poniedziałek, 29 lutego 2016

Trylogia na luty - o pewnym rudym kocie i jego człowieku

Nie należę do wielbicielek kociego rodu, więcej, od czasu kiedy jeden z przedstawicieli tego gatunku obdarował mnie toksoplazmozą, serdecznie ich nie lubię. Ale od czasu do czasu zdarzają się literackie kocury, które zyskują moją sympatię: przykładem Behemot z "Mistrza i Małgorzaty".

Kot o którym dzisiaj chcę napisać istnieje naprawdę, razem ze swoim człowiekiem (bo to kot wybiera sobie opiekuna) mieszka w Londynie, a dzięki mediom znany jest niemal na całym świecie.

James Bowen to były narkoman, który próbuje sobie ułożyć na nowo życie. Pewnego dnia na jego drodze staje rudy kot po przejściach. James, chociaż sam ledwie wiąże koniec z końcem postanawia zaopiekować się Bobem. Wkrótce okazuje się, że była to jedna z najlepszych decyzji jakie podjął w życiu - kot ma niezwykły talent w zjednywaniu sobie ludzi. Początkowo James zarabia jako uliczny muzyk, później przerzuca się na sprzedaż gazet - Bob, który mu towarzyszy przy tych zajęciach, budzi zainteresowanie, a przy okazji ma wpływ na wysokość datków.

Oczywiście życie Jamesa i jego kota to nie ciągłe pasmo przyjemności - zdarzają się gorsze dni, a i nie wszyscy ludzie są przyjaźnie nastawieni do oryginalnego duetu. Jednak tym co jest niezwykle widoczne w tej serii jest optymizm i wiara w lepsze jutro. Bob i James są prawdziwymi przyjaciółmi, wspierają sie w trudnych chwilach i obydwaj wiedzą, że mają kogoś bliskiego...

Początkowo powstała jedna książka o Bobie i Jamesie, jednak sukces jaki odniosła sprawił, że pojawiły się jeszcze dwie kolejne. I tak oto mamy trylogię o kocie i jego człowieku ;)


wtorek, 23 lutego 2016

Słaba płeć? Niekoniecznie...

Przez wieki utarło się, że jeśli chodzi o szeroko pojęte prowadzenie interesów i sprawowanie władzy, to jest to domena mężczyzn. Natomiast kobiety mają zajmować się domem i dziećmi, posłusznie spełniać zalecenia ojca, męża, brata czy innego męskiego krewnego, a samodzielnie decydować mogły o tym co będzie na obiad (chociaż i to nie zawsze).
To co napisałam to dosyć duże uproszczenie, ale odpowiadające faktom. Wiek XX, a szczególnie jego druga połowa zmienił układ sił społecznych, kobiety wyszły z cienia mężczyzn i wreszcie mogły pokazać co potrafią. Nasze rodaczki, ze względu na taką a nie inną sytuację polityczno-gospodarczą jaka panowała w kraju po II wojnie, miały trudniej niż ich koleżanki z Niemiec czy Wielkiej Brytanii, ale przecież Polka potrafi!

"Liderki biznesu. Jak zwyciężać i zmieniać świat" to historia trzynastu kobiet, które swoją przygodę z biznesem zaczynały w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Początki nie były łatwe, ale dzisiaj one same, ich dokonania oraz firmy są znane nie tylko w Polsce ale i na świecie.
Bohaterki książki są w różnym wieku, mają różne doświadczenia życiowe i zawodowe, działają w różnych branżach - można by powiedzieć, ze właściwie niewiele je łączy. Nic bardziej mylnego.
Tym co stanowi wspólny punkt w tych autobiografiach (panie bowiem same opowiadają o sobie) jest uparte dążenie do wyznaczonego celu. Nawet jeśli po drodze zdarzy się jakieś niepowodzenie nie należy go traktować w kategorii porażki, ale jako doświadczenie, czyli ma tu zastosowanie stara dobra zasada, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Wszystkie bohaterki zgodnie podkreślają, że niezwykle ważny jest ciągły rozwój i gotowość do poznawania nowych rzeczy - nieważne czy to będzie język obcy, podstawy księgowości czy studia podyplomowe z marketingu - każda taka umiejętność jest inwestycją we własną przyszłość. Jeżeli dodamy do tego kilka typowych kobiecych cech, czyli kreatywność, umiejętność negocjowania, zaradność i intuicję to mamy gotowy przepis na kobietę sukcesu.

Przywykło się sądzić, że bogate życie zawodowe przeszkadza w szczęśliwym życiu rodzinnym - fakt, nie jest łatwo, ale przy odrobinie dobrej woli i współpracy można wszystko ze sobą pogodzić. Najważniejsze to nie robić niczego na siłę - jeżeli dzieci i mąż będą mieli do wyboru szczęśliwą i zrealizowaną zawodowo mamę i żonę w pakiecie z dbającą o porządki i obiady panią Jasią lub snującą się po własnoręcznie wypucowanym mieszkaniu niespełnioną i marzącą o zupełnie innym życiu frustratkę to który wariant będzie im bardziej odpowiadał? No właśnie...

"Liderki biznesu" trochę trudno jednoznacznie zakwalifikować jeśli chodzi o gatunek - sięgając po tę książkę miałam nadzieję na pozycję biograficzną. tymczasem (chociaż wątków biograficznych jest tu całkiem sporo) jest to raczej pozycja poradnikowa. Uczciwie muszę przyznać, że poradniki to raczej nie moja bajka, ale akurat ten przeczytało mi się całkiem  przyjemnie, chociaż nie ukrywam, że niektóre panie wypowiadały się jak typowy coach (a tych specjalistów serdecznie nie lubię...).

Ale summa sumarum książka warta polecenia - nie tylko kandydatkom na przyszłe liderki biznesu.



niedziela, 21 lutego 2016

Związek dwójki artystów? A dlaczego nie?

Prawie cztery lata temu pisałam o książce "Każdy szczyt ma swój Czubaszek" autorstwa Artura Andrusa i Marii Czubaszek, natomiast dzisiaj przyszła kolej na jej kontynuację pt. "Boks na Ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak". Książka odleżała już swoje na półce z pożyczkami - pasuje ją w końcu oddać...

Podobnie jak w przypadku "Każdego szczytu" "Boks" jest wywiadem, jednak tym razem do pani Marii dołącza jej mąż Wojciech Karolak. Pana Wojciecha chyba nie trzeba przedstawiać - nawet osoby niezbyt zainteresowane muzyką jazzową słyszały to nazwisko i znają jego twórczość filmową (np. muzyka do filmu "Konopielka") lub piosenki, najczęściej do tekstów pani Marii (jak chociażby "Wyszłam za mąż, zaraz wracam").

Wojciech Karolak snuje opowieść o tym jak w Polsce rodziła się muzyka jazzowa, opowiada anegdotki z życia artystycznego Krakowa lat sześćdziesiątych, opisuje występy w kraju i za granicą. Karolak miał szczęście jeżeli chodzi o wybory muzyczne, więc grał z takimi tuzami polskiej sceny jak Jan Ptaszyn-Wróblewski, Andrzej Kurylewicz, Michał Urbaniak czy Jarosław Śmietana. W jego opowieściach pojawiają się również zagraniczne gwiazdy z którymi miał możliwość grać i, co ważne, traktowany był jako równorzędny partner a nie jak ciekawostka zza żelaznej kurtyny...

Obiegowa opinia głosi, że wszyscy artyści w ogólności, a muzycy w szczególności lubują się w wysokoprocentowych trunkach. Jest w tym sporo prawdy, a owa przypadłość nie ominęła również Wojciecha Karolaka, który szczerze przyznaje się do mocno rozrywkowej natury, wspomina szalone imprezy, ale mówi również o trudnej sztuce wychodzenia z nałogu i dotrzymywaniu postanowień.

Podobnie jak w poprzedniej książce czytelnik znajdzie tu całą masę fotografii, rysunków (Wojciech Karolak spokojnie mógłby zrobić karierę jako grafik) oraz teksty satyryczne autorstwa Marii Czubaszek. Stanowią one świetne uzupełnienie tekstu i oddają atmosferę wydarzeń wspominanych przez rozmówców.

Książka napisana jest dowcipnie (czegóż zresztą innego można się spodziewać po satyrykach...), chociaż Wojciech Karolak wprowadza nieco powagi, bo chociaż ewidentnie widać, że ma ogromne poczucie humoru to jednak muzykę traktuje bardzo serio.

Pozostaje mi tylko zachęcić do sięgnięcia po tę książkę - oczywiście jeśli znacie "Każdy szczyt ma swój Czubaszek". Moim zdaniem przy tych akurat książkach kolejność czytania odgrywa dosyć dużą rolę.

niedziela, 14 lutego 2016

Miłość, miłość, miłość - trzy książki na okoliczność Walentynek

No i mamy dzień świętego Walentego, który to od wieków opiekował się ludźmi zapadającymi na ciężkie choroby (zwłaszcza umysłowe, nerwowe i epilepsję). W tym kontekście dołożenie mu jeszcze rozmaitych zakochańców nie jest wcale takie całkiem pozbawione sensu...

Nie lubię Walentynek, nie obchodzę ich (aczkolwiek rano dostałam od dziecia własnego czekoladowe serduszko...), ale tak się złożyło, że dzisiaj o miłości trochę będzie, a to za sprawą trzech powieści Emily Giffin.

Autorka kilka lat temu święciła ogromne tryumfy na blogach i chyba dzięki temu trafiły do mnie jej książki. Tradycyjnie przeczytały je wszystkie rodzinne i zaprzyjaźnione baby, a następnie książki utknęły na półce i czekały na swój czas. Nadszedł on dopiero w grudniu ubiegłego roku, kiedy przeczytałam "Coś pożyczonego", następnie siłą rozpędu "Coś niebieskiego" a w ostatnich dniach "Sto dni po ślubie".

"Coś pożyczonego" i"Coś niebieskiego" to właściwie ta sama historia, tylko opowiedziana z dwóch różnych punktów widzenia.
Rachel i Darcy mają po trzydzieści lat, przyjaźnią się od dzieciństwa i są tak różne jak dzień i noc. Rachel zawsze kieruje się zasadami, jest rzetelna i godna zaufania, nie lubi ryzykować, w związku z czym wiedzie spokojne, ustabilizowane i raczej nudne życie. Darcy to osoba przebojowa, nie zawsze lojalna, lubiąca skupiać na sobie uwagę i mająca poważne zadatki na rasową egocentryczkę. Rachel jest ciągle sama, natomiast Darcy przygotowuje się do ślubu z Dexem, którego poznała właśnie dzięki swojej przyjaciółce.

Kilka miesięcy przed wyznaczoną datą ślubu dochodzi jednak do wydarzenia, które wszystko zmienia - Rachel ląduje w łóżku z narzeczonym swojej przyjaciółki. Co gorsza dociera do niej, że kocha Dexa, zawsze go kochała...
Rachel ma wyrzuty sumienia, miota się pomiędzy lojalnością wobec Darcy a miłością do Dexa i jasno zdaje sobie sprawę, że cokolwiek wybierze straci kogoś bliskiego. Sprawy nie ułatwia jej również Dex, niepotrafiący zdecydować, która z kobiet jest dla niego ważniejsza. Wydawać by sie mogło, że najbardziej pokrzywdzoną osobą z tego trójkąta jest Darcy, jednak po czasie okazuje się, że ona również nie była całkiem fair wobec pozostałej dwójki...

"Coś pożyczonego" i "Coś niebieskiego" to powieści o przyjaźni, miłości i lojalności, ale również o tym, że należy być odpowiedzialnym za swoje wybory, bowiem zła decyzja może skrzywdzić nie tylko nas, ale również inne osoby. Rachel zaczyna rozumieć, ze nie można wiecznie trzymać się z boku i ustępować dla świętego spokoju, że trzeba jasno komunikować swoje uczucia, żeby potem nie żałować i, że jest w życiu kilka spraw o które warto walczyć. Darcy musi sobie uświadomić, że przyjaźń nie polega tylko na braniu, a powstała sytuacja zmusza ją do zmiany nastawienia do życia,  uczy empatii oraz pomaga dojrzeć do miłości i macierzyństwa.

Pomimo, że to Darcy jest osobą oszukaną przez narzeczonego i przyjaciółkę, to jakoś nie budziła mojej sympatii, natomiast Rachel, pomimo ewidentnego świństwa, jakie jej wyrządziła, jakoś łatwiej mi zrozumieć i polubić. 
Natomiast postacią budzącą najmniej przyjaznych uczuć był zdecydowanie Dex - nielojalny wobec Darcy, nie potrafi (albo nie chce) jasno się określić wobec Rachel, ciągnie ten chory układ w nieskończoność - chyba ma nadzieję, że sprawa rozwiąże się sama. Ciekawe jak? Jedna z dziewczyn się utopi, a on zostanie z tą drugą???


Ellen, bohaterka "Sto dni po ślubie" nie ma takich dylematów jak Rachel i Darcy. Od trzech miesięcy jest mężatką - Andy, jej mąż jest chodzącym ideałem a przy okazji bratem jej najlepszej przyjaciółki Margot. Młodzi małżonkowie mieszkają w Nowym Jorku, chociaż każde z nich urodziło się zupełnie gdzie indziej: Ellen pochodzi ze robotniczego Pittsburgha, natomiast Andy jest potomkiem bogatej rodziny z Atlanty - ona jest fotografem a on prawnikiem. Ellen przeżyła kiedyś wielką miłość, która niestety zakończyła się rozstaniem i chociaż związek z Leo nie należał do najspokojniejszych to kobieta nie potrafi o nim zapomnieć.

Pewnego dnia drogi Leo i Ellen przypadkowo się krzyżują, co więcej były chłopak ma dla niej propozycję zawodową, która może stanowić szczyt marzeń fotografa - sesja zdjęciowa z popularną gwiazdą dla prestiżowego czasopisma. Ellen wie, że taka szansa nie pojawia się codziennie, ale z drugiej strony czuje, że współpraca z Leo może wystawić na próbę jej małżeństwo. Ellen przyjmuje zlecenie, jednak o tym, że autorem tekstu do którego będzie robić zdjęcia jest jej były chłopak mówi tylko swojej siostrze...

Sama myśl o wspólnej pracy z Leo powoduje u Ellen wyrzuty sumienia. zdaje sobie sprawę, ze nie może w nieskończoność ukrywać tej współpracy (chociażby z tego powodu, że artykuł będzie podpisany imieniem i nazwiskiem Leo...), jednak brnie w tę sytuację bez wyjścia - dawne uczucia nie wygasły i kobieta zaczyna się zastanawiać kogo tak naprawdę kocha.

Powiem szczerze, że w przypadku tej książki miałam mieszane uczucia, bo moim zdaniem problem Ellen jest trochę wydumany. O ile rozumiem dylemat pt. "Kogo ja właściwie kocham?" to już zupełnie do mnie nie dociera oskarżenie o brak lojalności wobec męża przejawiający się kontaktem zawodowym z byłym narzeczonym. Fakt, Nowy Jork to ogromne miasto i spotkać się w nim ze swoim byłym (o ile nie pracujemy w jednej firmie albo nie mieszkamy w sąsiednich budynkach) jest raczej trudno, ale co by było w przypadku, gdyby bohaterowie mieszkali w jakiejś mniejszej miejscowości? Jak nic trzeba by porzucić pracę, rodzinę i przyjaciół i wyprowadzić się na drugi koniec świata...
Ale generalnie, podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich książek, uważam, że "Sto dni po ślubie" jest lekturą godną polecenia.


środa, 10 lutego 2016

Czy to jeszcze kryminał czy już powieść obyczajowa?

W sylwestrową noc, w niewielkiej nadmorskiej miejscowości zostaje zamordowany mężczyzna. Policji nie udaje się odnaleźć mordercy i sprawa ma ogromne szanse zwiększyć niechlubną statystykę tych nierozwiązanych.
Kilka miesięcy później do miasteczka przyjeżdżają Marta i Olgierd - ich małżeństwo co prawda się rozpadło, ale obydwoje w dalszym ciągu coś do siebie czują. Wspólny wyjazd może być szansą na odbudowę tego co ich kiedyś łączyło. Marta jest dziennikarką i kiedy przypadkiem dowiaduje się o nierozwiązanej kryminalnej zagadce postanawia podjąć próbę jej rozwikłania...

Joanna Jagiełło jest dziennikarką oraz wykładowcą języka angielskiego, pracowała jako redaktor podręczników do języka angielskiego, a jeśli chodzi o twórczość literacką to ma na swoim koncie powieść autobiograficzną, kilka powieści dla dzieci i młodzieży, oraz dwa tomiki poetyckie. Jej najnowsza książka nosząca tytuł "Taki wstyd" ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. 

Powieść z pozoru jest kolejnym utworem w którym amator (w tym przypadku amatorka) rozwiązuje zagadkę kryminalną której nie udało się rozwikłać profesjonalistom. Początkowo wszystko tak wygląda, tym bardziej, że Marta jest osobą bystrą i inteligentną, natomiast prowadząca śledztwo policjantka to, oględnie mówiąc, osoba z problemami natury emocjonalnej. Jednak to tylko pierwsze wrażenie...

Od samego początku powieści autorka przeplata opis współczesnych wydarzeń obrazami z przeszłości pewnej rodziny. Poznajemy  Elizę, Mariannę, Zosię, Laurę i Marię - kolejne kobiety naznaczone piętnem nieślubnego dziecka, co w pewnym momencie zaczyna się jawić wręcz jako przekleństwo na nich ciążące. Żyjące w małej społeczności, wytykane palcami przez sąsiadów, nie mające szans na ułożenie sobie z kimś życia, wszystkie swoje uczucia przelewają na córki - chcą aby ich życie potoczyło się inaczej. A kiedy okazuje się że kolejna dziewczynka powiela błąd matki wyładowują na nich swoje frustracje, żal nad zmarnowanym życiem i niedocenionym poświęceniem. I pomimo, że czasy się zmieniają, normy obyczajowe również ulegają zmianie to w umysły kolejnego pokolenia wdrukowany jest wstyd, "taki wstyd", dotyczący nieślubnego pochodzenia ale równocześnie pewien fatalizm i jakaś podświadoma pewność, że to co było największym problemem matki przydarzy się również córce...

Jaki związek łączy zamordowanego mężczyznę i tę rodzinną "klątwę"? Czy Marcie uda się odnaleźć jego zabójcę? I co stało się z żoną zamordowanego, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach?  Po odpowiedzi na te i jeszcze kilka innych pytań odsyłam do książki.

Na koniec chciałam jeszcze dodać jedną istotną informację - z opisu na okładce a także tego co napisałam na początku wynika, że "Taki wstyd" jest kryminałem. No i tu pojawia się problem, bo co prawda jest morderstwo (i nie tylko), jest śledztwo prowadzone przez Martę, są miejscowi stróże prawa, jednak... Cóż "Taki wstyd" nie jest niestety kryminałem w dosłownym tego słowa znaczeniu - to bardziej powieść obyczajowa z silnym wątkiem kryminalnym. Ale całkiem sprawnie napisaną powieścią.

Tak więc wielbiciele kryminałów powinni się czuć ostrzeżeni ;)



wtorek, 2 lutego 2016

Kraków to magiczne miasto

A co by było gdyby Polska nadal była monarchią, Kraków stołecznym miastem a najnowsze zdobycze techniki mieszały się w życiu codziennym z magią? Oj, działoby się, działo...

Na Wawelu rezyduje od kilku lat najmiłościwiej panujący władca Polonii Julian Łukomski, na Uniwersytecie Jagiellońskim oprócz innych kierunków wykładana jest magia, w mieście od czasu do czasu pojawiają się niezbyt przyjaźnie nastawione do ludzi magiczne istoty, o bezpieczeństwo mieszkańców stołecznego grodu (oprócz oczywiście zwyczajnej policji) dbają oddziały specjalne przeszkolone do walki z wodnikami, strzygami i innymi upiorami a w kraju działa Loża Magów Polonii, kontrolująca osoby obdarzone nadprzyrodzonymi mocami. Najważniejszą po królu osobą jest Pierwsza Czarownica Polonii, który to urząd od siedmiu lat piastuje Sara Weronika Sokolska, przez niektórych zwana Saniką.
Sara pojawiła się właściwie znikąd, jej nominacja na najwyższe stanowisko w kraju spotkała się z oburzeniem i potępieniem ze strony przywódców Loży Magów, a sama zainteresowana zachowuje się tak, jakby na niczym jej nie zależało. Sanika w niczym nie przypomina bajkowej czarodziejki - jej maniery pozostawiają bardzo wiele do życzenia, jest impulsywna, łatwo wpada w złość (niektórzy wprost nazywają ją Piekielnicą) i nie posiada żadnego magicznego wykształcenia. Jeżeli do tego dodać niemal zupełny brak dbałości o wygląd, paradowanie w obszarpanych spodniach, glanach i burych koszulkach to właściwie nie ma się co dziwić wrogom Sary- czarownica nijak nie nadaje się na swoje eksponowane stanowisko... Jednak Sokolska ma coś co jest o niebo ważniejsze niż dyplom uniwersytecki czy najmodniejsze sukienki - ma MOC. Magia Sary jest bardzo silna, dzika i nieokiełznana tak jak jej właścicielka, a przy tym czarownica jest piekielnie inteligentna i skuteczna. Niestety okazuje się, że są moce silniejsze od Saniki, a komuś bardzo zależy, żeby Krakowem zawładnął chaos i zniszczenie. Weronika musi stanąć do walki, choć wydaje się, że nie ma w niej większych szans na zwycięstwo...

"Spalić wiedźmę" to debiutancka powieść Magdaleny Kubasiewicz, aktualnie zamieszkującej w Krakowie studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Akcja powieści toczy się we współczesnym Krakowie wzbogaconym o magiczne elementy, aczkolwiek nawet wielka Pierwsza Czarownica Polonii nie jest w stanie zredukować korków, które w godzinach popołudniowych tworzą się w Alejach Trzech Wieszczów...
Autorka wykorzystała w swojej powieści kilka krakowskich legend (chociażby o Twardowskim, nożu zawieszonym w Sukiennicach czy o krakowskich gołębiach) jednak opowiedziała je na nowo i nadała im całkiem odmienny magiczny wymiar.
Jednak elementem, który powoduje, że książkę czyta się właściwie jednym tchem jest główna bohaterka. Sokolska to jedna z tych postaci, którą czytelnik pokocha od pierwszego zdania, aczkolwiek biorąc na logikę powinien ją zupełnie znielubić. Oschła, zamknięta w sobie, złośliwa, lekceważąca wszystko i wszystkich - taka jest Sanika. Jednak pod tą maską kryje się osoba z ogromnym bagażem traumatycznych przeżyć, nieufna, odczuwająca czysto ludzkie emocje, potrafiąca poświęcić się w imię sprawy w którą wierzy czy złożonej przysięgi.

Jak wspomniałam wyżej, książkę czyta się niemal jednym tchem, co jest zasługą ciekawej i dynamicznej akcji.Autorka nie wyjawia wszystkich sekretów Sary, pewnych faktów z jej biografii możemy się jedynie domyślać. 
Tak przy okazji - czytając książkę miałam chwilami nieodparte wrażenie, że Magdalena Kubasiewicz tworząc postać Sokolskiej (świadomie lub nie) wzorowała się na Babuni Jagódce z opowiadań Anny Brzezińskiej, natomiast pomysł nowego odczytania krakowskich legend przywodzi na myśl "Opowiadania o Wiedźminie" Andrzeja Sapkowskiego. Być może takich nawiązań do innych dzieł polskiej lub obcej fantastyki jest w tej powieści więcej - ja niestety nie będąc znawcą tematu nie jestem ich w stanie wychwycić.

Serdecznie zachęcam do sięgnięcia po tę powieść. A ponieważ legend krakowskich jest jeszcze bardzo wiele to mam taką nieśmiałą nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam się Pierwszą Czarownicą Polonii Sarą Weroniką Sokolską. Obym nie musiała czekać zbyt długo...