niedziela, 22 czerwca 2014

Nie taka wiedźma zła jakby się zdawało...

Śpiąca królewna to jedna z najpopularniejszych bajkowych postaci. Piękna, niewinna dziewczyna, ofiara klątwy złośliwej wiedźmy od wielu już lat budzi współczucie u małych dziewczynek, a dla tych większych może stanowić przykład tego, że nie wolno tracić nadziei, a wymarzony książę w końcu nas kiedyś znajdzie - chociażby nawet przyszło czekać cały wiek... Ale czy toś się kiedyś zastanawiał dlaczego wiedźma rzuciła na królewskie niemowlę tak straszną klątwę?

Próbą odpowiedzi na to pytanie może być najnowsze dzieło z wytwórni Disneya noszące tytuł "Czarownica", w którym główną rolę zagrała sama Angelina Jolie. Filmu nie widziałam, bo Piotrek odmówił współpracy twierdząc, że to bajka dla dziewczyn, a samej to trochę głupio mi było się wybrać, ale nic straconego, bowiem nakładem wydawnictwa Dream Books ukazała się książkowa wersja tej historii - filmowy scenariusz na język książki zaadaptowała Elizabeth Rudnick.

Rodzice Diaboliny byli władcami państwa wróżek znajdującego się w samym sercu szkockich wrzosowisk. Do pewnego czasu udawało się zachować pokój pomiędzy światem magii a otaczającymi go ludzkimi osadami, jednak panujący w pobliskim zamku król Henryk marzył o tym aby przyłączyć wrzosowiska do swojego państwa. Wróżkom udało się uchronić swoje ziemie, jednak rodzice Diaboliny zginęli w bitwie. 
Mijały lata, mała wróżka dorosła i, pomimo przykrych wspomnień, wierzyła, że porozumienie pomiędzy ludźmi a istotami magicznymi jest możliwe. W tym mniemaniu utwierdzała ją przyjaźń ze Stefanem, młodym człowiekiem z jednej z okolicznych osad. Niestety Stefan ją zdradził i wykorzystał ufność wróżki do realizacji marzenia o władzy i poślubieniu królewny. Zraniona i oszukana Diabolina poprzysięgła zemstę...

"Czarownica" to ciekawy sposób na opowiedzenie doskonale znanej historii. Pomimo, iż zasadnicze punkty się zgadzają, klątwa zostaje rzucona, księżniczka Aurora odszukuje pechowe wrzeciono i zapada w sen, to nie można jednoznacznie potępić czarownicy. Co więcej sympatia czytelnika (a i zapewne widza) będzie po stronie Diaboliny, bo to przede wszystkim ona jest ofiarą a nieszczęście, które spotyka córkę Stefana to konsekwencja jego własnych wyborów.

Nie sposób nie wspomnieć o tym, czym twórcy scenariusza filmowego (a za nimi autorka książki) wzbogacili  baśniową fabułę, a mianowicie o świecie wróżek. Wrzosowiska zamieszkuje niezwykle zróżnicowany ludek - skrzaty, wróżki, trolle, ożywione drzewa i zwierzęta. Jedne są piękne, inne niespecjalnie grzeszą urodą, są mądre i niezbyt lotne (i nie chodzi tu tylko o brak skrzydeł), wesołe i poważne, skore do żartów i ciągle zajęte jakimiś pożytecznymi działaniami - tak różne jak różni są ludzie. Bo tak naprawdę świat realny i magiczny mają ze sobą bardzo dużo wspólnego.

"Czarownica" to ciekawa historia dla dzieciaków, ale może i dorosłym się spodoba?
Mnie się podoba :)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję


wtorek, 10 czerwca 2014

Synowie boskiego pająka

Gruby Charlie Nancy od zawsze miał problemy ze swoim ojcem, bowiem styl życia tatusia zdecydowanie odbiegał od tego co większość obywateli uważa za normę społeczną. Nancy senior nie miał stałego zajęcia, prowadził rozrywkowy tryb życia, zawsze był duszą towarzystwa i uwielbiał stroić sobie żarty z otoczenia. Matka Charliego też miała dosyć swojego małżeństwa, zabrała więc syna, opuściła słoneczną Florydę i wyjechała do Londynu. Chłopiec dorósł, zdobył wykształcenie, pracował w kilku firmach, jednak bez większych zawodowych sukcesów. Jego życie było uporządkowane, przewidywalne i zwyczajnie nudne. Zaręczył się z Rosie i kiedy planowali uroczystość weselną doszło pomiędzy nimi do pierwszej poważnej sprzeczki -Charlie nie chciał zapraszać ojca na ślub, natomiast jego narzeczona była odmiennego zdania, uważając, że ta uroczystość może pogodzić obydwu panów Nancy. Kiedy Charlie ulega namowom Rosie i dzwoni do starej przyjaciółki rodziny aby dowiedzieć się gdzie przebywa jego tato otrzymuje smutną informację - ojciec zmarł i syn musi się bardzo sprężyć, żeby zdążyć na pogrzeb. W czasie stypy Charlie dowiaduje się, że jego ojciec to tak naprawdę Anansi, afrykańskie bóstwo przedstawiane w postaci pająka. Jeszcze większym zaskoczeniem jest wiadomość, że posiada również brata bliźniaka imieniem Spider...

Charlie i Spider to główni bohaterowie książki Neila Gaimana pt. "Chłopaki Anansiego". Zupełnie różni, tak kontrastowi jak czerń i biel. Ich spotkanie po latach nie miało szans na zakończenie w stylu "i potem żyli długo i szczęśliwie", tym bardziej, że Spider (spiwszy uprzednio Charliego do nieprzytomności) podaje się za brata, a ponieważ odziedziczył po ojcu magiczną moc, nikt tego nie zauważa. Zaledwie kilka godzin wystarczyło aby przewrócił do góry nogami ustabilizowane życie Charliego, który z kolei nie zamierza puścić tego płazem...

Ojciec Charliego i Spidera jest jednym z najważniejszych bohaterów innej książki Neila Gaimana, mianowicie "Amerykańskich bogów", których miałam możliwości przeczytać kilkanaście dni temu. "Chłopaki Anansiego" nie są w żaden sposób kontynuacją "Amerykańskich bogów" chociaż obydwie książki mają podobną tematykę - mitologię plemion pierwotnych, z tym, że tutaj autor skupił się na bóstwach afrykańskich. Być może dla nas Europejczyków, na których ogromny wpływ miała kultura śródziemnomorska, wierzenia ludów Czarnego Lądu mogą wydawać się prymitywne, jednak nie można im odmówić mądrości i umiejętności obserwacji natury - totemiczne zwierzęta, które spotka czytelnik na kartach tej książki odzwierciedlają wady i zalety rodzaju ludzkiego. Sami sobie nie zdajemy sprawy jak wiele nas łączy z naszymi braćmi mniejszymi...

"Chłopaki Anansiego" to kolejna książka, która może służyć za dowód na potwierdzenie tezy, że Neil Gaiman genialnym pisarzem jest - świetnie skonstruowana fabuła, ciekawi bohaterowie, umiejętny balans pomiędzy światem rzeczywistym a mitologicznym sprawiają, że książkę czyta się niemal jednym tchem.
Aż żałuję, że tak szybko ją skończyłam czytać ;(

Zdecydowanie polecam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Jak mała szlachcianka we współczesnej Polsce sobie radziła

Chyba każdy się ze mną zgodzi, że cykl książkowy należy czytać w kolejności chronologicznej, prawda? No, właśnie tak być powinno. Niestety nie zawsze tak się da i u mnie właśnie nastąpił taki przypadek. Z powodu mojego własnego gapiostwa... 
O książkach Beaty Ostrowieckiej pisałam już dwukrotnie, ostatnio przy okazji "Tajemnicy szkatułki", która jest drugą częścią przygód Helenki i Karoliny, dwóch nastolatek, które dzieli odległość... 300 lat. A teraz przeczytałam część pierwszą, czyli "Eliksir przygód".

Andrzej Dudziński, polski szlachcic, którego dworek położony był w okolicy Ojcowa miał ogromne zamiłowanie do nauki. Jako, że majątkiem zarządzał jego starszy brat Stanisław, mógł pan Andrzej wyjechać na studia do dalekiej Italii. Studiował tam medycynę oraz alchemię, które w owym czasie były ze sobą dosyć mocno związane. Jego mistrz stworzył formułę eliksiru służącego do podróży w czasie. Na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności młody Polak musiał opuścić włoską ziemię zaierając ze sobą ową niezwykłą ingrediencję. Wrócił do rodzinnej wsi, a kiedy jego brat zginął pod Wiedniem przejął majątek oraz opiekę nad kilkuletnią bratanicą Helenką.
Tajemniczy eliksir trzymał w ukryciu jednak przez przypadek Helenka wypiła kilka kropel i przeniosła się do Polski współczesnej. Zagubiona i przerażona dziewczynka spotyka swoją rówieśnicę Karolinę, która zabiera ją do swojego domu. Helenka nie ma pojęcia jak znalazła się w naszych czasach, co gorsza nie wie również jak wrócić do swojej epoki...

Helenka wychowana w całkowicie odmiennych warunkach niż Karolina musi w przeciągu kilku dni nadrobić 300 lat dzielące jej czasy od współczesności. Co ciekawe niespecjalnie dziwi się zdobyczom techniki takim jak telefon czy telewizor, podciągając je pod czary (a o czarach w XVII wieku przecież słyszała niemal na każdym kroku). O wiele większą barierę stanowią dla niej różnice obyczajowe - dziewczynki w krótkich sukienkach lub (o zgrozo) w spodniach, brak służby w domu czy częste kąpiele. Chociaż te ostatnie dosyć szybko stają się najulubieńszym zajęciem dziewczynki.

Zderzenie dwóch odmiennych kultur prowadzi do licznych nieporozumień i zabawnych sytuacji, co sprawia, że książka jest wesoła i wciągająca. Dziewczynki mają masę pomysłów, nie zawsze najmądrzejszych, i chętnie wprowadzają je w życie co prowadzi do kolejnych komplikacji.
Książka może być świetną lekturą na nadchodzące wakacje - szczególnie dla 11-12 latków.

Polecam.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości



  

wtorek, 3 czerwca 2014

O wcale niesielskim dzieciństwie pewnego Jacunia

Kilka dni temu byłam na wywiadówce u mojego drugoklasisty. Ogólnie jest nawet OK, ale niestety Młody ma poważną alergię na szkołę objawiającą się niechęcią do odrabiania lekcji, uczenia się czegokolwiek nowego (chociaż jak się już zmusi, to wszystko idzie jak z płatka) i porannego wstawania. Stwierdza, że przez tę "gupią" szkołę będzie krócej żył i ogólnie jakoś tak w depresję popada. Pewne pocieszenie stanowi fakt, że większość jego kolegów ma dokładnie tak samo...

Tak się jakoś złożyło, że przez kilka ostatnich dni naszą lekturą była książka wpisująca się w ten pesymistyczny nastrój - "Korniszonek" Grażyny Bąkiewicz. 
Tytułowy bohater to siedmioletni Jacek Ogórski, który musi rozpocząć naukę w pierwszej klasie. Jacek nie chce narażać rodziny na koszty związane z własną edukacją a swoją przyszłość widzi raczej przy kopaniu piłki, ale rodzice są nieugięci i chłopiec musi rozpocząć naukę czytania i pisania. Niestety zdecydowanie nie jest do tego stworzony, czego dowodem jest cała armia czarnych kropek, którymi pani ozdabia jego zeszyty.
Jacek szuka sposobu jak by się tu czegoś nauczyć nie ucząc się - niestety nawet cudowne pióro starszego brata (tato powiedział, że będzie Wojtkowi przynosiło same piątki) nie działa. Być może jakimś rozwiązaniem będzie pomoc czarodzieja Mietka, który pewnego dnia pojawia się w domu chłopca...

Całkiem spora grupa rodziców chłopców w wieku wczesnoszkolnym rozpozna w Korniszonku własne pociechy - pomysłowe, żywiołowe, skore do zabawy i bardzo niechętne szkolnym obowiązkom. Dla Jacka napisanie trzech linijek znaków literopodobnych to wysiłek porównywalny ze zdobywaniem K2 (i to zimą...), nauczenie się na pamięć wierszyka o baloniku (16 słów) zajmuje całe popołudnie i wieczór, a dodawanie w zakresie 10 jest zupełnie nie do ogarnięcia (co dziwne liczenie goli w czasie meczu idzie Korniszonkowi śpiewająco). My rodzice zupełnie sobie nie zdajemy sprawy na jakie męki wystawiamy nasze nieszczęsne dzieciątka...
Moje własne dziecko zaśmiewało się z problemów bohatera książki, nie pamiętając zupełnie ile łez wylało w ubiegłym roku, kiedy zamiast literki "s" w jego zeszycie pojawiały się jakieś gzygzoły niepodobne do niczego. Na moją delikatną sugestię, że wcale nie był lepszy od Korniszonka Piotrek prawie się obraził i stwierdził, że zmyślam bo to niemożliwe, żeby był aż takim głuptasem.

"Korniszonek" to pełna ciepła i humoru opowieść o problemach dzieciństwa przeznaczona co prawda dla dzieci, ale i dorośli będą się przy niej świetnie bawić. Napisana prostym, niemal potocznym, językiem, dostosowana do poziomu kilkulatka, chociaż mnie trochę drażniło używanie składni "chłopaki wołały" (biegały, grały,liczyły, itp.) - inna sprawa, że dzieciaki tak właśnie mówią, więc może to zabieg mający na celu uwiarygodnienie postaci?
Jeszcze tylko kilka słów na temat szaty graficznej - czarno-białe, oszczędne ilustracje są świetnym dopełnieniem tekstu. Patykowate figurki, jakby żywcem wzięte z rysunków pierwszoklasistów, mają swój urok i współgrają z treścią książeczki.

I ja i Piotruś serdecznie polecamy:)

Książkę przeczytaliśmy dzięki