jest coś nie w porządku. Szybko się okazuje, że  dzieciaki mają rację, a z domem Kristoffa (jego pierwszym właścicielem był pisarz Denver Kristoff) związana jest mroczna i groźna tajemnica. Utwierdza ich w tym wizyta sąsiadki, która twierdzi, że jest córką pisarza i na oczach przerażonej rodziny zmienia się w potężną i groźną Wichrową Wiedźmę. Huragan przez nią wywołany niszczy wnętrze domu, rodzice gdzieś znikają, a dzieci trafiają do jakiegoś alternatywnego świata pełnego fantastycznych miejsc i osób.
Kordelia, Brendan i Eleanor dosyć szybko dochodzą do wniosku, że trafili do świata powieści, których autorem był Kristoff, jednak nie mają żadnego pomysłu jak się z niego wydostać...

"Dom tajemnic" to książka z pogranicza powieści przygodowej i fantastyki. Mamy tu czary, olbrzyma, piratów, wiedźmę, tajemniczą księgę, która spełnia życzenia, rozbójników i jeszcze wiele innych elementów charakterystycznych dla tych gatunków literackich - do wyboru do koloru. Akcja powieści gna na złamanie karku, właściwie nie ma nawet chwili na odpoczynek i złapanie oddechu, pokuszę się o stwierdzenie, że widać iż autorem jest człowiek związany z przemysłem filmowym - "Dom Tajemnic" to niemal gotowy scenariusz filmu. Trochę na tym cierpi charakterystyka postaci - bohaterowie są zaledwie naszkicowani i niewiele się o nich dowiadujemy. Podziwiać jednak należy fantazję autorów w kreowaniu powieściowej rzeczywistości - książka jest pierwsza z cyklu i już jestem ciekawa co wydarzy się w kolejnych odsłonach przygód rodzeństwa Walkerów.

Całkiem nieźle się bawiłam czytając tę powieść, pragnę jednak stanowczo zaznaczyć, że przeznaczona jest dla MŁODEGO CZYTELNIKA i wytrawni znawcy fantastyki niech po nią raczej nie sięgają.

sobota, 30 listopada 2013

Nie tylko mąż sześciu żon...

Od dłuższego czasu można zaobserwować u wielu czytelników (a właściwie to czytelniczek) niesłabnące zainteresowanie historią angielskiej dynastii Tudorów. Niemała w tym zasługa serialu "Tudorowie" jak również serii książek Philippy Gregory, jednej z najpopularniejszych obecnie w naszym kraju brytyjskich pisarek. 
Zdarzyło mi się co prawda przeczytać trzy powieści tej autorki (cykl "Majątek Widerace") jednak cykl o Tudorach cały czas przede mną. Natomiast dzisiaj słów kilka na temat nieco starszej książki o Henryku VIII, jego życiu i czasach.

"Rubaszny król Hal" to beletryzowana biografia autorstwa George'a Bidwella - o innej jego książce, dotyczącej Elżbiety I Tudor pisałam TUTAJ.
Henryk Tudor był młodszym synem króla Henryka VII. Kiedy miał 10 lat jego starszy brat Artur poślubił hiszpańską księżniczkę Katarzynę Aragońską. Niestety rok później zmarł, a Henryk, dosyć niespodziewanie, stał się następcą angielskiego tronu. Ponieważ Anglia potrzebowała sojuszu z Hiszpanią rozpoczęto starania o dyspensę, aby Henryk mógł poślubić wdowę po bracie - później, kiedy król będzie dążył do poślubienia Anny Boleyn głównym argumentem świadczącym o nieważności pierwszego małżeństwa będzie "pokrewieństwo" jakie poprzez Artura łączyło Henryka i Katarzynę.
Perypetie małżeńsko-rodzinne angielskiego władcy to chyba najbardziej znane fakty z jego życia, które spychają w cień jego działalność na polu polityki oraz religii. Tymczasem to za jego panowania Anglia zaczyna być światowym mocarstwem, król inwestuje we flotę, stara się umocnić władzę monarszą, przyłącza Walię i czynnie włącza się w europejską politykę zręcznie manewrując pomiędzy Francją i Hiszpanią tak, aby zyskać dla siebie jak najwięcej.

Henryk VIII, co pewnie wszyscy pamiętają z lekcji historii, był twórcą nowej religii zwanej anglikanizmem. Co ciekawe, władca przez wiele lat był gorącym zwolennikiem katolicyzmu, napisał nawet traktat potępiający Marcina Lutra, za co otrzymał od papieża tytuł "Obrońcy wiary". Kiedy jednak papież Klemens VII (naciskany przez władcę Hiszpanii) odmówił unieważnienia królewskiego małżeństwa Henryk ogłosił Akt o Supremacji i stał się przywódcą kościoła narodowego.

George Bidwell w swojej książce starał się być jak najbardziej obiektywny - nie ocenia poszczególnych królewskich decyzji, czy to politycznych, czy to personalnych. Przedstawia tło obyczajowe, wykorzystuje bogaty materiał źródłowy, stara się stworzyć jak najwierniejszy portret psychologiczny władcy. Henryk Tudor, którego spotkamy na kartach tej książki to nie tylko bohater rozmaitych romansowych historii (notabene moim zdaniem liczne małżeństwa zawierał nie tyle z powodu upodobania do płci pięknej, co z konieczności posiadania legalnego męskiego potomka), ale jeden z najwybitniejszych ludzi swojej epoki: inteligentny, utalentowany, polityczny wizjoner - te cechy odziedziczy młodsza z jego córek, Elżbieta, która jest niewątpliwie najwybitniejszą przedstawicielką tej dynastii.

"Rubaszny król Hal" to wnikliwe opracowanie historyczne, które czyta się jak powieść przygodową - zdecydowanie jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich osób zainteresowanych dynastią Tudorów.

piątek, 29 listopada 2013

W pętli kłamstw i nenawiści

Jakiś czas temu pisałam o przepięknej książce Nicholasa Evansa pt. "Zaklinacz koni", a dzisiaj słów kilka o kolejnej historii, która wyszła spod jego pióra.

Tommy Bedford pochodzi z mieszczańskiej rodziny - matka zajmuje się domem, ojciec jest urzędnikiem a starsza siostra Diane początkującą aktorką. Ośmioletni chłopiec zostaje wysłany do szkoły z internatem w której przeżywa prawdziwe piekło - starsi koledzy prześladują pierwszoroczniaków a i nauczyciele niejednokrotnie w sadystyczny sposób wyładowują się na swoich podopiecznych. Z tego powodu Tommy, z natury zamknięty w sobie, jeszcze silniej odgradza się od otoczenia. Chłopiec od najmłodszych lat zafascynowany jest Dzikim Zachodem i, jeśli tylko może, przenosi się w wyobraźni na prerię i do małych miasteczek, które ogląda  w popularnych pod koniec lat 50-tych kowbojskich serialach.
Podczas kiedy Tommy próbuje przetrwać w znienawidzonej szkole jego siostra zyskuje popularność i to nie tylko w Anglii - z Hollywood przyjeżdża producent poszukujący aktorki do nowego filmu z Gary Cooperem i proponuje te rolę Diane. Dziewczyna przyjmuje propozycję i wyjeżdża do Los Angeles zabierając ze sobą Tommy'ego. Szczęście chłopca wydaje się nie mieć granic, kiedy okazuje się, że Diane związała się z aktorem Rayem Montane, jednym z jego serialowych idoli.
Mijają lata, Tommy zmienia się w Toma, zakłada rodzinę, która niestety się rozpada, popada w alkoholizm i traci kontakt z jedynym synem Danny'm, który wbrew jego namowom postanawia nie iść na studia, tylko zaciąga się do wojska i rusza na wojnę do Iraku. Jednak kiedy Danny ma kłopoty Tom stara się mu pomóc. Problemy Danny'ego wywołują w Tomie potrzebę rozliczenia się z własnymi demonami...

Evans podejmuje w swojej książce kilka ważnych tematów - m.in. odpowiedzialności za to co się robi, kłamstwa w imię "wyższych" wartości, wpływu jaki na psychikę człowieka mają traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Autor zrobił kawał dobrej roboty kreśląc swoich bohaterów, ich charaktery, poglądy i reakcje. Zafascynowany serialowymi szeryfami i kowbojami Tommy styka się ze środowiskiem filmowym i dosyć szybko dociera do niego, że to co widać na ekranie nie zawsze jest zgodne z faktycznym stanem rzeczy, a aktor grający jego ulubionego bohatera w rzeczywistości nawet nie za bardzo potrafi jeździć konno i wyręcza się dublerami. Nieco naiwna Diane daje się omotać czułym gestom i słodkim słówkom notorycznego kłamcy i uwodziciela. Przekonany o swoim niezwykłym talencie Ray nie rozumie, że jego czas już minął i każdą krytyczną uwagę traktuje jak zamach na siebie, gdy tymczasem jest ledwie przeciętnym aktorem, egoistą i oszustem. Postacie Evansa to prawdziwi ludzie, targani emocjami, które to emocje przechodzą również na czytelnika, a przedstawione w nim różne rodzaje przemocy domowej zmuszają do refleksji nad faktem, że często z wielkiego uczucia rodzi się równie wielka patologia.

Warto sięgnąć po tę powieść - serdecznie polecam. 

czwartek, 28 listopada 2013

Poirot obserwuje, amatorzy prowadzą śledztwo

Wielbiciele Agathy Christie licytują się pomiędzy sobą o to, które z dwójki najważniejszych bohaterów jej książek jest lepszym detektywem - Herkules Poirot czy Jane Marple? Ja osobiście skłaniam się do frakcji herkulesowej, co jest może o tyle dziwne, że większą sympatią darzę jednak pannę Marple...
Ostatnio zdarzyło mi się przeczytać kolejną książkę z owym małym Belgiem wyposażonym w ogromne ego, która nosi tytuł "Tragedia w trzech aktach". Książka ta nieco odstaje od innych kryminałów z Poirotem, ponieważ detektyw jest tu raczej w roli obserwatora i nie do końca nadąża za biegiem wydarzeń.

Akcja powieści rozpoczyna się w Kruczym Gnieździe, posiadłości znanego aktora sir Charlesa Cartwrighta, gdzie trwają przygotowania do kolacji na którą mają przybyć londyńscy przyjaciele gospodarza oraz kilka osób z miejscowego towarzystwa. W czasie przyjęcia zdarza się tragiczny wypadek - w niewyjaśnionych okolicznościach umiera pastor. Starszy pan nie miał wśród miejscowych żadnych wrogów, gości przybyłych z Londynu w ogóle nie znał, więc jego śmierć dosyć szybko zaliczono do kategorii "zgonów naturalnych".
Jak się okazuje, zupełnie niesłusznie, bowiem kilka tygodni później, również na przyjęciu, tyle, że innej miejscowości umiera kolejny człowiek - lekarz, bliski przyjaciel Cartwrighta. Jego śmierć jest taka sama jak w wypadku pastora, a na przyjęciu znajdują się niemal wszyscy goście, którzy byli świadkami śmierci pastora.
Inny z przyjaciół Cartwrighta oraz jego młoda sąsiadka postanawiają wytropić mordercę - zakładają, że to ktoś z osób obecnych na obydwu przyjęciach... 

Po raz kolejny tworzy Agata Christie skomplikowaną intrygę, która wydaje się niemal nie do rozwikłania - z jednej strony brak konkretnego motywu, a równocześnie każda z podejrzanych osób ma jakąś tajemnicę, dla zachowania której teoretycznie mogłaby się posunąć do morderstwa.

Tak jak wspomniałam na początku Poirot jest w tej książce postacią w tle głównych wydarzeń - nie odmówi sobie co prawda zadziwienia wszystkich swoimi umiejętnościami, jednak robi to dopiero pod koniec, natomiast przez większość utworu jest niewidoczny. Tak, tak, mówię o TYM Herkulesie Poirot...
Co jeszcze różni tę książkę od innych poświęconych belgijskiemu detektywowi to pewna nostalgia i zaduma prezentowana przez Poirota - w życiu bym go nie podejrzewała o taką wrażliwość...

Książka (jak niemal wszystkie tej autorki) stanowi świetną rozrywkę na długie jesienne i zimowe wieczory.
Polecam:)

wtorek, 26 listopada 2013

Obcy we własnym kraju

Z czym kojarzy się przeciętnemu Polakowi przeciętny Japończyk?
Gdyby przeprowadzić sondę uliczną na ten temat to najprawdopodobniej powstałby obraz człowieka żywiącego się tylko sushi, w przerwach popijającego sake, mieszkającego w hotelu kapsułkowym, jeżdżącego autem nafaszerowanym najnowocześniejszą elektroniką, zaczytującego się w powieściach Haruki Murakamiego. I to by było na tyle. Tymczasem osoby, którym zdarzyło się mieszkać tam przez dłuższy czas zżymają się słysząc te stereotypy, w których, jak to w stereotypach, nie ma zbyt dużo prawdy. Niektórzy wielbiciele kraju kwitnącej wiśni posuwają się do tego, że chwytają za pióro i piszą książki w których rozprawiają się z mitami krążącymi na temat Japonii i Japończyków. Jedną z takich osób jest Marcin Bruczkowski - informatyk, pisarz, perkusista, autor czterech książek o Dalekim Wschodzie. Kilka tygodni temu ukazała się jego najnowsza książka "Powrót niedoskonały" której akcja toczy się co prawda w Polsce, ale cały czas w tle widoczna jest Japonia.

Robert Brakat, bohater najnowszej powieści Marcina Bruczkowskiego wyjechał w 1986 roku na studia do Japonii i pozostał tam przez następne kilkanaście lat. Później jeszcze spędził pięć lat w Singapurze i wreszcie wczesną wiosną 2005 roku wrócił do ojczyzny. Tylko, że po tych prawie dwudziestu latach jest to całkiem inny kraj, w którym Robert czuje się jak cudzoziemiec, a niekiedy wręcz jak kosmita.

W kilka dni po swoim powrocie przypadkiem trafia pod most Łazienkowski i, ku swojemu zdumieniu, spotyka tam mieszkającego w niewielkim namiociku Japończyka. Powodowany impulsem Robert zaprasza go do siebie, a Hattori, choć nieco zaambarasowany, przyjmuje zaproszenie. I tak oto młody Japończyk staje się przewodnikiem Roberta po współczesnej Polsce i Polakach. Poznaje go ze swoimi przyjaciółmi, którzy, z jakichś tylko sobie wiadomych powodów, otaczają reemigranta dyskretną, ale stałą opieką.
Dla Roberta niemal wszystko jest niezrozumiałe - w mieszkaniu posiada kilka kompletów narzędzi oraz drabin po ekipach remontowych, które po rozpoczęciu pracy rozpłynęły się gdzieś w niebycie; pani w ZUS-ie żąda od niego jakiegoś pesla i omal nie dostaje zawału słysząc, że petent nie ma pojęcia o co jej chodzi; próby wyrobienia sobie polskich dokumentów (dowód osobisty musiał zdać na posterunku MO przed wyjazdem za granicę) bez których nie ma się co starać o pracę (że o kupnie telefonu komórkowego nie wspomnę), nie przynoszą większych efektów; niemal co noc ktoś kradnie wycieraczki u jego samochodu, a jakby tego było mało kontener w którym przesłał z Singapuru do Polski cały swój majątek zaginął gdzieś w bezkresie Oceanu Indyjskiego...
Co jednak sprawia mu największe trudności to przyzwyczajenie się do panujących w Polsce zwyczajów. Od tych typowo domowych (np. goście chodzą w butach po mieszkaniu - rzecz w Japonii nie do pomyślenia), poprzez niekulturalne zachowanie niektórych rodaków w miejscach publicznych, na niezdrowej atmosferze w firmie w której Robertowi udaje się w końcu znaleźć pracę.

Robert Brakat jest obcy we własnym kraju - wyjeżdżał w całkiem innej rzeczywistości, przez kilkanaście lat Polska zmieniła się niemal całkowicie: ustrój, gospodarka, normy społeczno-obyczajowe, nawet język -  bohater zakłada sobie coś w rodzaju słownika współczesnej polszczyzny, w którym notuje nowe słowa, albo stare z nowym znaczeniem, tytuły kultowych filmów i książek z ostatnich lat oraz nazwiska, które wszyscy znają (słowniczek zamieszczony jest na końcu książki).
To niezrozumienie własnej ojczyzny wywołuje w Robercie ogromną frustrację, a z drugiej strony (co jest raczej zrozumiałe) mężczyzna gloryfikuje Japonię i panujące w niej stosunki. Nie bierze pod uwagę tego, że ową Japonię opuścił już kilka lat temu, więc pewnie i tam zaszły jakieś zmiany, a poza tym czas i odległość zatarły mniej przyjemne wspomnienia a pozostawiły tylko te dobre.
Co musi się stać, aby bohater wreszcie się zdecydował gdzie tak naprawdę jest jego miejsce na ziemi?

Pisząc o tej książce warto wspomnieć o dosyć szczególnej konstrukcji utworu. Otóż rzeczywistość przeplata się tu z sennymi marzeniami Roberta, które stanowią swego rodzaju przejścia pomiędzy kolejnymi wydarzeniami - autor użył tu używanej w japońskiej literaturze konwencji, która bazuje na łączeniu tych dwóch światów, ich wzajemnemu przenikaniu. Przeżyte wydarzenia mają wpływ na to co bohater widzi we śnie, a z kolei sny w symboliczny sposób informują o tym co może się zdarzyć.

Uważam, że "Powrót niedoskonały" to książka, która powinna budzić w czytelniku pytania o własną tożsamość, o to co w życiu jest ważne, która pod nieco żartobliwą maską kryje gorzką prawdę o naszych narodowych kompleksach i  braku wiary w siebie, w której możemy się oglądać jak w krzywym zwierciadle. Aczkolwiek zapewniam, że niejednokrotnie uśmiech zagości na waszych twarzach drodzy czytelnicy, bowiem zderzenie Roberta Brakata z polską rzeczywistością biurowo urzędniczą jest odmalowane z niezwykle sugestywny i ironiczny sposób.

Zachęcam i życzę miłej lektury:) 

niedziela, 24 listopada 2013

Stolica razem z rodziną Ciumków

Czy zna ktoś dzieci, które lubią zwiedzać zabytki? Bo ja niestety nie znam takowych, co więcej lata pracy z młodym pokoleniem pozwalają mi postawić tezę, że niektórzy szczególnie oporni wolą pisać test z fizyki niż wizytować muzeum lub stary kościół... Nie inaczej jest z Grześkiem i Kasią Ciumkami, bohaterami kilku powieści dla dzieci autorstwa Pawła Beręsewicza. 

Rodzina Ciumków mieszka na przedmieściach Warszawy, co więcej tata Ciumko jest warszawiakiem z dziada pradziada, więc teoretycznie dzieciaki powinny się orientować co do najważniejszych zabytków stolicy. Niestety okazuje się, że teoria sobie, a życie sobie, i oto pewnego dnia tata ze zgrozą dowiaduje się, że Grzesiek nie ma pojęcia czyj pomnik stoi na Placu Zamkowym. Szok jednak szybko mija i tato postanawia nadrobić braki w warszawskim wykształceniu własnych dzieci.

W czasie jedenastu spacerów młodzi Ciumkowie, a my razem z nimi, poznają zabytki, muzea, pomniki świadczące o bogatej historii własnego miasta oraz słuchają legend i anegdot związanych z oglądanymi obiektami. Każdy spacer opatrzony jest mapką z naniesioną trasą oraz znajdującymi się przy niej zabytkami, tak, że może stanowić inspirację dla własnego odkrywania stolicy. Na marginesach znajdują się najważniejsze informacje na temat historii i współczesności miasta, zabytków oraz innych ciekawych miejsc, które warto odwiedzić. Dopełnieniem tekstu są liczne fotografie i rysunki przedstawiające omawiane obiekty. Książka zaopatrzona jest w słowniczek trudniejszych wyrazów znajdujących się w tekście, oraz (co powinno zainteresować np. nauczycieli planujących wycieczkę po Warszawie) informacje na temat zajęć edukacyjnych organizowanych przez stołeczne muzea. Dodatek do książki stanowi również zeszyt z krzyżówkami, które pomogą sprawdzić co zapamiętaliśmy z lektury.

"Warszawa. Spacery z Ciumkami" to coś pośredniego pomiędzy powieścią a przewodnikiem, bowiem historyczne informacje są bardzo zgrabnie wplecione w fabułę. Tata i mama starają się jak najwięcej przekazać dzieciom, natomiast Grzesiek i Kasia dokładają sił, aby jak najmniej się dowiedzieć - jednak dorośli prośbą, groźbą i podstępem przeprowadzają swoje plany i przebiegają wraz ze swoimi opornymi pociechami staromiejskie ulice, place i parki. 
Narratorem książki jest Grzesiek i przyznam, że świetnie się bawiłam patrząc na Warszawę jego oczami - np. w czasie zwiedzania Łazienek zazdrościł królowi Stasiowi... skrzyni z filcowymi kapciami. Bo przecież król miał świetną zabawę ślizgając się w tych kapciach po pałacowych parkietach;)

Większość historii napisana jest w zabawnym tonie, jednak autor nie pomija tragicznych wydarzeń z najnowszej historii - pomnik Stefana Starzyńskiego, Małego Powstańca, Bohaterów Getta czy Arsenał stanowią punkt wyjścia do opowieści na temat wojennej przeszłości miasta. Przy okazji Pałacu Kultury i Nauki tata Ciumko mówi dzieciom o czasach PRL-u, a spacer po Placu Zwycięstwa prowokuje mamę do wspomnień związanych z pierwszą wizytą Jana Pawła II i pamiętnej mszy odprawianej w tym właśnie miejscu.  

Książka Pawła Beręsewicza to z jednej strony dobra zabawa dla młodego (a i starszego też) czytelnika, ale równocześnie wspaniała propozycja dla wszystkich, którzy chcieliby bliżej poznać własną stolicę.
Serdecznie polecam.

Książkę przeczytałam dzięki


piątek, 22 listopada 2013

Młodzi archeolodzy znów w akcji

Bartek i Ania Ostrowscy oraz Mary Jane, Jim i Martin Gardnerowie to główni bohaterowie cyklu "Kronik Archeo", którego autorką jest Agnieszka Stelmaszyk. Ich rodzice są światowej sławy archeologami, więc dzieci od zawsze miały styczność z historią. Do tej pory powstało sześć książek o ich przygodach, a w ostatnim czasie pojawił się siódmy tom pt. "Przepowiednia Synów Słońca". 
W poprzednich tomach dzieciaki szukały już zaginionego grobowca egipskiej królowej, złotego posągu greckiego boga, krzyżackiego skarbu, japońskiego wachlarza dającego swojemu właścicielowi nieśmiertelność oraz Diamentowej Doliny, świętego miejsca australijskich Aborygenów. Tym razem los (i fantazja autorki) funduje im wyprawę w głąb południowoamerykańskiej dżungli...

To miały być spokojne wakacje w angielskim zamku - młodzi Ostrowscy i Gardnerowie przebywają z wizytą u lady Ginevry Carnarvon, natomiast ich rodzice prowadzą prace wykopaliskowe w Chinach. Pewnej nocy Bartek odbiera rozpaczliwy telefon od panny Ofelii Łyczko - młoda kobieta znajduje się w Peru i najprawdopodobniej została porwana. Dzieciaki  postanawiają ruszyć na ratunek - oczywiście muszą mieć opiekę, więc razem z nimi wybiera się lady Ginevra oraz słynny londyński detektyw Gordon Archer. Z Polski ma dojechać stryj Bartka i Ani, jednak okazuje się, że nie tylko panna Ofelia znalazła się w poważnych kłopotach. 
W dalekich Chinach kończą się wykopaliska w których uczestniczą polscy i angielscy archeologowie - w ostatnim dniu pani Beata Ostrowska odnajduje tajemniczą skrzynkę ze złotą rzeźbą przedstawiającą tratwę z inkaskimi wojownikami. W nocy w obozie wybucha pożar, znika chiński profesor i tajemnicze znalezisko, a Ostrowscy i Gardnerowie trafiają do więzienia z zarzutem popełnienia morderstwa, za które grozi im kara śmierci... 

Książkę przeczytałam w jedno popołudnie i mam trochę mieszane uczucia jeśli o nią chodzi... Odbiorcą docelowym jest czytelnik w wieku około 10 lat, więc w książce musi się sporo dziać, bohaterowie mają cudem unikać niebezpieczeństw i ostatecznie wszystko musi się skończyć dobrze - i to wszystko tu jest, więc niby w porządku. Ale tylko niby, bowiem nawet książka dla dzieci (o ile nie jest to czysta fantastyka) powinna się chociaż trochę trzymać realiów. A z tym w "Przepowiedni Synów Słońca" jest bardzo różnie. 
Już na samym początku mamy taki obrazek - Bartek po odebraniu telefonu od panny Ofelii decyduje, że muszą jechać do Peru i już trzeciego dnia lądują w Limie... Nawet jeśli Polacy nie muszą mieć wiz aby odwiedzić Peru (bo nie wiem czy muszą czy nie muszą), to jednak Ostrowscy są nieletni, tak samo jak ich angielscy przyjaciele i chyba podróż na antypody wymaga jakiejś zgody rodziców, albo co... 
Dalej wcale nie jest lepiej - dzieci praktycznie nie znają języka hiszpańskiego, ale bez problemów dogadują się z krajowcami, w ciągu niecałej godziny znajdują informację na temat rejonu kraju gdzie zaginęła panna Ofelia oraz przewodnika, który niemal się narzuca z chęcią pomocy, pomimo, że chodzi o wyprawę w niezwykle niebezpieczne okolice. A następnie dzieciaki (praktycznie bez przygotowania) ruszają w podzwrotnikową dżunglę... 
A tak z drugiej strony, może się czepiam, bo jestem dorosła i inaczej patrzę na świat niż dziesięciolatki? I to co mnie drażni dla nich jest zupełnie nieistotne? Muszę chyba przetestować tę lekturę na docelowej grupie wiekowej.

Podobnie jak to było z poprzednimi książkami z cyklu, na marginesach znajdują się objaśnienia trudniejszych słów oraz biogramy sławnych postaci wspominanych w tekście, więc przy okazji lektury młody człowiek może się czegoś nauczyć.
Dla wszystkich wielbicieli "Kronik Archeo" jest to pozycja obowiązkowa, a ja, pomimo pewnych obiekcji, myślę, że młodemu czytelnikowi ta historia się spodoba. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości 



czwartek, 21 listopada 2013

Nie sądź nigdy po pozorach

W czasach, kiedy wszyscy porozumiewamy się za pomocą SMS-ów i maili, otrzymanie listu napisanego na papierze i wysłanego w kopercie robi spore wrażenie. A jeśli do tego nadawca był dla nas kimś bliskim i niestety już od jakiegoś czasu nie żyje to jest to wydarzenie z rzędu niezwykłych.
Taki list z przeszłości dostała Vianne, bohaterka znana z bestsellerowej powieści "Czekolada" (oraz z jej kontynuacji pt. "Rubinowe czółenka"), której autorką jest brytyjska pisarka Joanne Harris. Trzecia powieść o Vianne i jej bliskich nosi tytuł "Brzoskwinie dla księdza proboszcza" i po raz kolejny przenosi nas na francuską prowincję, do zamkniętej społeczności małego miasteczka.

Minęło już osiem lat od chwili, kiedy Vianne z córeczką Anouk opuściła Lansquenet, swój mały sklepik z czekoladą, kilkoro przyjaciół, kilku wrogów oraz księdza Reynauda. I oto teraz otrzymuje wiadomość zza grobu - jej nieżyjąca przyjaciółka Armande wzywa ją do powrotu, bo w miasteczku źle się dzieje...
Vianne nie chce wracać do przeszłości i do Lansquenet, do ludzi, którzy wyrządzili jej krzywdę, jednak nie potrafi odmówić prośbie starszej pani. I tak oto pewnego sierpniowego dnia Vianne z Anouk i młodszą córeczką Rosette przybywają do miasteczka. Na pierwszy rzut oka niewiele się tu zmieniło, jednak szybko okazuje się, że to tylko pierwsze wrażenie. Do miasta przybyli obcy - nad rzeką, tam gdzie dawniej cumowały łodzie "rzecznych szczurów" powstała kolonia muzułmańska. Na ulicach Lansquenet pojawiły się kobiety w czarnych chustach i mężczyźni o ciemniejszej skórze, a z głosem kościelnych dzwonów zaczął rywalizować głos muezina wzywającego wiernych do modlitwy. Nić porozumienia, która początkowo zaczęła się tworzyć pomiędzy obydwoma społecznościami została zerwana i wszystko wskazuje, że wystarczy niewielki kamyczek, który poruszy lawinę i ledwie skrywana niechęć przemieni się w otwartą wojnę. Po raz kolejny zarzewiem konfliktu staje się miejscowy proboszcz - surowy, kostyczny, nieco staroświecki w poglądach ksiądz Reynaud...

"Brzoskwinie" to, podobnie jak "Czekolada", powieść o magii (chociaż tu jej stężenie jest nieco mniejsze), uczuciach i ludzkiej wrażliwości. Jednak tym razem jest tu coś jeszcze. Zderzenie dwóch, jakże odmiennych, kultur pokazuje jak ważną rzeczą jest tolerancja, poszanowanie prawa każdego człowieka do wolności, do możliwości uzewnętrzniania swojej osobowości, wiary i przekonań. To również historia o tym, że każdy może się zmienić i dlatego każdemu należy dać jeszcze jedną szansę - nawet komuś, kto w przeszłości wyrządził nam krzywdę. Przy tej okazji warto się zastanowić nad faktem, że bardzo często sądzimy po pozorach, oznaczamy ludzi swoistymi etykietkami ze względu na jakąś powierzchowną obserwację lub, co gorsza, ze względu na powszechnie panujący stereotyp. A tymczasem czarna burka noszona przez muzułmanki może ukrywać gorące namiętności, tragiczne historie czy strach i wyobcowanie, a piękna twarz może ukrywać podłość, szaleństwo i zwyrodnienie...

"Brzoskwinie dla księdza proboszcza" to kolejna książka Joanne Harris, która wzbudziła mój niekłamany zachwyt - niebanalna historią, wyraziści bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji, piękna warstwa językowa to niezaprzeczalne atuty tej książki i namawiam do jej przeczytania. Tylko moim zdaniem, pomimo, że książka stanowi odrębną całość, warto znać poprzednie dwa tomy, bowiem są dosyć liczne nawiązania tak do "Czekolady" jak i do "Rubinowych czółenek".