poniedziałek, 29 czerwca 2015

Powrót do Wilżyńskiej Doliny

Cztery lata temu, w początkach mojej blogowej działalności miałam okazję przeczytać znakomitą książkę Anny Brzezińskiej pt. "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny". Wyraziłam wtedy życzenie, że chętnie poznałabym drugą cześć przygód Babuni Jagódki, a zacne grono blogerów utwierdziło mnie w tym postanowieniu, zachwalając wielkim głosem "Wiedźmę z Wilżyńskiej Doliny". W niedługim czasie udało mi się nabyć rzeczoną publikację i, zamiast zabrać się do niej ze skutkiem natychmiastowym, odstawiłam ją na półkę. I tak "Wiedźma" przez kolejne miesiące i lata łapała kurz... Na szczęście w ubiegłym tygodniu nadszedł jej czas.

"Wiedźma", podobnie jak "Opowieści" jest zbiorem opowiadań o mieszkańcach wioski zagubionej gdzieś u podnóża Gór Żmijowych. Ich akcja osadzona jest kilka lat po wydarzeniach opisanych w pierwszym tomie przygód Jagódki.
Wojna, która toczyła się gdzieś w świecie wreszcie się zakończyła. Z dróg zniknęli żołnierze i pospolici grasanci, część wcielonych do armii parobków wróciła, o innych słuch zaginął, chłopi mogli wreszcie spokojnie uprawiać swoje pola - kraj podnosił się z wojennej pożogi. Również Wilżyńska Dolina zaczęła odżywać - nie ucierpiała może zbytnio, bowiem Babunia otoczyła swoją wioskę ochronnym czarem. Pojawili się co prawda rozmaici oczajdusze, złodzieje i zbójcy, ale tych spętał również wiedźmi czar - nie są w stanie opuścić doliny i muszą zastąpić gospodarzy, których zabrała wojna.

Ponieważ "Opowieści" były lekkie, nieco rubaszne i bardzo zabawne po "Wiedźmie spodziewałam się mniej więcej tego samego. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że główna bohaterka niby ta sama, postacie drugoplanowe w większości te same, wieś też niewiele się zmieniła, jednak książki w żaden sposób nie można zaliczyć do lektur "lekkich, łatwych i przyjemnych".
"Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny" to gorzka refleksja na temat ludzkich ułomności, to opowieść o dążeniu  do władzy, chociażby tylko we własnym obejściu, to obraz ciemnoty i okrucieństwa. Zdarzają się co prawda zabawniejsze momenty, ale to taki humor podszyty goryczą - Babunia Jagódka jakby straciła cierpliwość i sympatię do wilżyńskiego ludku, separuje się od wieśniaków, a do akcji wkracza dopiero wtedy, kiedy problem zaczyna dotyczyć jej osobiście. 

Porównując obydwie książki o Wilżyńskiej Dolinie nie bardzo jestem w stanie powiedzieć, która bardziej przypadła mi do gustu, i które wcielenie wiedźmy jest mi bliższe. Jednak uważam, ze obydwie odsłony przygód Babuni Jagódki warte są przeczytania.

niedziela, 28 czerwca 2015

Wakacyjne podróże w czasie i przestrzeni

Wakacje, znowu są wakacje :D



Co prawda jeszcze mam co nieco papierologii do odrobienia, ale już widać światełko w tunelu. Tradycyjnie wakacje spędzam w domu, więc pewnie częściej będę coś pisać, bo książek całkiem pokaźny stosik czeka na te wolne dni. Ciekawe, jaką aurę zafunduje nam tegoroczne lato - u nas wczoraj i dzisiaj padało... A jeśli na dworze plucha to można poczytać :)
Dzisiejsze rekomendacje co prawda dotyczą książek dla młodszej młodzieży, ale i dorosły może po te książki sięgnąć.

O cyklu "Kroniki Archeo" Agnieszki Stelmaszyk zdarzyło mi się już pisać kilkakrotnie (TU, TU i TU). Niedawno w moje ręce trafił kolejny tom przygód Ostrowskich i Gardnerów pt. "Szyfr Jazona".
W Ratyzbonie, podczas prac budowlanych zostaje odnaleziony grobowiec tajemniczej księżniczki. Znaleziskiem, oprócz archeologów, interesuje się kilka osób - szczególne emocje wzbudza zwierciadło z wygrawerowanymi symbolami. Wszystko wskazuje, że na lusterku jest zaszyfrowana jakaś ważna informacja...
Tym razem obydwie rodziny, panna Ofelia oraz "kasztelan" Ryszard Ostrowski przyjeżdżają do Paryża. Już na samym początku ktoś podmienia walizkę panny Ofelii, właściciel domu w którym rodziny wynajęły pokoje jest bardzo tajemniczy, a i sam dom okazuje się mieć swoje tajemne skrytki...
Gardnerowie i Ostrowscy (i ich dzieci również) zostają wplatani w niebezpieczną rywalizację pomiędzy grupami starającymi się odczytać symbole ze zwierciadła i odnaleźć mityczny skarb - złote runo z opowieści o Jazonie i wyprawie argonautów. Trop wiedzie z Paryża do Normandii, a następnie na Lazurowe Wybrzeże...

Tak jak poprzednie tomy książka charakteryzuje się wartką akcją, przygody są niebezpieczne (niektóre nawet bardzo), ale dzieciaki mają ogromne szczęście i z każdej opresji wychodzą cało. Dorosłemu mogą zgrzytać pewne nieścisłości, ale dzieciakom to nie przeszkadza.
Lektura w sam raz na deszczowy wakacyjny dzień :)

Więcej informacji  o tym co się działo z bohaterami książki można znaleźć na blogu Jima i Martina Gardnerów - http://www.tropiciele.tajemnic.pl/


Druga książka, którą chciałabym polecić również stanowi kontynuację powieści, którą czytałam kilkanaście miesięcy temu. Otóż "Starcie potworów" to drugi tom przygód rodzeństwa Walkerów, z którymi po raz pierwszy spotkałam się przy okazji "Domu Tajemnic".

Sytuacja finansowa rodziny znacznie się poprawiła, wiec młodzi Walkerowie mogą uczęszczać do najlepszej (a przy okazji najbardziej snobistycznej) szkoły w mieście. Niestety same pieniądze to nie wszystko - Eleanor i Brendan nie radzą sobie w nowym środowisku. Kordelii udaje się co prawda zasymilować w nowej szkole, ale i ona ma zmartwienia - młody lotnik, którego poznała w czasie przygód opisanych w "Domu Tajemnic" zniknął...
Jakby tego wszystkiego było mało okazuje się, że Wichrowa Wiedźma nadal żyje a jej ojciec, Król Burz, zrobi wszystko aby odnaleźć córkę oraz "Księgę życzeń i zagłady". Rodzeństwo po raz kolejny będzie musiało stawić czoła niebezpieczeństwom, które kryją się w książkach Denvera Kristoffa. Los rzuci ich w sam środek rzymskiego amfiteatru, znajdą się w samym centrum walk z nazistami, wreszcie trafią do tybetańskiego klasztoru...

Spora dawka adrenaliny, trochę magii i fantastyki (miejscami naukowej), nieco dobrego humoru - to sprawdzona recepta na sukces. Zadziałało przy poprzednim tomie, zadziałało i teraz, tylko... Mam wrażenie, że w kilku miejscach autorzy zabrnęli za daleko w  wymyślaniu fantastycznych perypetii i nie bardzo wiedzieli jak wybrnąć z opresji. Tak, że niektóre rozwiązania mocno naciągane są. Ale ogólnie może być - 12-15 latkom powinno się podobać.

środa, 24 czerwca 2015

Warszawianka na prowincji

Pola ma mega pecha. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy rodzina opuszcza ukochaną Warszawę i przenosi się do jakiejś dziury zabitej dechami. Bo Wiśniowa Góra, chociaż urocza i pięknie położona pośród malowniczych jezior, to jednak dziura...

Pola, przez rodzinę zwana Bobikiem (jej rodzeństwo, kilkuletnie bliźnięta płci zróżnicowanej znane są jako Groszek i Fasolka) jest główną bohaterką najnowszej powieści Barbary Kosmowskiej pt. "Panna Foch", która ukazała się kilka tygodni temu nakładem Naszej Księgarni. 

Pola jest bardzo niezadowolona z przeprowadzki na wieś - w stolicy została jej najlepsza przyjaciółka Kinga oraz pewien Julek, do którego dziewczyna skrycie wzdychała. Niestety tato, pracownik naukowy jednej z warszawskich uczelni, postanowił spełnić swoje marzenie i wyhodować cud-fasolę, a tego czynu nie można niestety dokonać w mieszkaniu. Mama również widzi przyszłość w jasnych barwach - otworzy w Wiśniowej Górze gabinet dentystyczny, a dzieciaki tylko zyskają na kontakcie z naturą. Pola musi się odnaleźć w nowej rzeczywistości - na szczęście, pomimo pozorów, jest osobą pogodną i otwartą na świat...

Warto nadmienić, że Barbara Kosmowska porusza w swojej książce problem stereotypów, które często zaciemniają młodym ludziom prawdziwy obraz świata. Wychowana w Warszawie Pola niejednokrotnie patrzy na swoich nowych znajomych przez pryzmat takich właśnie obiegowych opinii, przez co popełnia masę nietaktów - dość wymienić tu nieporozumienie pomiędzy nią a pracującym u jej ojca Jankiem Malickim - ponieważ chłopak podejmuje w czasie wakacji pracę zarobkową Pola zakłada, że ma problemy z nauką... 
Chociaż główną bohaterką jest Pola to muszę wspomnieć o bliźniętach - mają wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty, ale równocześnie potrafią sobie wszystkich owinąć dookoła małych paluszków. Niejednokrotnie osoby w jakiś sposób poszkodowane przez szatański duecik błagały rodziców o darowanie kary małym psotnikom. Największym nieszczęściem Groszka i Fasolki był fakt, że każdą wypowiedź brały dosłownie - i tak usłyszawszy przy kolacji, że sąsiadom się nie przelewa postanowiły naprawić ten stan przy pomocy węża ogrodowego... 

Wydaje mi się, że "Panna Foch" z założenia miała być książką dla gimnazjalistek (główna bohaterka jest uczennicą gimnazjum), jednak moim zdaniem mogą po nią sięgnąć i młodsze dziewczęta, bowiem problemy z którymi boryka się Pola nie są im obce.

niedziela, 14 czerwca 2015

O Wikingach w nieco starszym wydaniu

Kiedy w 2009 roku Elżbieta Cherezińska wydała pierwszy tom "Północnej drogi" wśród wielbicieli literatury historyczno-obyczajowej zapanowała "moda" na Wikingów. Nie powiem, sama jej uległam i całą serię przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem - dzieje Norwegii na przełomie X i XI wieku były bardzo ciekawe i burzliwe, a bohaterowie stworzeni przez autorkę i ich losy budzą również ogromne emocje. 
Zachwycając się cyklem Cherezinskiej mało kto pamięta, że już kilkadziesiąt lat temu literatura polska wzbogaciła się o inną sagę, umiejscowioną niemal w tych samych czasach, w której spotkamy tych samych historycznych bohaterów i akcja której toczy się po części w tych samych miejscach co północna droga. Tą nieco już zapomnianą powieścią jest "Saga o jarlu Broniszu", której autorem jest Władysław Jan Grabski.

Zanim napiszę o samej książce, słów kilka o autorze. Władysław Jan Grabski był synem premiera  i ministra skarbu Władysława Grabskiego, najbardziej chyba kojarzonego z reformą walutową przeprowadzoną w 1924 roku. Ukończył studia na wydziale prawa UW, brał udział w wojnie 1920 roku oraz w kampanii wrześniowej, w czasie wojny w swoim majątku w Grabkowie pod Warszawą ukrywał Żydów, był również członkiem AK. Od 1938 roku działał w ZLP, jednak w 1950 jego prace zostały obłożone cenzurą (głównie z powodu manifestowanego katolicyzmu), został nawet skreślony z listy członków Związku  i dopiero po zmianach politycznych z 1956 roku mógł znów publikować. Twórczość Grabskiego to głównie poezja i powieści ukazujące rzeczywistość polityczną w okresie XX-lecia międzywojennego, jednak najbardziej znanym dziełem jest trzytomowa "Saga o jarlu Broniszu".

Bronisz jest zaufanym polskiego księcia Bolesława. Z jego rozkazu przebywa na szwedzkim dworze króla Eryka Zwycięskiego, którego żoną jest polska księżniczka Świętosława zwana przez swoich poddanych Sygrydą. W czasie pobytu w Uppsali wybucha pożar i Bronisz, z narażeniem własnego życia, ratuje Helgę Jarandównę ulubioną dwórkę królowej. Dziewczynka zakochuje się w swoim wybawcy, jej ojciec chętnie widziałby córkę jako żonę polskiego rycerza, również królowa jest przychylna temu związkowi, jednak Bronisz odkłada sprawę ewentualnego małżeństwa na później, a wszystkie swoje siły i środki przeznacza misji wyznaczonej przez polskiego władcę: książę chce umocnić swoje wpływy nad Bałtykiem. Los sprzyja Bolesławowi - po śmierci króla Eryka Szwecją włada jego siostra Sygryda, a władcy dwóch sąsiednich krajów (duński Swen Widłobrody i norweski Olaf Tryggvason) chętnie związaliby się z owdowiałą królową i weszli w sojusz z polskim księciem. Umocnieniu pozycji Polski nad Bałtykiem ma również służyć misja chrystianizacyjna, którą w Prusach rozpoczyna biskup Wojciech. Bronisz podróżuje pomiędzy Poznaniem a Uppsalą, odwiedza Jomsborg, odwozi biskupa Wojciecha do Prus, prowadzi wyprawę przeciwko Lutykom i Obodrytom, spotyka na swojej drodze najważniejsze osobistości swoich czasów...

"Zrękowiny w Uppsali" to pierwszy tom "Sagi o jarlu Broniszu", więc sporo miejsca zajmuje tu "wprowadzenie" - informacje o głównych postaciach, opisy miejsc i wydarzeń poprzedzających główną treść utworu. Grabski ze szczegółami maluje świat w którym przyszło żyć jego bohaterom, świat w którym większość stanowią chrześcijanie, ale pogaństwo ma jeszcze całkiem mocne wpływy. Bronisz jest postacią bardzo złożoną - z jednej strony idealista, człowiek głęboko wierzący i starający się żyć zgodnie z przykazaniami, z drugiej strony nie jest w stanie zrozumieć nauk Wojciecha, który nakazuje miłować wrogów, co więcej po śmierci biskupa stara się go pomścić prowadząc wyprawę przeciw poganom i mordując jak największą ich ilość. Bronisz wierzy w Boga, ale równocześnie nie jest wolny od pogańskich zabobonów a wśród jego przyjaciół są zarówno chrześcijanie jak i czciciele Światowida. Jarl jest człowiekiem inteligentnym i prawym, obowiązek przedkłada nad własne potrzeby w czym bardzo przypomina bohaterów stworzonych przez Henryka Sienkiewicza - myślę, że całkiem nieźle dogadałby się z takim Zbyszkiem z Bogdańca, czy nawet panem Wołodyjowskim ;)

Aktualne wydanie "Sagi" sygnowane jest przez "Replikę" - godna pochwały inicjatywa pozwalająca współczesnemu czytelnikowi zapoznać się nie tylko z najnowszą literaturą, ale również tą bardziej klasyczną.

piątek, 12 czerwca 2015

Polskiej szlachcianki podróż do Imperium Osmańskiego

Tajemniczy świat Orientu, życie w zaciszu haremu, oczyszczające rytuały hammamu - dla jednych symbol zniewolenia kobiety, dla innych rajskie życie bez kłopotów i problemów. Jakim miejscem okaże się dla Emilii, młodej Polki, którą los rzucił do dziewiętnastowiecznej Turcji?

Jest rok 1842. Emilia Konarska przygotowuje się do rozpoczęcia nowicjatu w jednym z podwileńskich klasztorów. Jej ojciec brał udział w powstaniu listopadowym, za co został aresztowany i ukarany wcieleniem do rosyjskiego wojska. Majątek uległ konfiskacie a pani Maria Konarska razem z małą Emilką musiała szukać schronienia u krewnych. Wkrótce zresztą zmarła, a dziewczynka została umieszczona w klasztornej szkole, gdzie spędziła kolejne 10 lat. Matka przełożona uważa, że Emilia będzie dobrą zakonnicą, widzi w niej nawet swoją następczynię. Jednak zanim Emilia oficjalnie rozpocznie nowicjat do klasztoru przybywa Selim, dawny służący jej ojca i podkomendny z powstańczego oddziału. Okazuje się, że Emilian Konarski żyje w tureckiej niewoli i istnieje możliwość uwolnienia go za okupem. Emilia wie gdzie matka ukryła pieniądze i zanim na zawsze zamknie się za nią klasztorna furta postanawia wyruszyć z Selimem na ratunek ojcu.

Dorota Ponińska, autorka trylogii "Podróż po miłość", której pierwszy tom pt. "Emilia" opowiada o perypetiach panny Konarskiej, ma wiele pasji i zainteresowań. Absolwentka Wydziału Polonistyki UW (Katedra Kultury Polskiej), ukończyła również studia z zakresu public relations i amerykanistykę. Przez kilka lat pracowała zawodowo, m.in. w zespole d/s uzyskania przez Warszawę tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Jej pasją była i jest kultura Orientu, w związku z czym podjęła studia na Wydziale Orientalistyki UW, a ponieważ chciała spróbować swoich sił w dziedzinie literatury napisała "Emilię" oraz jej kontynuację.

Emilia, która nie zna właściwie świata poza klasztornymi murami zostaje rzucona na głęboką wodę - kilkutygodniowa podróż z Wilna do Stambułu, zderzenie z nieznaną kulturą, wreszcie zainteresowanie jakie okazują jej mężczyźni sprawiają, że zaczyna się zastanawiać, czy faktycznie ma powołanie do zakonnego życia. I chociaż jej głównym celem jest odnalezienie ojca, to młoda kobieta musi poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością.

Autorka "Podróży po miłość" oprócz wątków przygodowo-romantycznych oferuje również czytelnikowi wiele ciekawych informacji o kulturze i historii Imperium Osmańskiego, które w połowie XIX wieku przechodzi metamorfozę, europeizuje się, sułtan wprowadza reformy społeczne i polityczne, a dzięki swojemu położeniu geograficznemu rozwija się gospodarczo. 
Akcja powieści toczy się dwutorowo - w pierwszej połowie XIX wieku, oraz w wieku XIII. Bohaterem średniowiecznej części jest mistyk i poety Dżalaluddin zwany Rumim - jeden z adorujących Emilię mężczyzn jest jego wielbicielem i swoją pasją zaraża ukochaną.

Na koniec pragnę podkreślić, że "Podróż po miłość. Emilia" nie jest w żadnym razie romansem, co mógłby sugerować tytuł książki. Dorota Ponińska stworzyła ciekawą, wielowątkową powieść historyczno-obyczajową, bajecznie kolorową, pachnącą wschodnimi wonnościami i kuszącą bogactwem smaków orientalnej kuchni. Warto ulec tej pokusie...


wtorek, 9 czerwca 2015

Pieskie życie

Sznaucer to rasa psa, która oficjalnie powstała w 1910 roku, do Polski trafiła na krótko przed II wojną światową, ale dopiero w latach sześćdziesiątych powstały u nas jej pierwsze hodowle. Sznaucery, ze względu na gabaryty, dzielą się na miniaturowe, średnie i olbrzymy, natomiast jeśli chodzi o umaszczenie to występują w dwóch kolorach - czarny i tzw. "pieprz z solą" (zdecydowanie rzadszy).

Jedna z hodowli sznaucerów znajduje się w Łodzi - to tam przyszły na świat Fela i Mela, dwie sznaucerki olbrzymie z typu "pieprz z solą". Wydawało się, że ich losy są z góry ustalone - kilkanaście tygodni razem z mamą, a następnie psiaki miały znaleźć nowy dom, gdzie doceniono by ich wyjątkowość i otoczono staranną opieką. Niestety, szybko okazało się, że los szykuje dla Feli całkiem inny scenariusz - suczka zostaje skradziona...

Waldemar Wolański jest dramaturgiem, aktorem i reżyserem, dyrektorem artystycznym łódzkiego teatru lalek "Arlekin". Jest również autorem kilku książek dla dzieci, z których najnowsza, wydana w tym roku nakładem Wydawnictwa Literatura nosi tytuł "Szara Mysza", a jej bohaterką jest właśnie Fela. 

Sznaucerka nie ma jakoś szczęścia do ludzi i wędruje z rąk do rąk - kilku właścicieli, dwukrotny pobyt w schronisku, samotność i zagubienie. Wreszcie los się do niej uśmiechnął i trafiła do kogoś, kto stworzył jej prawdziwy kochający dom...

Historia opisana przez Waldemara Wolańskiego zdarzyła się naprawdę. Feli (która kilkakrotnie zmieniała imię, aż wreszcie została Myszą) udało się znaleźć swoje miejsce do życia. Ale ile jest takich psów, które nie maja tyle szczęścia? Ile razy się zdarza, że ktoś bez wyobraźni funduje sobie dużego psa do maleńkiego mieszkania? Że robimy "żywy" prezent, który początkowo cieszy a później staje się źródłem kłopotów i jakże często kończy w schronisku lub co gorsza na poboczu drogi?

Bardzo ważne jest aby na te sprawy uwrażliwiać najmłodszych, dlatego uważam, że "Szara Mysza" powinna być obowiązkową lekturą dla wszystkich rodziców i dzieci planujących zakup czworonożnego domownika.

sobota, 6 czerwca 2015

Powrót do Wartemborka

Renata Kosin - sympatyczna kobitka, poznana zupełnym przypadkiem (jak ja lubię takie przypadki...) po raz kolejny zafundowała mi nieprzespaną noc. Bo jej książek, jak się już zaczęło czytać, nie można tak po prostu odłożyć na półkę. Więc czyta człowiek jeszcze jedną kartkę, i jeszcze jedną, i jeszcze... I kiedy wreszcie dowiaduje się jak się kończą perypetie książkowych bohaterów i z westchnieniem ulgi gasi nocną lampkę to okazuje się, że w pokoju jest już całkiem jasno, a budzik chyba oszalał, bo pokazuje 4.45... A przecież powinien być środek nocy!
Na szczęście dzisiaj nie trzeba było iść do pracy ;)

W kwietniu ubiegłego roku ukazała się książka "Tajemnice Luizy Bein", o której pisałam TUTAJ, natomiast kilka tygodni temu Nasza Księgarnia wydała "Kołysankę dla Rosalie", będącą w pewnym sensie kontynuacją tej powieści. 

Od wydarzeń opisanych w "Tajemnicach" minęło 7 lat. W wartemborskim pałacu zostaje otwarty pensjonat, którego współwłaścicielami są Anna Bein oraz Klara Figiel ze swoim byłym/obecnym mężem Kubą. Właśnie rozpoczyna się pierwszy turnus i do pałacu przybywają goście - starsi państwo z Niemiec, dwóch wędkarzy - samotników, znany pisarz, emerytowany austriacki architekt, znerwicowana pracownica wielkiej korporacji oraz małżeństwo z hotelarskiego piekła rodem...
Do Wartemborka przybywają również goście ze Szwajcarii - Alex i Sara Beinowie z dziećmi: Rosalie i Albertem.

Klara cieszy się z wizyty Beinów, powodzenie pensjonatu również napawa ją optymizmem, jednak nawał zajęć w pałacu połączony z absorbującą pracą zawodową sprawiają, że młoda kobieta jest na skraju wyczerpania tak fizycznego jak i psychicznego. Jest rozdrażniona, ma problemy ze zdrowiem i wygląda jak przysłowiowa "śmierć na chorągwi". Zapada też na totalny "różowstręt", co jest szczególnie uciążliwe, gdyż w pałacu na każdym kroku natyka się na te rośliny - róże były ulubionymi kwiatami Luizy Bein i remontując pałac Klara i Kuba odtworzyli ogród różany. Również w wystroju pałacowych wnętrz dominują różane motywy - coś co początkowo wydawało się świetnym pomysłem aktualnie budzi w Klarze odrazę. Jednak osobiste problemy trzeba odłożyć na bok - z pałacu zostaje uprowadzona Rosalie i jej niania...

Renata Kosin nie rozpieszcza swoich wielbicieli - jedna książka na rok to niezbyt wiele. Jednak wielkie uznanie należy się tej autorce za jakość - ponieważ umieszcza swoich bohaterów w prawdziwych realiach historycznych stara się jak najlepiej poznać wydarzenia o których pisze. Tym razem Klara i Kuba, a pośrednio również Alex muszą się zmierzyć z tym co działo się w Wartemborku i okolicach w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Pałac był siedzibą nazistów, którzy przeprowadzali w nim tajemnicze rytuały, do tego należy dołożyć jeszcze nie do końca wyjaśnione związki poprzednich właścicieli z różokrzyżowcami i masonerią - tajemnica goni tajemnicę. Chwilami miałam wrażenie, ze czytam powieść grozy - tajemnicza muzyka, którą Klara słyszy w nocy, nadpleśniałe płatki róż, którymi ktoś zasłał jej łóżko, zmaltretowane psie zwłoki na tarasie budziły dreszcze obawy.

Ponieważ dużą rolę w powieści odgrywa wątek masoński, nic dziwnego, że znajdzie tu czytelnik sporo opisów tajemniczych rytuałów, przepowiedni i proroctw - jednak są one tak zgrabnie wplecione w treść, że nie powinny nikogo zanudzić, a wręcz przeciwnie - pozwolą lepiej zrozumieć z czym muszą sobie poradzić bohaterowie powieści.

A skoro o bohaterach mowa - oprócz nowych postaci (goście i personel pałacu) spotka tu czytelnik wszystkie osoby znane z poprzedniej książki. Nieco więcej miejsca poświęciła autorka Kubie, który w "Tajemnicach" pojawił się jedynie w epizodach, natomiast tutaj razem z Klarą jest bohaterem pierwszoplanowym. Generalnie zyskał moją sympatię, aczkolwiek ma jedna cechę, której nie znoszę - otóż Kuba nagminnie ukrywa przed Klarą pewne fakty (np. przygarnięcie psa, przypadkiem zdobyte informacje na temat pałacu,itp.) niby po to żeby się nie denerwowała. Finał jest taki, że kiedy Klara o wszystkim się dowiaduje (najczęściej od osób trzecich) to jej zdenerwowanie jest kilkakrotnie większe niż w normalnych warunkach... Mam nadzieję, że jeśli pojawi się kolejna książka z Wartemborkiem w tle (na co bardzo liczę), to do Kuby dotrze, że prawda, chociażby najmniej miła jest lepsza niż jej zatajanie, a Klara o pewnych sprawach wolałaby się dowiedzieć bezpośrednio od niego.

Serdecznie polecam lekturę tej książki wszystkim wielbicielom tajemnic i zagadek, nie tylko historycznych. I uzbrajam się w cierpliwość, aby czekać na kolejną książkę pani Renaty...

czwartek, 4 czerwca 2015

Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki...

Długi weekend rozpoczęty, stos książek czeka (dwie już nawet napoczęte są), pogoda balkonowa - oby tak dalej ;)

Dzień dziecka co prawda już minął, ale jeszcze coś w dzieciowym klimacie chciałam napisać. Otóż jakiś czas temu poszłam z własnym dzieckiem na ugodę w sprawie czytania - on czyta mi po południu, a ja jemu wieczorem, do poduszki. Jawny cel ugody jest taki, że ma być sprawiedliwość w rodzinie, natomiast celem tajnym jest ćwiczenie u młodego umiejętności czytania ze zrozumieniem. Piotrek co prawda z czytania ma piątki, w jakimś teście (ilość przeczytanych słów na minutę) w swojej grupie wiekowej ma bardzo dobry wynik, ale moim zdaniem to jest jakaś ściema (albo próg wymagań w szkole się obniżył do poziomu podłogi) bo młody duka niemożebnie - normalnie jak go posłuchać to zęby bolą. Nawet sztuczne... Na szczęście wie co przeczytał i potrafi z sensem o tym opowiedzieć, ale jako lektor na razie kariery nie zrobi. Tak więc Piotrek czyta mi literaturę współczesną, a ja jemu klasyki, w których jest zdecydowanie więcej długich i niezrozumiałych słów.
I tak oto w maju poznało moje dziecko jedną z najbardziej znanych książek dla dzieci, a mianowicie powieść J.M. Barriego pt. "Piotruś Pan i Wendy".

Samego bohatera Piotrek oczywiście znał z jakichś kreskówek, a zainteresowanie było tym większe, że jest imiennikiem chłopca z Nibylandii. Książka z telewizyjną produkcją nie miała zbyt wiele wspólnego, ale zyskała uznanie w oczach mojego syna.
Dla mnie to była powtórka sprzed lat, ale chwilami miałam wrażenie, że w dzieciństwie czytałam całkiem inną książkę...

Zacznę może od tego co mnie w tym konkretnym wydaniu (Buchmann 2011) urzekło:
Po pierwsze: piękne tłumaczenie, którego autorem jest Michał Rusinek. Po prostu poezja.
Po drugie: staranne wydanie czyli twarda okładka, gruby papier, przyjazna dla oka czcionka - książka może być ozdobą każdej dziecinnej biblioteczki.
Po trzecie: niezwykłej urody szata graficzna, której autorem jest Robert Ingpen - zwiewne, nieco nierealne, jak gdyby zamgl one ilustracje sprawiają wrażenie sennego marzenia, które jeszcze potęguje ich kolorystyka (beże, rozmyte żółcie i zielenie, jedynie od czasu do czasu jakiś kontrastujący z resztą obrazu detal. Część ilustracji sprawia wrażenie szkiców - np. kilka ujęć Dzwoneczka na jednej kartce, tak jakby ilustrator nie potrafił zdecydować, który wariant najlepiej oddaje jego zamysł.

O czym jest "Piotruś Pan i Wendy" to pewnie wszyscy wiedzą - wszak to klasyka klasyki. Ale jakby się przypadkiem znalazł ktoś kto nie słyszał o tym bohaterze (chociażby w kontekście syndromu Piotrusia Pana) to wyjaśniam, że tytułowy bohater to wieczny chłopiec, który nigdy nie dorasta i mieszka w baśniowej krainie Nibylandii. Pewnego dnia (a właściwie nocy) zabiera do Nibylandii dziewczynkę imieniem Wendy, oraz jej dwóch braci - dzieci przeżywają tam niesamowite, często niebezpieczne przygody i walczą z piratami dowodzonymi przez kapitana Haka.

Jest trochę strachu, jest kilka śmiesznych momentów, dla współczesnej czytelniczki (zwłaszcza takiej o radykalnych poglądach) pewnym zgrzytem może być postać Wendy wtłoczonej w rolę "mamuśki" mieszkających na wyspie chłopców, ale trzeba pamiętać, że książka swoje lata już ma i w chwili jej powstania idea równouprawnienia,zwłaszcza w wiktoriańskiej Anglii (premiera książki miała miejsce trzy lata po śmierci królowej Wiktorii), nie była zbyt popularna. Tak więc powołaniem, a także marzeniem niemal każdej dziewczynki było pranie, gotowanie, cerowanie i zajmowanie się gromadką dzieciaków więc Wendy jest w tej roli bardzo wiarygodna.
Gromada chłopców zamieszkujących Nibylandię to postacie bardzo zróżnicowane - Barrie musiał być świetnym obserwatorem dziecięcego świata i te obserwacje umiejętnie przelał na papier. Ciekawie ujęci są również piraci - właściwie groźni, ale dają się lubić, nawet Hak. Przyznam ze wstydem, że bardziej mnie przekonał do siebie naczelny czarny charakter niż główny bohater...

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Piotruś Pan to jedna z najbardziej niesympatycznych postaci literatury dziecięcej - egoista, narcyz, egocentryk. Narzuca innym swoje zdanie, manipuluje Wendy i chłopcami, jest okrutny, obraża się o byle co, że o totalnym lekceważeniu wszystkich (no może poza Dzwoneczkiem, która też jest perfidna i złośliwa) nie wspomnę. Nie lubię gościa jak mało kogo i tyle.
I tak się zastanawiam, czy moje zdanie jest spowodowane tym, że jestem już za stara na "Piotrusia Pana" czy taki był może zamysł autora, żeby stworzyć antybohatera? Czekam na sugestie...

Na szczęście (pomimo, że książka mu się podobała) Piotruś Pan nie stał się idolem mojego syna - jego wzorcem w dalszym ciągu pozostał król Piotr Wspaniały z Narnii...

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Książeczki mojego dzieciństwa

Dzień Dziecka powoli się kończy. Moje własne dziecko jeszcze gdzieś biega po podwórku z dwójką innych wisusów - było kino, były lody "najlepsze na świecie", było rowerowe szaleństwo i, co najważniejsze, była piękna pogoda. Siedzę sobie teraz na balkonie, napawam się ostatnimi promieniami słońca i próbuję opanować nowy laptop (stary definitywnie wyzionął ducha kilkanaście dni temu...) - jest szansa, że będę pisać trochę częściej ;)
Pomimo, że dzieckiem nie jestem już od wielu lat, to od czasu do czasu lubię wracać do lektur dzieciństwa - dziś o takich właśnie dawnych czytankach słów parę.

Jakiś czas temu wydawnictwo Nasza Księgarnia zebrało i opublikowało w kilku tomach książeczki, które ukazywały się w serii "Poczytaj mi mamo". Teraz przyszła kolej na inną wspaniałą serię, która umilała dzieciństwo kilku pokoleniom maluchów, a mianowicie "Moje książeczki".
Podejrzewam, że większość z was kojarzy książeczki z charakterystycznym czarnym kotem na tylnej okładce. Pierwszy tom z serii ukazał się w 1959 roku, a przez kolejne trzydzieści lat do dziecięcych rąk trafiło kilkadziesiąt książeczek polskich i zagranicznych autorów. Książeczki były różne: klasyczne baśnie, realistyczne opowiadania, fantastyczne historie wierszem i prozą -  do wyboru, do koloru. Mocną stroną tych wydawnictw była strona wizualna - książki ilustrowali najwybitniejsi polscy rysownicy, m.in. Zbigniew Rychlicki, Bożena Truchanowska czy Hanna Czajkowska.
"Moje książeczki. Księga pierwsza" zawierają siedem historii, których autorami są Adam Bahdaj, Helena Bechlerowa, Hanna Januszewska, Ada Kopcińska i Anna Świrszczyńska. Zacne grono, nieprawdaż?

Myślę, że już same nazwiska autorów powinny zachęcić do rozejrzenia się za tą pozycją i do zaopatrzenia w nią dziecka własnego lub zaprzyjaźnionego. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wartości wychowawczej prezentowanej przez poszczególne opowiadania. Młody czytelnik może kibicować myszce Kundzi, która nie traci hartu ducha nawet w największym niebezpieczeństwie, wesołej Ludwiczce, która śmieje się nawet po przymusowej i niezbyt przyjemnej kąpieli w kałuży czy ślimakowi Pafnucemu, który śpieszy innym z pomocą, nawet kosztem udziału w wielkim wyścigu. A może jakiś "młody gniewny" zastanowi się nad swoimi "grzeszkami" po lekturze "Zajączka z rozbitego lusterka" i podobnie jak Piotruś przeprosi mamusię za swoje zachowanie? 

Serdecznie polecam tę książkę i już jestem ciekawa, jakie historie znajdą się w kolejnym tomie "Moich książeczek".