piątek, 30 sierpnia 2013

Historia pewnej dynastii

Podejrzewam, że gdyby przeprowadzić sondę wśród uczniów (obojętnie jakiej szkoły) na temat, który z przedmiotów jest najnudniejszy, to prawie na pewno na pierwszym miejscu wylądowałaby historia. Właściwie to nie ma się czemu dziwić: trzeba wkuć ileś dat, pojęć, nazwisk, nazw geograficznych. A jeszcze warunki pokojów, przyczyny i skutki wojen, powstania, rewolucje - no każdy się kiedyś tej historii uczyć musiał, więc jakieś doświadczenia z tą historią mamy wszyscy. A ja stojąc po drugiej stronie biurka również z żalem stwierdzam, że  dzieje nasze ojczyste (a i powszechne takoż) w formie szkolnej są zwyczajnie niestrawne...

Tymczasem historia, opowiedziana w odpowiedni sposób, może być bardzo atrakcyjna i ciekawa. Sama, o ile tylko mi czas i podstawa programowa pozwolą, staram się przemycać na lekcjach jakieś "historyczne plotki, skandale i afery" - żelaznym punktem programu są np. małżeńskie perypetie Henryka VIII, ziemniaki królowej Marysieńki czy warunki sanitarne panujące w Wersalu. I o ile na temat warunków I pokoju toruńskiego wiedza wyparowuje niemal natychmiast, o tyle takie bzdurki w pamięci pozostają.

Jedną z osób, która o historii potrafiła opowiadać ciekawie był pisarz historyczny i publicysta Leon Lech Beynar, bardziej znany pod pseudonimem Paweł Jasienica, zaś do najbardziej znanych jego prac należy zbiór esejów historycznych dotyczących dziejów Polski od zarania do III rozbioru, podzielony na trzy części "Polskę Piastów", "Polskę Jagiellonów" oraz "Rzeczpospolitą Obojga Narodów". Na mojej półce książki te goszczą już od wielu lat, obszerne fragmenty (zwłaszcza "Polski Piastów") przeczytałam, ale jakoś nigdy nie miałam czasu zabrać się za czytanie tego jako całości. Dopiero teraz, zmotywowana wyzwaniem "Trójka e-pik" wzięłam się i przeczytałam "Polskę Jagiellonów".

Książka Jasienicy nie  jest w żadnym wypadku typowym dziełem naukowym czy podręcznikiem akademickim - znajdzie tu czytelnik oczywiście pewne daty, objaśnienie kilku pojęć, sylwetki królów, wodzów czy innych osób, które tworzyły historię, ale ta akurat wiedza stanowi ledwie niewielki procent całości.
"Polska Jagiellonów" to przede wszystkim obraz uwarunkowań społecznych, to omówienie pobudek, które kierowały decydentami wreszcie jest to próba bilansu tych dwustu lat, kiedy na krakowskim tronie zsiadał Jagiełło i jego potomkowie. Jasienica w swoim dziele wyraża pogląd (i moim zdaniem ma w swoich przemyśleniach rację), że najważniejszy wpływ na historię mają jednostki, bo jakże często decyzje wagi państwowej podejmowane były pod wpływem impulsu bądź chwilowego kaprysu władcy.
Dodać trzeba, że Jasienica nie zamyka się w sprawach polskich - wszak nie leżał nasz kraj na pustyni tylko pomiędzy innymi państwami i to od nich w dużej mierze zależała polityka jaką prowadzili Jagiellonowie.
Autor przy pisaniu książki opierał się na licznych materiałach źródłowych, kronikach polskich i zagranicznych, oraz na badaniach archeologicznych.

Książka Jasienicy to tekst dla osób zainteresowanych historię ,ale nie tylko - laik nie zostanie zasypany lawiną faktów i dat. Dostanie natomiast w ręce wszechstronny opis państwa i narodu w dawnych wiekach, napisany pięknym literackim językiem, okraszony dykteryjkami i ciekawostkami oraz licznymi fotografiami.
Warto przeczytać tę książkę.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Znikąd pomocy...

Są sprawy o których nie potrafię myśleć ani mówić bez emocji. Pewnie nie tylko ja tak mam, bo, mimo coraz bardziej powszechnego zdziczenia obyczajów, ciągle wierzę, że większość z nas nie utraciła jednak wrażliwości na ludzkie nieszczęście. Szczególnie mocno oddziałuje na mnie krzywda wyrządzana dzieciom - nie wiem, czy wszystkie matki tak mają, czy tylko ja jestem jakaś nienormalna, ale zawsze na miejscu takiego maltretowanego malca widzę swojego synka. I z tego właśnie powodu szerokim łukiem omijam książki i filmy o takiej tematyce. No, chyba, że z jakiegoś powodu muszę się z danym dziełem zapoznać...

Zmarła w ubiegłym roku pisarka Ewa Ostrowska była autorką kilkunastu książek dla dzieci i młodzieży, pisała opowiadania, kryminały i thrillery, jednak najbardziej znana jest z kilku powieści obyczajowych dotykających problemów rodziny - braku zrozumienia, stosunków pomiędzy poszczególnymi jej członkami, wyniszczających konfliktów czy wręcz patologii. To niezwykle trudna tematyka - nie tylko dla czytelnika, ale również dla autora, bo trzeba niezwykle sprawnego warsztatu literackiego i talentu, żeby nie popaść w melodramatyczne tony i nie spłycić problemu.

Marta, główna bohaterka powieści "Abonent czasowo niedostępny" to na pierwszy rzut oka dziewczyna z tzw. dobrego domu - matka jest nauczycielką języka angielskiego, ojczym to dyrektor liceum, ma dwie młodsze siostry. Ale to tylko pozory: w swoim dwudziestodwuletnim życiu doświadczyła już nazbyt dużo - od dzieciństwa molestowana przez ojczyma, przeciążona obowiązkami domowymi, brutalnie odcięta od dziadków, jedynych osób, które darzyły ją prawdziwą miłością. Osamotniona dziewczyna zakochuje się w chłopcu, który ma usta pełne pięknie brzmiących frazesów, ale w chwili kiedy pojawiają się problemy okazuje się egoistą i draniem. Poniżona, coraz bardziej zamknięta w sobie Marta przeżywa jeszcze jeden dramat - traci dziecko. I już nie ma nikogo kogo mogłaby kochać...
Ojczym załatwia jej pracę u dawnego znajomego - dziewczyna dostaje od życia jeszcze jedną szansę, tym bardziej, że Michał, jej szef, wydaje się być inny od mężczyzn, którzy ją skrzywdzili.

Molestowanie seksualne dzieci - jeszcze kilkanaście lat temu problem "nie istniał", a o dramatach, które rozgrywały się za zamkniętymi drzwiami dziecięcych sypialni nikt nie ośmielał się wspominać. W ostatnich latach temat został niejako "odczarowany" i co jakiś czas media donoszą o kolejnym rodzinnym dramacie. Nie wiedzieć czemu utarło się przekonanie, że tego rodzaju przestępstwa dotyczą rodzin patologicznych, gdzie przemoc wobec słabszych, nierzadko wzmocniona alkoholem jest na porządku dziennym. Bo przecież ludzie inteligentni, wykształceni, kulturalni tak się nie zachowują. Prawda jest niestety całkiem inna, a poziom zwyrodnialstwa nie ma nic wspólnego z inteligencją lub jej brakiem...

Książka Ewy Ostrowskiej wzbudziła we mnie ogromne emocje - z jednej strony ogromne współczucie dla Marty, ale równocześnie wściekłość w stosunku do jej matki. Jakoś nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że można być tak ślepym i nie zauważać co się dzieje we własnym domu. Tym bardziej, że córka niejednokrotnie szuka u matki pomocy, ale ta jej nie wierzy ślepo zapatrzona w swojego Piotrusia. Co więcej, kiedy dostaje "czarno na białym" dowody nieuczciwości męża wyrzuca córkę z domu.
Marta to postać z jednej strony tragiczna, ale równocześnie niezwykle silna psychicznie - stara się żyć w miarę normalnie, a kiedy zachodzi taka konieczność bierze na siebie odpowiedzialność za resztę rodziny. Ma swoje wewnętrzne demony, ale światu stara się pokazać spokojną twarz. 

Trudno jednak nie zauważyć w tej powieści pewnych mankamentów - kilka faktów, które w zamyśle miały pewnie podkreślić dramatyczne przeżycia dziewczyny stanowiło dla mnie element nie do końca prawdziwy. Przykłady Proszę bardzo: ksiądz wrzeszczący na spowiadającą się dziewczynkę i wyzywający ją od bezwstydnic? No nie, przecież to nie średniowiecze, istnieje coś takiego jak powaga miejsca jakim jest kościół, a przede wszystkim duchownego obowiązuje tajemnica spowiedzi. Dalej - nauczyciele tolerują wielotygodniową absencję Marty usprawiedliwianą przez matkę - fakt, nie ma już od kilkunastu lat konieczności zwolnień lekarskich na nieobecność dłuższą niż trzy dni, ale takie coś podchodzi pod niedopełnienie obowiązków rodzicielskich i grozi sankcjami prawnymi, o czym matka Marty, również nauczycielka musi wiedzieć. A stwierdzenie, że dziewczynka jest najprawdopodobniej opóźniona w rozwoju bez zasięgnięcia opinii specjalisty to już nawet nie jest błąd tylko wielbłąd. Lekarka z wieloletnim doświadczeniem, która uważa, że wystarczy dziecku kupić psa i przejdzie do porządku dziennego nad faktem, ze jego rodzina przestała istnieć?
Ale tym co chyba najbardziej mnie nie przekonuje jest fakt, że Marta tak głęboko zraniona przez ojczyma i chłopaka obiecuje sobie nie zaufać już żadnemu mężczyźnie, a następnie opowiada swoją historię Michałowi. Tym bardziej, że wcześniej nie chce rozmawiać o tym z Janką - a przecież bardziej logiczne byłoby gdyby zwierzyła się kobiecie i to tak serdecznie do niej nastawionej. (Swoją drogą ta Janka to jak dla mnie najbardziej nieprawdopodobna postać z całej książki).

Nie chcę wyjść na czepialską, co to szuka dziury w całym, ale powieść Ewy Ostrowskiej to nie jest kobiece czytadełko, gdzie bohaterka wpada w coraz to większe nieszczęścia, ale na końcu czeka na nią nagroda w postaci księcia na białym koniu (ew. biznesmena z jachtem dalekomorskim) i dlatego takie niedociągnięcia mają wpływ na odbiór książki. Wydaje mi się, że w takim wypadku sprawdza się zasada "Im mniej, tym lepiej".

Co by jednak nie mówić - nawet pomimo tych mankamentów i trochę drewnianych dialogów książka warta jest każdej minuty poświęconej na jej lekturę.




niedziela, 25 sierpnia 2013

O zwierzętach w dwóch odsłonach

Wakacje na finiszu...
Już zaczynamy z Piotrkiem przygotowania do nowego roku szkolnego - głównie zakupowe, bo potrzebne są bloki, farby, kredki, flamastry, kapcie i 101 innych rzeczy, a jakby tego było mało prawie nowy piórnik (kupiony w maju) okazał się masochistą i sam siebie przebił na wylot śrubokrętem (tak przynajmniej zeznaje podejrzany o tę zbrodnię młodociany Piotr N.) i też trzeba kupić kolejny...
Odwiedziłam już zakład pracy, zajrzałam do biblioteki, poplotkowałam z panią sekretarką i panią woźną, oddałam honory dyrekcji i przypomniano mi o konferencji w najbliższą środę. Czyli definitywnie nowy rok szkolny nadchodzi wielkimi krokami. 
Te wakacje były zdecydowanie domowe, leniwe i czytelnicze. Pisanie szło mi trochę gorzej, więc parę zaległości się zrobiło, staram się je nadrobić i dlatego o dwóch książkach teraz będzie. Ich cechą wspólną jest język oryginału (nasz rodzimy) oraz tematyka (zwierzaki). Różnią się formą (wywiad i powieść) oraz moją oceną (bardzo dobra i taka sobie).
Ale do rzeczy.

"O psach, kotach i aniołach" to zebrane w jednym tomie wywiady z ludźmi kultury i sztuki, których na okoliczność ich pupilów przepytywał Jan Strzałka. Autor rozmawiał z Anną Dymną, Katarzyną Grocholą, Markiem Kondratem, Wojciechem Mannem, Moniką Olejnik, Olgą Tokarczuk, Grzegorzem Turnauem, księdzem Janem Twardowskim i Stanisławem Tymem. W rozmowach nierzadko brali udział czworonożni przyjaciele artystów - można powiedzieć, że na bieżąco autoryzowali opowieści na swój temat. A historie te dotyczyły zarówno aktualnych jak i dawniejszych zwierzaków - kotów, psów, ale również kóz, ślimaków i jaszczurek. 
Mogłoby się wydawać, że znani i sławni mają w swoich domach psią i kocią arystokrację - nic bardziej mylnego. Najczęściej wymienianą w książce psią rasą  jest kundelek, a większość kocich bohaterów to pospolite dachowce... 

Bo liczy się uczucie a nie wygląd pupila - to motyw obecny w każdym z wywiadów. Co z tego, że terier Marka Kondrata nie został nagrodzony na wystawie bo za bardzo zawadiacko nosił ogon? Najważniejsze, że tym ogonem wyrażał radość i przywiązanie do swoich właścicieli. I cóż, że Kaśka, kotka Anny Dymnej szła w tango ze wszystkimi kocurami wałęsającymi się po krakowskich Plantach? Najważniejsze, że kochała swoją panią jak nikogo na świecie, a swoje uczucie wyrażała poprzez układanie upolowanych gryzoni na łóżku aktorki. Takich przykładów jest w książce mnóstwo.

Wywiady są różne - jedne bardziej poważne w tonie, inne mniej (no, bo czy ktoś potrafi sobie wyobrazić poważnego Stanisława Tyma?), ale wszystkie przepełnione są miłością do zwierząt.

Bardzo sympatyczna książka - a dla psiarzy i kociarzy, którzy o swoich pupilach potrafią rozprawiać godzinami to pozycja wręcz obowiązkowa.

**************************************************

Maria Nurowska jest jedną z najpopularniejszych obecnie polskich pisarek, jej bibliografia liczy coś koło trzydziestu tytułów, z których do tej pory poznałam dwa - "Panny i wdowy" oraz "Księżyc nad Zakopanem" i obydwie te książki dosyć mi się podobały. I kiedy okazało się, że książką sierpnia w naszym DKK jest powieść "Nakarmić wilki" nastawiłam się na ciekawą lekturę. 

Katarzyna po ukończeniu studiów wyjeżdża w Bieszczady, aby tam obserwować wilki. W leśnej chatce spotyka dwóch innych badaczy i przez kilka miesięcy razem prowadzą obserwacje. Kaśka jest zakochana w wilkach i jej największym marzeniem jest kontakt i obserwacja tych mieszkańców lasu. Niestety miejscowi żywią do jej ulubieńców zgoła inne uczucia...

Moje spotkania z wilkami zamykają się w kilku wizytach w ZOO i tak już raczej pozostanie, ponieważ budzą one we mnie obawę i raczej nie chciałabym takiego zwierza spotkać na swojej drodze. Akcja powieści toczy się w Bieszczadach. To góry, które kocham miłością wielką (co jest o tyle dziwne, że byłam w nich tylko raz w życiu), więc tym bardziej byłam ciekawa jak przedstawiła je pani Nurowska.

I niestety, ryzykując nawet to, że wielbicielki pisarki w ogólności, a tej książki w szczególności, się na mnie obrażą z żalem stwierdzam, że ta książka jest mocno taka sobie...
Bieszczadów tyle co kot napłakał, bohaterowie drewniani, akcja poszarpana - to najważniejsze mankamenty tej powieści. Najlepsze fragmenty to te mówiące o zachowaniu wilków - autorka dziękuje na końcu książki trójce badaczy wilczych zwyczajów, więc zakładam, że powstały one na podstawie ich badań. I śmiem twierdzić, że chyba znacznie ciekawsza byłaby lektura dziennika obserwacji wilków niż ta książka...

piątek, 23 sierpnia 2013

Obyś żył w ciekawych czasach...

Dawno, dawno temu, w dzielnicy biedaków w Tebach żył lekarz imieniem Senmut i jego żona Kipa. Pomimo, że już od dawna byli małżeństwem nie mieli dzieci. Bogowie jednak byli dla nich łaskawi i oto pewnego dnia Kipa znalazła w Nilu łódeczkę z sitowia w której płakał maleńki chłopczyk. Ucieszona przyniosła go do swojego domu, nadała mu imię Sinuhe i postanowiła wychować jak własne dziecko. Kiedy chłopiec podrósł rodzice oddali go do świątyni Amona aby tam uczył się zawodu lekarza. Niedoświadczony i naiwny chłopiec wchodzi w świat dorosłych, poznaje tajniki egipskiej medycyny, udaje mu się zostać pomocnikiem królewskiego trepanatora, ale równocześnie obserwuje codzienne życie w murach świątyni, które stanowi dla niego ogromne rozczarowanie i mocno podkopuje jego wiarę w bogów i szacunek dla kapłanów. W czasie pobytu w świątyni poznaje przypadkowo dwóch młodych ludzi - Amenhotepa, następcę egipskiego tronu oraz Horemheba, wojownika, który przybył do Teb szukać szczęścia. Los splata ścieżki życia tych trzech chłopców na kolejne lata i niejednokrotnie wystawi na próbę łączącą ich przyjaźń...

"Egipcjanin Sinuhe" to najsłynniejsza powieść fińskiego pisarza Miki Waltariego. Swoją premierę miała w 1945 roku i niemal natychmiast stała się światowym bestsellerem - przetłumaczono ją na kilkadziesiąt języków, a w 1954 roku została zekranizowana przez Michaela Curtiza.
Akcja powieści rozgrywa się w XIV w. przed Chrystusem, za panowania ostatnich władców XVIII dynastii - Amenhotepa IV (bardziej znanego jako Echnaton) i jego następcy Tutenchamona, oraz w okresie przejściowym po śmierci tego ostatniego.  

Książka ma formę pamiętnika, który Sinuhe spisuje pod koniec swojego bogatego w przygody życia - okresy powodzenia i bogactwa przeplatają się z latami ubóstwa, większość życia upływa mu na podróżach po sąsiednich krajach, wiele decyzji podejmuje pod wpływem emocji i w związku z tym niejednokrotnie wplątuje się w niebezpieczne przygody.
Chociaż sam Sinuhe jest postacią fikcyjną, to większość ludzi z którym się styka to osoby jak najbardziej realne, które wpływały na losy ówczesnego świata. Na drodze tebańskiego lekarza stają faraonowie Echnaton i Tutenchamon, słynna królowa Nefretete,władca Hetytów Supiliuliuma, król Babilonii Burna-Buriasz oraz panujący w Syrii Aziru. Postacią historyczną jest również Horemheb - wódz wojsk faraona, prowadzący zwycięskie wojny z Hetytami, plemionami izraelskimi i Syrią. 

Mika Waltari maluje w swojej powieści obraz egipskiego społeczeństwa - prowadzi czytelnika do świątyń poszczególnych bóstw i do Złotego Domu faraona, do bogatych i biednych tebańskich domów, opisuje winiarnie, targi, sklepiki, port i leżące poza murami Miasto Umarłych. W swoich wędrówkach Sinuhe odwiedza również inne części kraju - towarzyszy wojskom Horemheba w czasie walk na pustyni, przebywa jakiś czas w Memfis, a kiedy Echnaton przenosi swoją stolicę do nowo wybudowanego Achetaton również on zmienia miejsce zamieszkania. Jednak królewski lekarz nigdzie nie zagrzewa długo miejsca - okoliczności tak się układają, że większość czasu spędza poza granicami rodzinnego kraju - wędruje po Syrii, Mitanii i Babilonie, odwiedza kraje Hetytów i Kananejczyków, a nawet udaje się na Kretę. W czasie tych podróży doskonali swoją sztukę lekarską, nawiązuje cenne przyjaźnie oraz poznaje życie codzienne, obyczaje, religię i kulturę odwiedzanych krain. Jego pamiętnik stanowi bogaty w szczegóły, barwny i niezwykle ciekawy obraz przedstawiający najstarsze cywilizacje, które powstały na terenie Bliskiego Wschodu.

"Obyś żył w ciekawych czasach" - to chińskie powiedzonko doskonale pasuje do czasów w których toczy się akcja powieści. Panowanie Echnatona i jego reforma religijna to jeden z największych wstrząsów jaki stał się udziałem starożytnego Egiptu - wprowadzenie monoteistycznego kultu Atona w miejsce wielu wyznań, zajęcie majątków świątynnych oraz pacyfistyczny wydźwięk nowej religii stały się przyczyną niepokojów społecznych, osłabienia władzy faraona i ogromnego kryzysu gospodarczego, który poważnie zachwiał podstawami państwa. Jeżeli dołożyć do tego liczne konflikty zbrojne z sąsiadami to niezaprzeczalnie żył bohater książki w bardzo ciekawych czasach.

Zdarza się często, że autorzy tego typu powieści tworząc swoje książki największy wysiłek wkładają w tło historyczne ze szkodą dla charakterystyki postaci. Na szczęście Waltari nie popełnił tego błędu - Sinuhe to postać wielowymiarowa, która ewoluuje na naszych oczach: naiwny i niedoświadczony młody człowiek pod wpływem gorącej namiętności łamie wszystkie zasady, które wpoili mu rodzice i dopuszcza się wielu niegodnych czynów; pozbawiony środków do życia ima się najbardziej pogardzanej pracy, aby przynajmniej częściowo odpokutować swoje uczynki; przekonany przez faraona staje się gorliwym krzewicielem nowego kultu, dla którego nie zawaha się poświęcić całego swojego majątku; w imię dobra kraju postępuje niezgodnie z własnym sumieniem, aby pod koniec życia, jako zgorzkniały i wypalony starzec dojść do wniosku, że życie to marność, proch i nic więcej...

"Egipcjanin Sinuhe" to ciekawa, wielowątkowa, napisana pięknym językiem powieść nie tylko dla wielbicieli historii. To książka, którą po prostu trzeba przeczytać.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dziewczynka i jej koń

Ależ piękną książkę przeczytałam...
A o mało co odniosłabym ją do biblioteki nawet nie zajrzawszy do środka - odstraszyło mnie nazwisko autora...
No bo tak - na okładce jak byk pisze, że autorem jest pan Evans. A ja nie tak dawno przebrnęłam przez dwie książki niejakiego Evansa i obiecałam sobie, że nigdy więcej (albo przynajmniej w ciągu najbliższych pięciu lat). I kiedy już książka leżała w stosiku przeznaczonym do odniesienia do biblioteki dotarło do mnie, że coś nie tak z tym Evansem... Bo tamten wzgardzony był dwojga imion, a ten tutaj jest jednoimienny. Książkę wyjęłam ze stosu, zaczęłam czytać i wsiąkłam... Skończyłam jakoś nad ranem - na szczęście jeszcze są wakacje, więc na takie drobne szaleństwo mogę sobie pozwolić.

Trzynastoletnia Grace uwielbia jazdę konną, więc rodzice kupili jej konia o imieniu Pielgrzym. W każdy weekend Grace z tatą lub z obojgiem rodziców jeździ do położonego kilkanaście kilometrów od Nowego Jorku miasteczka, gdzie Pielgrzym ma wynajętą stajnię. 
Tak było i tym razem. Dziewczynka nie budząc śpiącego ojca wyszła sama z domu, dotarła do stajni, osiodłała konia i razem ze starszą koleżanką Judith wyjechała na przejażdżkę. Niestety wycieczka zakończyła się tragicznie: w wypadku zginęła Judith i jej koń Guliwer, natomiast Grace i Pielgrzym odnieśli ciężkie obrażenia - dziewczynka straciła nogę,poważnie się wykrwawiła i walczy o życie, a koń z licznymi ranami i złamaniami nie miał właściwie żadnych szans na przeżycie i wyleczenie. Wezwany na miejsce weterynarz decyduje o uśpieniu konia, jednak matka Grace kategorycznie się temu sprzeciwia - podświadomie wierzy, że dopóki żyje koń również jej córka ma szansę...
Udaje się uratować i Grace i pielgrzyma, jednak wypadek zupełnie ich zmienił, dziewczynka zamknęła się w sobie, na przemian jest apatyczna i agresywna, zerwała kontakty z koleżankami a i rodzice nie mogą się z nią porozumieć. Pielgrzym zmienia się w dziką bestię do której nikt nie jest w stanie podejść, koń szaleje przy jakiejkolwiek próbie kontaktu.
Matka Grace szuka ratunku dla Pielgrzyma i przypadkiem trafia na informacje o niezwykłym treserze koni, który nawet najbardziej narowiste sztuki zmienia w spokojne wierzchowce. Po raz kolejny wierzy, że los dziewczynki i jej konia jest ściśle ze sobą związany i jeżeli uda się wyleczyć Pielgrzyma to i Grace wróci do zdrowia. Problem w tym, że Tom mieszka aż w Montanie...

"Zaklinacz koni" to historia o ludzkich dramatach, o umiejętności radzenia sobie z własnymi ograniczeniami, to wreszcie historia o ludziach, którzy gdzieś w ciągłym pędzie i pośpiechu zupełnie się zagubili. Ojciec Grace jest wziętym prawnikiem, a matka szefową wydawnictwa, w pracy musi być twarda i cały czas udowadniać, że jest najlepsza - taką postawę przenosi również na domowe podwórko. Ludzie, których połączyło kiedyś wielkie uczucie oddalają się od siebie coraz bardziej i dopiero wypadek córki sprawia, że zatrzymują się w biegu i muszą spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Muszą zdecydować co w życiu jest najważniejsze.
Choć sprawy ludzi stanowią wątek pierwszoplanowy to nie można zapomnieć o zwierzęcych bohaterach tej książki. Tom Booker, tytułowy zaklinacz jest kimś w rodzaju psychologa, może psychoterapeuty, który traktuje konie z pewną dozą stanowczości (trzeba jakoś ustalić "kto tu rządzi") jednak bardziej jest przyjacielem niż treserem. Uważa, że każde zwierzę jest inne i każde wymaga indywidualnego podejścia a przypadek Pielgrzyma jest największym wyzwaniem w jego karierze. Podejmuje zadanie, chociaż początkowo nie jest do niego nastawiony zbyt entuzjastycznie, ale nie potrafi odmówić zdeterminowanej matce.

"Zaklinacz koni" to debiut powieściowy Nicholasa Evansa - bardzo udany, bo od razu sprzedał się w ogromnych nakładach, a kilka lat później Robert Redford wyreżyserował ekranizację tej książki i sam zagrał w niej rolę tytułową.

Kadr z filmu

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Na tropie skarbu Wikingów

Jeśli spojrzymy na mapę Pomorza Zachodniego bez trudu zauważymy u ujścia Odry dwie wyspy - Wolin i Uznam. Według staronordyckich legend na Wolinie istniała w średniowieczu warowna osada zwana Jomsborgiem. Założyć miał ją duński król Harald Sinozęby, a pierwszym jarlem (dowódcą) miał być Palnatoki (najprawdopodobniej jest to postać fikcyjna). Istnienie Jomsborga jest sprawą dyskusyjną, ale prawdą jest to, że wyspę często nawiedzali Wikingowie - świadczą o tym artefakty odnajdowane przez archeologów. Pamiątki po morskich rozbójnikach znajdują się również na innych bałtyckich wyspach - nic dziwnego, bowiem północne wybrzeża Bałtyku stanowiły ojczyznę Wikingów.

Skarby Wikingów (podobnie jak i zaginione bogactwa templariuszy) rozpalają wyobraźnię różnego autoramentu poszukiwaczy, archeologów amatorów czy zwyczajnych złodziei, którzy na handlu kradzionymi dziełami sztuki zbijają całkiem niezłą kasę. Zwłaszcza ci ostatni stanowią istną plagę dla naukowców badających ślady przeszłości ukryte w ziemi.

Kolejny tom "Kronik Archeo", cyklu powieści przygodowych dla dzieci autorstwa Agnieszki Stelmaszyk, osnuty jest wokół legendarnego skarbu, który ukrył Palantoki. Na jego ślad wpadł duński profesor Ragnar Storm, jednak odkryciem zainteresował się ktoś jeszcze i uczony został uprowadzony. Udało mu się na szczęście ukryć notes z wynikami swoich badań, a informację o zapiskach przekazał swojemu doktorantowi Christianowi Bjerregaardowi. Niestety również on jest ścigany przez bezwzględnych złoczyńców - starając się zmylić pogoń trafia na wyspę Bornholm, gdzie przekazuje cenne notatki grupce przypadkowo spotkanych dzieci. Sam nie wie jakie ma szczęście - notes przekazał bowiem dzieciom wybitnych archeologów, którzy na wyspie przebywają na wakacjach. Młodzi Ostrowscy i Gardnerowie postanawiają rozwiązać zagadkę tajemniczego notatnika, tym bardziej, że ma on najprawdopodobniej związek z dziwnymi zdarzeniami na Wolinie, gdzie kilka dni wcześniej rodzice Bartka i Ani uczestniczyli w wykopaliskach.

Podobnie jak w poprzednich tomach serii dzieciaki przeżywają ekscytujące i niebezpieczne przygody, udaje im się jednak wyjść z  nich w miarę cało. Akcja powieści toczy się na Wolinie i na Bornholmie - oprócz fabuły autorka przekazuje sporo ciekawostek na temat tych dwóch wysp, opisuje ciekawe miejsca, tak, że gdyby ktoś chciał ruszyć śladami młodych archeologów może posiłkując się książką zaplanować trasę wycieczki. 
Jeśli chodzi o trudniejsze zwroty, czy postacie historyczne to to tak jak poprzednio są one wyjaśnione na marginesie, a definicje wzbogacone są rysunkami, tak, że młody czytelnik, bez problemu powinien sobie dać radę z lekturą, a prócz rozrywki dostanie też pewną ilość wiedzy. 
Być może stanie się to dla niego początkiem bliższej znajomości z historią i kulturą Wikingów?




niedziela, 18 sierpnia 2013

Hurtownia książek na letnie (i każde inne) popołudnie

Co prawda powoli zbliża się już koniec wakacji, ale przecież lato jeszcze trwa, pogoda śliczna i z pewnością wiele z was, podobnie jak ja, lubi usiąść na balkonie (lub w innym słonecznym/zacienionym miejscu) i poczytać w sprzyjających okolicznościach przyrody. Najodpowiedniejsza do tego celu będzie książka z rodzaju "lekka, optymistyczna, trochę wzruszająca i trochę zabawna". W ostatnich tygodniach przeczytałam trzy takie książki i o nich teraz parę słów.

Mitch Samuel jest wykładowcą uniwersyteckim oraz początkującym pisarzem. Nie wiedzie mu się jednak najlepiej - jedna ze studentek prowadzi z nim (ku uciesze całej grupy) wojnę, dziewczyna wyrzuca go z domu, a żaden wydawca nie jest zainteresowany jego powieścią. Jego frustrację pogłębia wizyta w księgarni, gdzie trwa promocja "Klubu Cappuccino", powieści z nurtu "literatury kobiecej" - po, zdaniem Mitcha, pozbawione wartości czytadło ustawiają się tłumy, podczas gdy jego ambitnej prozy nikt nie chce nawet wydrukować. Przypadek sprawia, że poznaje autorkę tej książki i opowiada jej historyjkę o krewnej, która również pisze książkę. Katharine Longwell jest zainteresowana powstającą powieścią i proponuje Mitchowi pomoc w wydaniu książki kuzynki. Problem w tym, że kuzynka ani jej powieść nie istnieją, więc Mitch postanawia sam stworzyć babskie czytadło... 
Czy facet może napisać taką książkę? Jak uda się Mitchowi przenikanie kobiecej duszy? I czy taka mistyfikacja ma szanse na pozytywne zakończenie?

Mitch Samuel to z jednej strony snob (jestem wykształcony, obracam się w lepszym towarzystwie, interesuje mnie tylko kultura z wyższej półki, a to co określamy mianem "popkultury" jest poza moimi zainteresowaniami) ale równocześnie człowiek kryjący w sobie kompleksy, mający problemy z przeszłością i akceptacją samego siebie. Wymyśla sobie drugą tożsamość i w pewnej chwili już sam nie wie kim jest naprawdę - Mitchem Samuelem czy Jasonem Gallagherem (to nazwisko przybrał na potrzeby zbierania materiałów do książki). Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy dociera do niego, że poznana na kursie tańca Marie zaczyna znaczyć dla  niego coraz więcej...

Dan Begley nie kryje, że stworzył swoją powieść opierając się na klasycznych wzorcach - takie przebieranki damsko-męskie pamiętamy chociażby z filmów "Pół żartem, pół serio", "Tootsie" czy "Pani Doubtfire". Mitch nie chodzi co prawda w damskich ciuszkach, ale stara się zrobić coś nawet bardziej karkołomnego - on musi myśleć jak kobieta, musi wczuć se w jej duszę.
Z kolei pomysł powieści Mitcha też opiera się na sprawdzonych wzorach literackich ostatnich lat - "Pamiętnik Bridget Jones" czy "Diabeł ubiera się u Prady" o tylko niektóre z przywoływanych bestsellerów kobiecej literatury.
Na całe szczęście powieść Begleya nie jest kalką wspomnianych utworów - to sympatyczna, oryginalna lektura, która umili kilka popołudniowych godzin.

**********************************************

Wydawnictwo "Znak" ma w swoim dorobku wiele ciekawych i ambitnych serii literackich. W tym roku dołączyła do niej jeszcze jedna, przeznaczona dla szerokiego grona czytelników i nosząca nazwę "Dobre strony". Napisałam czytelników, choć po prawdzie po lekturze dwóch książek to dochodzę do wniosku, że skierowana jest raczej do czytelniczek...

"Teraz i na zawsze" to historia młodej kobiety, która umiera po ciężkiej chorobie, pozostawiając męża i małego synka. Uczucie jakie do nich żywi ma jednak tak wielką moc, że Mai udaje się pozostać blisko nich i pod postacią sąsiadki pomóc przebrnąć przez pierwsze miesiące żałoby.  
Maja nie posiada właściwie żadnych nadzwyczajnych mocy, nie może w żaden cudowny sposób wpłynąć na życie męża i synka - może tylko być przy nich i obdarzyć ich przyjaźnią. Jej towarzyszem jest biały labrador Barney - czasem można odnieść wrażenie, że pies jest kimś na kształt anioła stróża całej rodziny.

Książka we wzruszający sposób opowiada o stracie najbliższej osoby, ale też o konieczności dalszego życia. Steven stracił żonę, ale pozostał mu mały synek, który bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje opieki i troski ze strony taty. Pogrążony w żałobie Steven jakby tego nie zauważa, wszystkie obowiązki domowe składa na ramiona swoich rodziców, a prowadzenie firmy spada na jego wspólnika.
Maia może tylko mieć nadzieję, że mąż otrząśnie się z żalu i powróci do normalnego życia...

Książka jest niezwykle wzruszająca, choć nie brak w niej momentów wywołujących uśmiech. Zapewniam, że nie jest to jakieś ckliwe romansidło i choć zakończenie może wydawać się z góry przesądzone to jednak udało się autorce nieco mnie zaskoczyć.
Polecam serdecznie, choć uczciwie zaznaczam, że przy lekturze mogą się przydać chusteczki higieniczne;)

*******************************************

Ze wspomnianej już serii "Dobre strony" pochodzi również książka "Niezwykła wędrówka Harolda Fry", której autorką jest Rachel Joyce.

Tytułowy bohater to człowiek po sześćdziesiątce, emerytowany pracownik browaru, który pewnego wiosennego dnia dostaje list od dawnej znajomej. Queenie jest śmiertelnie chora, przebywa w hospicjum i w ten sposób chce pożegnać się z przyjacielem sprzed lat. 
Początkowo Harold pisze do niej list, ale kiedy idzie go wysłać, pod wpływem przypadkowej rozmowy postanawia iść do Queenie - wierzy, że dopóki będzie szedł, dopóty ona będzie żyła. 

I tak zaczyna się jego trwająca 87 dni wędrówka, w czasie której przemierzył 627 mil z południa na północ Wielkiej Brytanii. W czasie swojej podróży Harold poznał wielu ludzi, wysłuchiwał ich historii, stał się inspiracją dla kilku osób, które postanowiły również wyruszyć w tę swoistą pielgrzymkę.

Harold od początku wierzył, że idzie "dla Queenie", jednak dosyć szybko jego podróż stała się czymś więcej. Stała się podróżą w głąb siebie samego - starszy człowiek w czasie tej podróży dokonał rozrachunku ze sobą, rozprawił się z demonami swojego dzieciństwa i wczesnej młodości, miał też czas na analizę własnego małżeństwa, które od pewnego czasu było nim już tylko z nazwy.
Kiedy Harold wędrował jego żona Maureen pozostała w domu - początkowo wściekła na męża, ukrywa przed sąsiadami jego nieobecność, uważa że jest nieodpowiedzialny, wybrała się nawet do lekarza, aby stwierdził niepoczytalność Harolda. Jednak z biegiem czasu również ona ma możliwość przeanalizować ich związek...

"Niezwykła wędrówka" to książka, która pokazuje, że tak naprawdę nigdy nie jest za późno na zmiany w życiu  a dobro okazane innej osobie wraca do nas zwielokrotnione. Harold udowadnia też sobie (a nam przy okazji), że większość rzeczy, które uważamy za niezbędne jest tylko balastem i spokojnie można egzystować bez komórki, samochodu i kart kredytowych. 
Cóż ,pewnie można, tylko strasznie trudno z nich zrezygnować...

piątek, 16 sierpnia 2013

Z pewną taką nieśmiałością... nominacje, nominacje, nominacje;)

Kochani moi:)

Po raz kolejny Lektury wiejskiej nauczycielki biorą udział w konkursie e-buka. Profesjonalne jury weźmie pod lupę to co tutaj piszę, znajdzie wszystkie brakujące przecinki, oceni poziom wpisów, wygląd zewnętrzny, komunikatywność (i pewnie coś jeszcze...) i wyda wyrok. Mam nieśmiałą nadzieję, że nie będzie gorzej niż w ubiegłym roku [uśmiecha się z rozmarzeniem]




Ale to nie wszystko - swoją e-bukę do wręczenia mają również czytelnicy blogów. Jak to zrobić?
Nic prostszego - wystarczy wysłać mail na adres ebuka@duzeka.pl a w tytule wiadomości wpisać nazwę bloga na który chcecie oddać głos. Nieśmiało sugeruję nazwę mojego...

***********************************************************

Już jakiś czas temu otrzymałam od Pauliny z bloga Mój kantor wymiany myśli i wrażeń nominację do The Versalite Blogger Avard.  
Za wyróżnienie serdecznie dziękuję:)



Jedną z zasad tej zabawy jest ujawnienie siedmiu faktów na swój temat - trochę pójdę na łatwiznę i odeślę do kilku wpisów, w których już pewne informacje o sobie podałam i nie mam już za wiele do dodania. A więc kto ciekawy to odsyłam TUTUTUTU i jeszcze TU.

Nie będę nikogo nominować, bo chyba większość blogerów już brała udział w tej zabawie. Nawet Fenrir...

************************************************************
Kolejna nominacja pochodzi od autora bloga "Papierowa orchidea".
Serdecznie dziękuję za wyróżnienie:)



Prz okazji tj nominacji trzeba odpowiedzieć na 11 pytań od nominującego. Oto one:

1. Ile posiadasz książek?
Pierwsze pytanie i już problem... Ale coś koło tysiąca będzie. Nie jestem w stanie policzyć dokładnie:(
[EDIT] Nie doceniłam naszej domowej biblioteczki - 2000 z okładem...

2. Dlaczego prowadzisz bloga?
Spróbowałam, zaskoczyło i teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym przestać blogować. Lubię czytać i lubię się dzielić opiniami o książkach, a w domu nie bardzo mam z kim - mąż nieczytaty, dziecko jeszcze za małe, mama też dużo czyta, ale trochę inny asortyment. Pozostają blogerzy...

3. Ile stron jesteś w stanie przeczytać jednej nocy?
A to zależy co czytam. Ale np. "Zajezierskich" M. Gutowskiej - Adamczyk (450 stron) czytałam od 20-tej do 4-tej nad ranem. A o 6-tej trzeba było wstać do pracy...

4. Jakiego polskiego autora cenisz najbardziej?
 Henryka Sienkiewicza. I całe mnóstwo współczesnych literatów:)

5. W jakiej oprawie książki preferujesz - twardej czy miękkiej?
Nie zwracam uwagi - liczy się środek.

6.W jakim wieku... jest Twój blog?
2 lata, 7 miesięcy i 4 dni - powstał 12 stycznia 2011r.

7. Czytujesz e-booki?
Baaardzo rzadko. Nie mam czytnika, a na czytanie na komputerze nie bardzo pozwala wzrok, który, podobnie jak cała reszta ma już trochę lat...

8. Pamiętasz swoją pierwszą przeczytaną książkę?
Jeśli wierzyć mojej mamie to było "Na jagody" Marii Konopnickiej.

9. Z czym ci się kojarzy wyraz lektura?
Dopełniam etat w bibliotece szkolnej - więc z czym mi się może kojarzyć? Największe przekleństwo każdego ucznia... I chyba coś jest na rzeczy, bo sama to słowo omijam z daleka.

10. Gdybyś miała zostać bohaterką książki na kogo padł by wybór?
Trudne pytanie, bo za dużo tych lubianych bohaterów jest. Ale zawsze chciałam być Anią z Zielonego Wzgórza...

11. Czy potrafisz wskazać jedną wyjątkową książkę spośród dotychczas przeczytanych?
Też trudno... Ale jeśli ilość powtórek książki znanej niemal na pamięć się liczy to mam taką wyjątkową opowieść - to "Błękitny zamek" L.M. Montgomery.

Podobnie jak w przypadku poprzedniej nominacji - nie wyznaczam nikogo, bo już chyba wszyscy się spowiadali:)

środa, 14 sierpnia 2013

Świat, którego już nie ma... i ciekawy konkurs

Konkurs Wydawnictwa Znak

Kilkanaście dni temu pisałam TU o po raz pierwszy opublikowanej korespondencji pomiędzy Zbigniewem Herbertem a Janem Brzękowskim. W związku z tą publikacją Wydawnictwo Znak ogłosiło ciekawy konkurs z cennymi nagrodami. Aby wziąć udział w konkursie należy napisać odpowiedź na list poety z dnia 3 lutego 1959 roku.
Tekst listu oraz pełny regulamin konkursu można znaleźć TUTAJ 
Konkurs trwa do niedzieli 18 sierpnia.

**************************************************

Wśród filmów, które darzę szczególnym sentymentem jedno z czołowych miejsc zajmuje "Skrzypek na dachu". Obejrzany we wczesnej młodości zachwycił mnie przepiękną muzyką, był pierwszym spotkaniem z tradycją żydowską oraz stał się impulsem do bliższego zapoznania się z tą niezwykle bogatą kulturą. 
Powstało wiele książek na ten temat, zarówno popularnonaukowych jak i beletrystyki, więc każdy zainteresowany bez trudu coś dla siebie znajdzie a jedną z takich pozycji są "Płonące świece" zbiór wspomnień, których autorką jest Bella Chagall, żona i muza malarza Marca Chagalla.

Bella Rosenfeld przyszła na świat w 1895 roku w Witebsku. Pochodziła z zamożnej kupieckiej rodziny - rodzice prowadzili sklep i zakład jubilerski. W wieku 14 lat poznała swego przyszłego męża, za którego wyszła w 1915 roku. W latach dwudziestych Chagallowie musieli opuścić Związek Radziecki - przez jakiś czas mieszkali na Litwie, później w Niemczech aż wreszcie osiedlili się we Francji. Po wybuchu wojny udało im się uciec do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1944 roku Bella zmarła z powodu infekcji.

Książka składa się z trzech części - "Płonące świece" to impresje na temat żydowskich świąt i związanych z nimi obrzędów oraz tradycji, "Pierwsze spotkanie" to historia poznania Belli i Marca, natomiast "Moje kajety" opowiadają o dziecięcych zabawach, marzeniach i przeżyciach autorki.
Bella Chagall snuje swoje opowieści w sposób niezwykle plastyczny i sugestywny. Ma rzadki talent opowiadania w taki sposób, że czytelnik niemal czuje smaki i zapachy tradycyjnych potraw, słyszy modlitwy szeptane w bożnicy i ma wrażenie, że wszystko o czym czyta jest na wyciągnięcie ręki.

We wspomnieniach Belli odżywa jej rodzina, służba domowa ale również sąsiedzi, właściciele innych sklepów czy żebracy. Dla małej dziewczynki najważniejsza jest oczywiście mama. Niestety, Ałta nie ma zbyt wiele czasu dla swojej córeczki - niemal przez cały dzień musi pilnować sklepu i kilkorga pracowników, na męża nie bardzo może liczyć, jako, że głównie pochłaniają go sprawy religijne. Tylko w święta rodzina ma możliwość spędzić razem więcej czasu - pięknie nakryty stół, wspólna modlitwa, tradycyjne potrawy i wszechobecne świece tworzą niepowtarzalny nastrój, który pamięta się do końca życia. 

W Witebsku, żyli zarówno Żydzi jak i Rosjanie jednak wydaje się, że obydwie społeczności nie wchodziły sobie w drogę - Bella zaledwie w kilku miejscach wspomina o nie-Żydach (wyjątkiem jest dwójka rosyjskich służących).  Pokolenie rodziców dziewczynki ściśle przestrzega nakazów swojej religii, ale już młodzi nie są tak przywiązani do tradycji - bracia Belli sięgają po niekoszerne smakołyki, nie chcą uczyć się Tory i Talmudu, zachowują się niegrzecznie wobec swojego nauczyciela. Widać, że ten świat jeszcze istnieje, ale jego dni są już policzone...

Bella Chagall spisywała swoje wspomnienia jako osoba dorosła, na obczyźnie, z dala od tradycyjnych środowisk żydowskich, stąd w jej tekście znalazło się kilka błędów rzeczowych - wydawca zadbał jednak o konsultację specjalistyczną i tam gdzie pamięć autorką zawiodła znajdują się przypisy prostujące błędy oraz krótka charakterystyka poszczególnych świąt. Stanowi to świetną pomoc dla osób słabiej zorientowanych w religii żydowskiej.

"Płonące świece" to przepiękna proza poetycka opisująca świat i ludzi których już od dawna nie ma. To nutka nostalgii, to kolorowe obrazki, miniaturki ukazujące codzienne życie w magicznej, migotliwej dekoracji. To książka, którą zdecydowanie warto przeczytać.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Trzy w jednym, czyli wędrujące biblionetkowe książki

Dzisiaj krótko o kilku lekturach, które miałam okazję przeczytać na okoliczność wędrujących biblionetkowych książek, bo zrobiło mi się trochę różnych zaległości i jakoś muszę je ogarnąć...

Kim był Giacomo Casanova pewnie wyjaśniać nie trzeba;) Awanturnik, pisarz i podróżnik, za względu na swoje miłosne podboje, które opisał w kilku tomach pamiętników stał się synonimem uwodziciela.
Pochodził z Wenecji, ale właściwie od najmłodszych lat podróżował - początkowo w celu pobierania nauk, później, kiedy zaczął mieć kłopoty z weneckim wymiarem sprawiedliwości, musiał opuścić na stałe rodzinne miasto. Trasa jego wędrówek (i miłosnych podbojów) wiodła niemal przez wszystkie kraje Europy, w tym również Polskę, a swoje przygody skrzętnie opisywał, a jego "Pamiętniki" (wydawane w całości lub we fragmentach) są oryginalnym obrazem XVIII-wiecznej obyczajowości.

Wydanie "Pamiętników" Casanowy, które dane mi było przeczytać to taka wersja fragmentaryczna, odnosząca się do podróży po Szwajcarii i miastach włoskich w latach 1759 - 1760 i kontaktów autora z przedstawicielkami tych dwóch nacji.
Gołym okiem widać różnicę obyczajów w tych dwóch sąsiadujących ze sobą krajach. Szwajcarki nie są co prawda głuche na czułe słówka, jednak nade wszystko starają się zachować dyskrecję - gdyby jakaś plotka na temat ich nieobyczajnego prowadzenia się trafiła do wiadomości publicznej byłyby na zawsze wykluczone z dobrego towarzystwa. Tymczasem Włoszki w większości niewiele sobie robią z norm moralnych - jeśli tylko amator ich wdzięków jest gotów odwdzięczyć się w brzęczącej monecie to czemu nie? Co więcej, opisuje Casanova kilka przypadków kiedy to matki starały się, aby ich córki zostały kochankami bogatego hulaki...

Autor pisze o swoich podbojach w sposób emocjonalny, zapewnienia gorącej miłości przeplatają się z potokami wylanych łez, przysięgi na wszystko co najświętsze składane są niemal na każdym kroku, tyle, że niewiele to wszystko ma wspólnego z prawdziwymi uczuciami. Tuż po zapewnieniu dozgonnej miłości namawia Casanova jedną ze swoich partnerek do przyjęcia oświadczyn innego wielbiciela, który z kolei doskonale zdaje sobie sprawę ze stosunków łączących tę parę. Trochę to szokujące - a mówi się, że w dzisiejszych czasach zapominamy o moralności... to jak nazwać to co działo się ponad 200 lat temu?

Książka obiektywnie nie jest zła, ale jakoś do mnie za specjalnie nie trafiła. A z pewnością rozbiła mit wspaniałego i niedościgłego kochanka. Może i Casanova był biegły w ars amandi, ale bez porządnie wypchanej sakiewki mógłby sobie ewentualnie pomarzyć o tych tłumach uwiedzionych pań...

***********************************

O ile Casanova był postacią jak najbardziej realną, o tyle bohater drugiej z przeczytanych przeze mnie książek jest wytworem fantazji Brama Stockera. Trzeba nadmienić, że chyba sam autor nie wierzył w wielkie powodzenie swojej książki, pierwsze wydanie ukazało się na marnym papierze i z niezbyt zachęcającą okładką, jednak szybko okazało się, że książka jest prawdziwą żyłą złota, a jej bohater wszedł na zawsze do świata kultury - śmiem twierdzić, że jest to jedna z najlepiej rozpoznawalnych postaci literackich, a ta sława przełożyła się również na kilka mniej lub bardziej znanych ekranizacji.

"Dracula", bo o tej książce mowa, to historia walki grupy przyjaciół z wampirem, który opuścił swój zamek gdzieś w dzikich ostępach Karpat i przbył do Anglii. Powieść napisana jest w formie listów, fragmentów dzienników kilku osób oraz artykułów prasowych, które się nawzajem uzupełniają.
Młody prawnik Jonathan Harker zostaje wysłany przez swojego pryncypała do Rumunii, aby tam sfinalizować umowę kupna pewnej londyńskiej posiadłości. Nabywcą jest hrabia Dracula, a Jonathan niemal od samego początku swej z nim znajomości jest przekonany, że arystokrata skrywa jakieś mroczne tajemnice. Szybko udaje mu się poskładać elementy układanki i odkrywa przerażającą prawdę - dopomógł wampirowi w przeprowadzce do Londynu. Niemal cudem udaje się Jonathanowi opuścić zamek hrabiego i powrócić do rodzinnego kraju. Nim się to jednak stało Dracula zadomowił się w Anglii i znalazł swoje pierwsze ofiary...

Książka Brama Stockera narodziła się z mody na tzw. powieści gotyckie, pełne tajemnic, fantastycznych istot i duchów, opowiadających o walce dobra ze złem. Czytelnik znajdzie tu niebezpieczne przygody, trochę horroru, kilka niesamowitych zbiegów okoliczności i szybką akcję.

Nie jestem wielbicielką wampirów ani horrorów, ale książka wyjątkowo przypadła mi do gustu. No może poza koszmarną okładką, ale przecież nie można mieć wszystkiego...

***************************

Trzecia książka, która trafiła do moich rąk dzięki BiblioNETce to "Cudowni chłopcy", współczesna powieść  amerykańskiego pisarza Michaela Chabona.

Okładkowy opis bł bardzo zachęcający. Obiecywał pełną humoru opowieść, której bohaterem jest Grady Tripp, pisarz i wykładowca akademicki w jednym. Pewnego wiosennego dnia świat zawalił mu się na głowę: żona odchodzi, kochanka, która jest żoną jego szefa, oświadcza, że spodziewa się dziecka, najbardziej obiecujący student chce popełnić samobójstwo, a jakby tego było mało, to z wizytą przyjeżdża wydawca - Grady bowiem od siedmiu lat pisze książkę, maszynopis liczy ponad tysiąc stron (czyli o wiele za dużo) a końca nie widać...
Brzmi niegłupio, prawda?

I zasadniczo wszystko to w książce jest. Tyle, że jakieś to pozbawione humoru...

UWAGA BĘDZIE SPOJLER!
Że spora część bohaterów niemal ciągle jedzie na tzw. miękkich narkotykach? Cóż, ponoć twórcy tak mają i talent im się objawia na haju - nie mnie sądzić, bom nigdy mistrzem pióra nie była i pewnie już nie będę. Że, życie faceta w średnim wieku jest nudne i beznadziejne? Też to może i prawda, aczkolwiek zdecydowana większość moich znajomych to już nie młodziaki i jakoś nie popadają w taki marazm jak profesor Tripp. No, ale my wieśniaki jesteśmy co to wielkiego świata  i jego zwyczajów nie znają... Że małżeństwo się rozpada, bo mąż ma kochankę? Zdarza się niestety, ale jak dla mnie to mało śmieszne jest.
A jeszcze dodajmy do tego dwie kradzieże: tuby z lotniska i żakietu w którym brała ślub Merylin Monroe z sypialni prof. Gaskella, zastrzelenie psa należącego do tegoż profesora i wożenie tych wszystkich fantów w bagażniku przez trzy dni, na siłę wciśniętego transwestytę, też trochę na siłę dołożony wątek homoseksualny a wreszcie karykaturę obrzędów religijnych wyznania mojżeszowego - to najważniejsze z "zabawnych" zdarzeń jakie stają się udziałem Grady'ego w ciągu jednego weekendu.

Cóż, we mnie perypetie tego pana nie wywołały uśmiechu tylko politowanie... Widać nie dorosłam do amerykańskiego poczucia humoru:(

piątek, 9 sierpnia 2013

Nieznane bohaterki II wojny światowej

Jeżeli ktoś uważał w szkole na lekcjach historii bez większego problemu odpowie na pytanie: co zdarzyło się dokładnie 68 lat temu, 9 sierpnia 1945 roku? Dla niezorientowanych - Stany Zjednoczone zrzuciły bombę atomową na Nagasaki (trzy dni wcześniej zniszczona została Hiroszima) aby wymusić na Japonii podpisanie bezwarunkowej kapitulacji, co stało się następnego dnia.

Bardziej zainteresowani tą tematyką z pewnością znają nazwiska Paula Tibbetsa czy Fredericka Bocka, a określenia "Projekt Manhattan", "Little Boy" czy "Fat Man" są dla nich jak najbardziej zrozumiałe. Ale jestem pewna, że nawet najwnikliwszemu znawcy historii powstania bomby atomowej niewiele powiedzą nazwiska Celia Szapka, Colleen Rowan czy Jane Greer. Tymczasem bez nich, a także bez tysięcy innych młodych Amerykanek stworzenie bomby, a przez to zakończenie II wojny odsunęłoby się w czasie o wiele miesięcy.

Denise Kiernan to amerykańska pisarka i dziennikarka, która przez siedem lat zbierała materiały na temat wysiłku tysięcy ludzi zatrudnionych w Oak Ridge - mieście zbudowanym w 1942 roku na terenie stanu Tennessee w którym prowadzono badania nad izotopami uranu oraz produkowano materiały rozszczepialne, a  które oficjalnie nie istniało... Autorka dotarła do żyjących jeszcze dawnych pracownic kompleksu i na podstawie ich wspomnień oraz licznych materiałów archiwalnych starała się w miarę wiernie odtworzyć ich życie za płotem, który odgradzał Oak Ridge od reszty świata.

Dziewczyny atomowe pochodziły właściwie ze wszystkich stron kraju, białe i kolorowe, niektóre miały ukończoną tylko szkołę średnią, inne były absolwentkami wyższych uczelni, reprezentowały najróżniejsze środowiska, wyznania religijne i styl życia. Zwabione dobrymi zarobkami, marzące o wyrwaniu się z domu i samodzielności, niektóre zjawiły się w mieście ponieważ ich rodzice znaleźli tu zatrudnienie przeszły przez kolejne stopnie rekrutacji i zostały przyjęte do pracy przy... No właśnie, tak naprawdę żadna z nich nie miała pojęcia na temat tego jaki jest profil ich zakładu pracy, co i z czego produkuje: wszystko objęte było klauzulą tajności i biada temu, kto próbował rozgryźć tajemnice Oak Ridge - znikał z dnia na dzień i niebezpiecznie było pytać o to co się z nim stało. Każda z osób pracujących przy projekcie znała tylko swój zakres obowiązków i nawet mężowie nie mogli o swojej pracy rozmawiać z żonami. Tylko kilka osób z najwyższego kierownictwa miało pełnię wiedzy czego dotyczy ten tajny projekt. Trzeba przyznać, że zdecydowana większość pracowników zadowalała się stwierdzeniem, że uczestniczą w stworzeniu czegoś co pomoże zakończyć wreszcie wojnę. Niemal każdy miał kogoś na froncie - brata, syna, narzeczonego czy przyjaciela i chciał aby wrócił on jak najszybciej do domu.

Oak Ridge zbudowano od podstaw - kompleks badawczo przemysłowy i otaczające go dzielnice mieszkalne wznoszono w niewiarygodnym wręcz tempie. Szybko nie zawsze znaczy wygodnie - nie starczyło czasu na zrobienie porządnych dróg i chodników, ulice tonęły w błocie, a i mieszkania pozostawiały wiele do życzenia - małe, bez łazienek, zbudowane z prefabrykatów domki przysługiwały tylko rodzinom, osoby samotne mieszkały w bursach. Ale nawet ciężkie warunki życia, mało satysfakcjonująca (choć dobrze płatna) praca, kilometrowe kolejki po każdą właściwie rzecz nie zabiły młodzieńczego entuzjazmu - miasto tętniło życiem, organizowano tańce, zawody sportowe, tworzono rozmaite organizacje społeczne, młodzi ludzie biegali po pracy na randki, zawierali małżeństwa, rodziły im się dzieci. Starano się żyć w miarę normalnie w tym wojennym szaleństwie...

Różnie można oceniać użycie bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki - zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, powstały ogromne straty materialne, a skutki wybuchu odczuwane były jeszcze przez wiele lat później. Prawdą jest jednak, że gdyby Stany Zjednoczone nie zastosowały tego drastycznego środka wojna na Pacyfiku mogła trwać jeszcze przez wiele miesięcy i zginęłyby tysiące żołnierzy po obydwu stronach. Pamiętać też należy, że nie tylko Amerykanie pracowali nad bombą atomową i to w dużej mierze przypadek zadecydował, że właśnie oni jako pierwsi zakończyli ten swoisty wyścig.
Czy dziewczyny atomowe (jak również atomowi chłopcy) pracowały by lepiej i wydajniej, gdyby wiedziały czemu służy ich wysiłek? Nie sądzę. Wydaje mi się, że ich motywacja była wystarczająco silna i większa jawność projektu nic by tu nie zmieniła.

Dla bohaterek książki udział w "Projekcie  Manhattan" stał się punktem przełomowym w życiu. Większość z nich znalazło w Oak Ridge mężów, założyło rodziny, urodziło dzieci i zostało w mieście, które pomimo zakończenia wojny w dalszym ciągu całkiem nieźle prosperowało. Część osób, głównie rodziny, które gdzieś tam w świecie zostawiły swoich bliskich zdecydowało się na powrót w rodzinne strony. Wszyscy jednak na zawsze stali się częścią najnowszej historii.

Czas płynie, tamte dziewczyny są dzisiaj już staruszkami i za kilka lat nie będzie już żadnych świadków tego co działo się w mieście w czasie wojny. Dobrze więc, że znalazł się ktoś, kto podjął trud zbadania i opisania życia tej wielotysięcznej rzeszy, która pomogła zmienić bieg historii.  

wtorek, 6 sierpnia 2013

Lektury dla mamy i dla dziecka

Nie wiem jak to wygląda gdzie indziej, ale u nas w Małopolsce grzeje niemiłosiernie... Prawie nie wychodzimy z domu, wentylator szumi przez cały czas, nawet nasze domowe ZOO (trzy psy i chomik) nie wykazuje prawie żadnej aktywności. Tak sobie leżymy z Piotrkiem w domu i czytamy - właśnie skończyliśmy "Przygody Guliwera". O tej książce za chwilę, a teraz o  ciekawej promocji w Merlinie:


Obrazek mówi sam za siebie, prawda? Dodam tylko, że promocja startuje dzisiaj i potrwa 7 dni.
A o tej i innych promocjach więcej znajdziecie TUTAJ.

*****************************************************

Guliwer pochodził z hrabstwa Nottinghamshire, był trzecim spośród pięciu braci, jego ojciec miał niewielki folwark z którego starał się utrzymać i wykształcić tę dosyć liczną gromadkę. Chociaż Guliwer był chłopcem zdolnym i pracowitym studiował w Cambridge tylko przez rok, a następnie ojciec umieścił go u znanego londyńskiego chirurga, aby od niego uczył się zawodu. Medycyna okazała się życiową pasją Guliwera, pracował u boku swojego mistrza, ożenił się i nieźle mu się wiodło. Niestety, po kilku latach szczęście się od niego odwróciło i aby móc utrzymać rodzinę musiał przyjąć posadę lekarza okrętowego. Pływał na różnych okrętach, aż w końcu trafił na "Antylopę" i ten rejs stał się początkiem jego niezwykłych przygód...

Historia literatury zna całe rzesze autorów, którzy stworzyli w swoim życiu wiele książek, ale tak naprawdę znani są z powodu jednego, dwóch dzieł. 
Taki los stał się udziałem irlandzkiego pisarza Jonathana Swifta. Jego bibliografia obejmuje niemal 20 tytułów jednak dla współczesnego czytelnika jest on autorem tylko jednej książki, a mianowicie "Podróży Guliwera". Co więcej, najczęściej znamy tylko część tego dzieła przeznaczoną dla dzieci (skróconą do dwóch podróży, w czasie których odwiedził kraj Liliputów oraz wyspę na której żyli olbrzymi) i mocno ocenzurowaną, w której najważniejszy jest wątek przygodowo-fantastyczny. Tymczasem w pełnej wersji jest to powieść satyryczna, ukazująca w krzywym zwierciadle społeczeństwo angielskie z przełomu XVII i XVIII wieku, ówczesny dwór królewski oraz brytyjską politykę zagraniczną. 

Tak w państwie Liliputów jak i w zamieszkanym przez olbrzymy Brobdignag Guliwer jest kimś wyjątkowym i budzącym sensację, aczkolwiek ze skrajnie różnych powodów. Warunki fizyczne stanowią jego największy atut ale też stają się największą słabością - aż ciśnie się na usta popularne powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nad Liliputami górował Guliwer wzrostem i siłą, gdyby przyszła mu ochota bez większych problemów mógł doszczętnie zniszczyć ich państwo a króla nosić w kieszeni surduta, natomiast gdy trafił do olbrzymów sam znalazł się w sytuacji karzełka, osobliwości pokazywanej na jarmarku, zabawki noszonej w fartuszku przez małą dziewczynkę.

"Podróże Guliwera" powstały w okresie oświecenia i ich bohater jest wzorcowym przedstawicielem swoich czasów - ciekawy świata, nie unika nowych doświadczeń, chętnie dzieli się własną wiedzą i stara się być użytecznym obywatelem państwa Liliputów, jednak kiedy król chce wykorzystać jego siłę do zniszczenia sąsiedniego Blefusku odmawia, uznając, że każdy naród ma prawo do wolności i życia według własnych reguł. Z kolei pobyt u olbrzymów stanowi dla Guliwera sprawdzian cierpliwości i umiejętności przystosowania się do niesprzyjających okoliczności tak by zachować własną godność.

Książka oprócz rozrywki ma również walor edukacyjny - postawa prezentowana przez Guliwera może stać się świetnym punktem wyjścia do przedyskutowania z dzieckiem wielu problemów, np. tolerancji, asertywności czy poczucia własnej wartości.

Najnowsza edycja tej opowieści (Wyd. Skrzat, 2013) jest kolejnym tomem serii "Klasyka z Feniksem", autorką tłumaczenia jest Cecylia Niewiadomska, natomiast niebanalne ilustracje wyszły spod ręki Surena Vardaniana. Książka jest bardzo starannie wydana, ma duży druk ułatwiający czytanie. Jeżeli dodać do tego gruby papier i twardą okładkę to otrzymamy piękną i trwałą ozdobę niejednej dziecięcej biblioteczki.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Wakacyjne podróże - Dookoła świata z Kevinem Connolly

Kevin Connolly pochodzi z Montany, wraz z rodzicami i dwiema siostrami mieszka nieopodal Heleny, miasta, które jest stolicą stanu. Urodził się w 1985 roku, od najmłodszych bawił się z innymi dzieciakami, biegał z nimi po lesie, w odpowiednim czasie poszedł do szkoły podstawowej, później szkoła średnia i studia, uprawiał sport, lubił markowe ciuchy, podkochiwał się w szkolnych koleżankach, czyli przeciętny  chłopak. Jest jednak coś co odróżnia go od jego rówieśników - Kevin urodził się bez nóg.

To był niewątpliwie cios dla jego rodziców, tym bardziej, że w miesiącach poprzedzających narodziny chłopca przeżyli kilka innych rodzinnych tragedii, jednak Marie i Brian Connolly'owie nie użalali się ani nad sobą ani nad synkiem. Zrobili wszystko aby chłopiec zaakceptował swoje kalectwo i żeby ono, w miarę możliwości, nie przeszkadzało mu w normalnym życiu. Kevin, jak niemal każdy chłopiec, chciał uprawiać jakiś sport - oczywiście baseball czy koszykówka były poza jego możliwościami, ale w Montanie można uprawiać narciarstwo. Początki były trudne, ale ani chłopak, ani jego ojciec nie poddawali się. Kevin niemal każdą wolną chwilę spędzał na stoku ćwicząc na monoski (specjalny sprzęt narciarski dla osób z niedowładem lub brakiem kończyn dolnych), jeździł na zawody, aż wreszcie w 2006 roku zajął II miejsce w zawodach X Games, a nagrodę pieniężną za swój sukces postanowił przeznaczyć na podróż dookoła świata. Wspomnienia z tej podróży stanowią zasadniczą treść jego książki "Drugi rzut oka. Jak świat się na mnie gapił".

Kevin od najmłodszych lat był świadomy własnej inności i tego, że stanowi dla otoczenia swoistą sensację. Starał się ignorować ciekawskie i współczujące spojrzenia, jednak czasem było to ponad jego siły. Z tej frustracji narodził się pomysł projektu fotograficznego. Podróżując po świecie fotografował gapiących się na niego ludzi. Zrobił tysiące fotografii, z których powstała wystawa "The Rolling Exhibition", a część z tych zdjęć zamieścił w swojej książce jako wstęp do poszczególnych rozdziałów.
Z fotografii patrzą na nas dorośli i dzieci, kobiety i mężczyźni, ludzie z różnych krajów i kręgów kulturowych. Z ich twarzy można wyczytać całą gamę uczuć, od ciekawości, poprzez zaskoczenie na współczuciu i litości kończąc. I te reakcje są identyczne niezależnie, czy dokumentują pobyt w Japonii, na Ukrainie czy w Bośni. W czasie tej podróży Kevin polegał tylko na sobie, poruszał się środkami transportu publicznego, mieszkał w hostelach, a po ulicach miast śmigał na deskorolce. Udowodnił sobie i innym, że każdy, niezależnie od ograniczeń jakie może zafundować los, ma możliwość spełniać własne plany i marzenia. Przy okazji dowiedział się też czegoś o sobie - wyczulony na ludzkie ciekawskie spojrzenia, z taką samą ciekawością i współczuciem przyglądał się mieszkańcom Sarajewa okaleczonym w czasie wojny na Bałkanach.

Ciekawość i szukanie jakiegoś logicznego wyjaśnienia niecodziennych sytuacji jest wpisana w ludzką naturę. Jednak bardzo często skupiamy się na tym co powierzchowne, co można zobaczyć "na pierwszy rzut oka". Historia Kevina Connolly'ego udowadnia, że warto rzucić okiem po raz drugi i dojrzeć to co bardziej niż wygląd stanowi o istocie człowieka. Że to czy ktoś ma lub nie ma nóg to sprawa drugorzędna, a najważniejsze jest to co sobą reprezentuje - jego kultura, umysłowość, pasje i aspiracje.