sobota, 23 maja 2015

I jeszcze raz o Kossakach (a właściwie o Kossakównie)

Ech, liczyłam, że jak już przetrwam kwiecień i pierwszą połowę maja, które w tym roku miałam strasznie zawalone (tak w pracy jak i w domu) to częstotliwość wpisów wzrośnie. Niestety laptop odmówił posłuszeństwa, nowy będzie dopiero za tydzień, a dzieckowy sprzęt wolny jest dopiero późnym wieczorem... Na szczęście Młody pognał grać w piłkę, to coś tu napiszę :)
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu, który traktował o książce "Kobiety Kossaków" donoszę, że zadziałało prawo serii i z domowych zasobów wygrzebałam dwie książki o Madzi Kossakównie, czyli Magdalenie Samozwaniec.

Pierwsza z nich to zbiór wspomnień kilkudziesięciu osób, z którymi pisarka związana była w różnych okresach swojego życia. Książkę, noszącą tytuł "Magdalena, córka Kossaka" opracował Rafał Podraza, który jest spokrewniony z Zygmuntem Niewidowskim, drugim mężem pani Magdaleny.
Część tekstów była już wcześniej publikowana w rozmaitych wydawnictwach (niektóre teksty pochodzą jeszcze sprzed wojny), ale większość stanowi plon rozmów jakie przeprowadził autor z rodziną i przyjaciółmi pisarki.
Z wypowiedzi, wierszy i listów wyłania się obraz kobiety niesłychanie aktywnej, ciekawej świata, wiecznej optymistce i, jeśli brać pod uwagę działalność literacką, bardzo pracowitej. Pisarka bardzo dbała o siebie, do późnego wieku była aktywna fizycznie i zdrowo się odżywiała, chociaż nałogowo paliła papierosy. Elegancka, modnie ubrana, dowcipna (czasem złośliwa) pani była najczęściej duszą towarzystwa. Oprócz zalet miała pani Magdalena również pewne wady, z których na plan pierwszy wysuwało się bałaganiarstwo.
Pomimo, że książka dotyczy Magdaleny to we wspomnieniach bardzo często przywoływane są dwie inne osoby: jej siostra Maria Pawlikowska-Jasnorzewska oraz ojciec Wojciech Kossak. Na ich temat Magdalena mogła rozmawiać zawsze i wszędzie.
Większość osób wypowiadających się w tej książce mówi o Magdalenie z sympatią. Jest jednak kilka wypowiedzi krytykujących pisarkę - to jej bratanice, oraz Irena Krzywicka. Z córkami Jerzego Magdalena była w konflikcie od czasów wojny (chodziło o Kossakówkę), natomiast spór z Ireną Krzywicką dotyczył Pawlikowskiej (Krzywicka opublikowała wspomnienia o poetce, które nie spodobały się Magdalenie).

Druga książka, o której chcę napisać to "30 lat życia z Madzią" - wspomnienia Zygmunta Niewidowskiego, drugiego męża pisarki.
Niewidowski poznał Magdalenę w 1942 roku - pracował wtedy w lombardzie, a ona przyszła zastawić buty narciarskie. Przypadkowa znajomość rozwinęła się i umocniła do tego stopnia, że kilka miesięcy po zakończeniu wojny zostali małżeństwem. Wydawać by się mogło, że związek ten nie ma zbyt wielkiej przyszłości - Zygmunt była 20 lat młodszy od żony, pochodzili z odmiennych środowisk, Magdalena była wyjątkową dyletantką jeśli chodzi o prowadzenie domu, czasy powojenne do najłatwiejszych nie należały a jakby tego było mało obydwoje małżonkowie lubili życie towarzyskie i pieniądze ich się jakoś nie trzymały. Tymczasem przeżyli ze sobą prawie 30 lat - ich małżeństwo zakończyła śmierć Magdaleny w 1972 roku.
Czytając wspomnienia Zygmunta Niewiadowskiego zastanawiałam się co spowodowało, że ten związek przetrwał pomimo nie najlepszych rokowań. I wydaje mi się, że główną przyczyną było to, że Magdalena i Zygmunt szczerze się lubili i byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Zygmunt troszczył się o żonę, był dla niej oparciem, a ona odpłacała mu serdecznością i zaufaniem.
W książce znajdzie czytelnik mnóstwo anegdot dotyczących Magdaleny, ale również osób z nią związanych - ludzi kultury i sztuki, którzy przewijali się przez mieszkanie Niewidowskich, grywali z nią w karty, prowadzili wspólne wieczory autorskie, spotykali się w domu pracy twórczej w Oborach. Niewidowski najwięcej pisze o warszawskich latach Magdaleny (małżonkowie przenieśli się tam wkrótce po ślubie i mieszkali do śmierci), ale opisuje również Kossakówkę i środowisko krakowskie. Jednak to już nie ten dom o którym możemy poczytać w "Marii i Magdalenie" - starsi państwo Kossakowie zmarli w czasie wojny, Pawlikowska nie zdążyła wrócić z emigracji, a z rodziną brata Jerzego powstał konflikt na tle wyprzedaży przez Magdalenę rodzinnych pamiątek. Ostatnią nicią, która wiązała pisarkę z rodzinnym domem i miastem była Kucharcia (gospodyni z Kossakówki) - po jej śmierci pojawiała się w Krakowie tylko służbowo.

Te dwie książki dopełniają w pewien sposób obraz Magdaleny Samozwaniec wykreowany przez nią samą we wspomnianej "Marii i Magdalenie". Być może nie jest to obraz pełny, bo obydwaj autorzy są w mniejszym lub większym stopniu związani rodzinnie ze swoją bohaterką. Być może gdyby o Magdalenie pisał ktoś bardziej neutralny, to ten portret byłby inny. Jak na razie nie doczekała się Madzia Kossakówna swojej kompleksowej biografii - a szkoda, bo to byłaby z pewnością ciekawa książka.

czwartek, 14 maja 2015

Kobiety wychodzą z cienia

Na tę książkę czekałam z ogromną ciekawością, ale i pewną obawą - rodzina Kossaków to jeden z bardziej interesujących mnie tematów i staram się czytać wszystko co no nich napisano. Szczególnie, że Joanna Jurgała-Jureczka zajęła się kobietami związanymi z tą rodziną, które nierzadko znajdowały się w cieniu swych sławnych mężczyzn. Oczywiście o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Magdalenie Samozwaniec czy Zofii Kossak-Szczuckiej słyszał prawie każdy, ale już ich matki są postaciami znanymi niewielu osobom.
Tak więc moje oczekiwania były całkiem spore. Czy zostały zaspokojone? I tak, i nie. Ale po kolei.

Bohaterkami książki są oczywiście żony i córki Juliusza, Wojciecha i Tadeusza Kossaków. Oprócz nich autorka umieściła w swojej książce jeszcze teściową Juliusza, czyli Anielę z Kurnatowskich Gałczyńską, oraz jego wnuczkę Jadwigę z Unrugów Witkiewiczową - nie nosiły one co prawda nigdy nazwiska Kossak, ale ich rola w dziejach rodziny była na tyle duża, że miejsce w publikacji jak najbardziej im się należy. 
Jeżeli ktoś ma chociażby niewielkie pojecie o Kossakach to od razu zauważy pewne braki w tym spisie. Chodzi mianowicie o rodzinę Jerzego Kossaka - w książce nie ma nawet krótkiej wzmianki o jego dwóch żonach i córkach. Tak, że to pierwszy poważny mankament jaki zauważyłam w tej publikacji.

Ponieważ "Kobiety Kossaków" nie są opracowaniem ściśle naukowym autorka nie zawsze trzyma się kolejności chronologicznej, pozwala sobie na liczne dygresje oraz nieco gawędziarską stylistykę. Robi to całkiem miłe wrażenie, aczkolwiek jest miejsce gdzie się zupełnie nie sprawdza - w części poświęconej Annie z Kisielnickich Kossakowej. Tak matka jak i babka pani Tadeuszowej Kossakowej nosiły imię Anna, co więcej matka była również z domu Kisielnicka... Tak, że były chwile, że zupełnie nie mogłam się połapać o którą Annę Kisielnicką chodzi - w tym przypadku chronologiczne ujecie tematu wiele by ułatwiło.

Pisząc swoją książkę Joanna Jurgała-Jureczka opierała się na bogatym archiwum dotyczącym rodziny - listach, wspomnieniach oraz opracowaniach naukowych. Zdarzało się, że różne osoby podawały różne daty niektórych wydarzeń, różna też była interpretacja pewnych wydarzeń - to akurat zrozumiałe, więc dobrze, że autorka starała się dotrzeć do różnych źródeł. Jednak pewnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, ze na stronie 232 cytowany jest fragment pamiętnika Anieli z Gałczyńskich, a w przypisie stoi, że jest to fragment listu Marii Kossakowej... Tak, wiem, większość czytelników nie zwraca uwagi na przypisy, ale ja mam skrzywienie zawodowe i zwracam. Przy okazji - w tekście też jest błąd, bowiem pani Aniela nazwisko Gałczyńska nosiła po zamążpójściu, a z domu była Kurnatowska.
Jeśli już jesteśmy przy błędach, to rzuciły mi się w oczy dwa poważne błędy rzeczowe.
Pierwszy z nich dotyczy synów Wojciecha i Tadeusza Kossaków. Na stronie 237 możemy przeczytać co następuje: "Z listów Wojciecha Kossaka wynika, że wzięli pod opiekę Jurka, który przeniósł się do nich z Kośmina, żeby pobierać nauki razem z Witoldem. Wojciech traktował go jak syna". Niby się zgadza, ale nie do końca - synem Wojciecha był Jerzy, a z Kośmina na Kossakówkę przyjechał Witold...
Drugi duży błąd znajduje się pod zdjęciem Anny z Kisielnickich Kossakowej. Podpis głosi, że fotografia przedstawia panią Annę przy krośnie. Tymczasem nawet dziecko (sprawdzone na dziesięciolatku) zauważy, że jest to kołowrotek. Urządzenia zdecydowanie nie są do siebie podobne...
Nie było moim zamysłem tropienie pomyłek autorki, jednak te akurat nieścisłości same rzuciły się w oczy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko wpadki przy pracy i reszta tekstu jest pod względem merytorycznym bez zarzutu.

"Kobiety Kossaków" to pomimo wszystko ksiązka ciekawie napisana, chociaż miejscami (szczególnie jeśli chodzi o rodzinę Wojciecha Kossaka) wtórna w stosunku do "Marii i Magdaleny". Dla mnie najciekawsze były wątki Zofii Kossak (żona Juliusza) oraz jej synowej Anny, żony Tadeusza Kossaka, bo o tych paniach wiedziałam najmniej. I w tym wypadku moja ciekawość została zaspokojona.

Tak więc pomimo mankamentów o których pisałam powyżej warto dać tej książce szansę.



wtorek, 5 maja 2015

Wielkopolska saga

Za nami majowy weekend, który dla części z nas był okresem beztroskiego leniuchowania lub spotkań w gronie rodzinnym, dla innych był to czas nadrabiania lekturowych zaległości (niektórzy, jak na ten przykład Królowa Matka wykazali się wręcz nadludzkim poświęceniem przy tej czynności) wreszcie innym, do których ja się zaliczam, przeleciało te kilka dni nie wiadomo kiedy i właściwie nie wiadomo na czym... Aczkolwiek udało mi się dokończyć lekturę wspaniałej książki, która leżakowała na półce już od kilku lat. I o tej książce słów kilka.

Stary posagowy kufer prababci, który szczęśliwie przetrwał dwie wojny światowe ukrywał w swoim wnętrzu rozmaite papiery - dokumenty, rachunki, listy i karty pocztowe. Znajdował się w nim również dosyć pokaźny zbiór przepisów kulinarnych, porad gospodarskich, spisów bielizny i innego inwentarza, wycinki z gazet, poezja amatorska i jeden dobry Bóg wie co jeszcze. Tym zbieranym przez lata domowym archiwum zainteresowała się wreszcie pani Joanna Konopińska oraz jej przyjaciółka Janina Fedorowicz. Ponieważ żyła jeszcze matka pani Joanny więc uzupełniła tę dokumentację swoimi wspomnieniami. Z opowieści pani Stefanii z Jasieckich Konopińskiej i ze skarbów ukrytych w starym kufrze wyłonił się obraz wielkopolskiego dworu szlacheckiego i zamieszkującej go rodziny na tle burzliwych dziejów końca XIX i początku XX wieku, który stał się kanwą książki "Marianna i Róże". Dla porządku dodam, że książka po raz pierwszy ukazała się w 1977 roku nakładem Instytutu Wydawniczego PAX i niemal natychmiast zniknęła z księgarń. Na szczęście w 2008 roku wydawnictwo Zysk przygotowało jej kolejną, poprawioną edycję.

"Marianna i Róże" napisana jest w formie pamiętnika Marianny z Malinowskich Jasieckiej, babci Joanny Konopińskiej i obejmuje lata 1890-1914. Pani Marianna i jej mąż Michał zakupili właśnie swój pierwszy majątek (Jasiecki był uprzednio plenipotentem dóbr w Pakosławiu) - może niezbyt wielki, ale wygodny dwór w Polwicy, w którym zamieszkali z piątką dzieci (dwie najmłodsze córeczki przyjdą na świat dopiero w tym domu) oraz matką pani Marianny, Różą z Hoppów Malinowską (to właśnie ona była pierwszą właścicielką wspomnianego wyżej kufra). Po kilku latach Polwicę zamienią na większy majątek Ostrowieczko, w którym doczekają pierwszej wojny światowej i odzyskania niepodległości.  Jasieccy   nie mają arystokratycznych koneksji ani ogromnego majątku ale są ludźmi dla których Bóg, Honor, Ojczyzna nie są tylko pustymi frazesami.

Bycie Polakiem w Wielkopolsce na przełomie wieków nie należało do najłatwiejszych - nasilająca się germanizacja, działalność antypolskich organizacji, wykupowanie ziemi przez rząd i przekazywanie go niemieckim osadnikom, utrudnienia w działaniu polskich instytucji kulturalnych to tylko część problemów z którymi spotykają się mieszkający tam Polacy. Priorytetem stało się utrzymanie jak największej ilości ziemi w polskich rękach, podnoszenie poziomu gospodarki, unowocześnianie rolnictwa oraz wspieranie włościaństwa. Obydwoje Jasieccy są gorącymi zwolennikami ruchu spółdzielczego oraz kółek rolniczych, starają się o utrzymanie dobrych stosunków pomiędzy dworem a wsią, a kiedy trzeba spieszą również z pomocą materialną dla poszkodowanych przez los. Ambicją Michała jest stworzenie w Polwicy wzorowego gospodarstwa i temu zadaniu poświęca większość swojego czasu. Jego żona dba o dom oraz dzieci i,  jak na przykładną Wielkopolankę przystało, jest niezwykle oszczędna, gospodarna i pobożna. Manifestuje swoją polskość chociażby przez to, że nie robi zakupów w niemieckich sklepach oraz nie utrzymuje stosunków towarzyskich z niemieckimi rodzinami mieszkającymi w okolicy. W patriotycznym duchu wychowuje swoje dzieci - musi im wpoić najważniejsze wartości tak mocno, żeby państwowa edukacja nie była ich w stanie zniszczyć. Panienki uczęszczają co prawda  na prywatną pensję, gdzie obowiązuje język francuski, ale jedynego syna muszą Jasieccy posłać do pruskiego gimnazjum.
A kiedy dzieci dorastają pojawiają się nowe problemy - znalezienie odpowiedniej partii i wywianowanie sześciu córek może skutecznie spędzić sen z oczu rodziców, a niechęć jedynaka do zajęć gospodarskich też nie napawa optymizmem.

Ale państwo Jasieccy nie zamykają się tylko w kręgu swojego gospodarstwa - uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych, odwiedzają rodzinę i znajomych, a swoim gościom starają się pokazać ciekawe i historyczne miejsca w najbliższej okolicy. Marianna podejmuje również dalsze podróże - jedzie z dziećmi do Wrocławia, Kołobrzegu, Krakowa czy Zakopanego, a przy okazji atrakcji turystycznych uzmysławia im, że są to polskie ziemie, które w skutek tragicznych okoliczności znalazły się w obcych rękach.

W ciągu prawie 25 lat opisanych w książce ogromnie zmienia się świat i zmienia się również Wielkopolska. Niektóre zmiany przyjmowane są przez Mariannę pozytywnie (chociażby lepsza komunikacja kolejowa czy pierwsze telefony), inne nie wzbudzają jej entuzjazmu (nowomodne suknie nie przypadają jej do gustu), ale są również takie, którym jest zdecydowanie przeciwna. Marianna jest zbulwersowana rozluźnieniem obyczajów wśród młodych i ich brakiem szacunku wobec starszych oraz ich odchodzeniem od nieprzejednanej antyniemieckiej postawy (strofuje dorosłą i zamężną córkę za użycie zwrotu "nasz cesarz" w stosunku do pruskiego władcy).

Dla Marianny najważniejszą wartość stanowi rodzina - wielkim szacunkiem i przywiązaniem darzy matkę, utrzymuje stały kontakt z siostrami i bratem, a swoje dzieci, pomimo pewnej surowości i dyscypliny w wychowaniu, kocha całym sercem. To dzięki takim kobietom jak Marianna, dzięki ich pracy i poświęceniu dla zachowania narodowej tożsamości wyrosło pokolenie, które mogło odbudować kraj po wyzwoleniu z wieloletniej niewoli.

"Marianna i Róże" to książka niezwykle wciągająca. Pomimo, że czasy się bardzo zmieniły i duża część poglądów Marianny (szczególnie na wychowanie dzieci) może się wydawać dzisiaj mocno anachroniczna czytałam ją z ogromnym zainteresowaniem. Autorkom udało się stworzyć autentyczną i ciekawą bohaterkę oraz ożywić dawno miniony świat. Aż szkoda było zegnać się z Marianną i jej pamiętnikiem...