piątek, 31 sierpnia 2012

Groch z kapustą...

Niniejszym donoszę, że żyję i nawet nie najgorzej mi się wiedzie a chwilowy zastój na blogu wyniknął z faktu, że już w poniedziałek rozpoczyna się kolejny rok szkolny;) Dzieciaki celebrowały ostatni tydzień wolności, ale nauczycielska brać już tak dobrze nie miała... Egzaminy poprawkowe, konferencje, komisje, rozkłady, plany - do wyboru do koloru. Uczciwie przyznaję, że to jest właściwie jedna rzecz, której w moim zawodzie szczerze i serdecznie nie znoszę - tworzenie, albo przynajmniej kopiowanie tony papierzysk, których i tak nikt później nie czyta...
A oprócz tego moje własne dziecię rozpoczyna naukę w szkole podstawowej i należało go na tę okoliczność obsprawić - kupić ekwipunek, odzież, obuwie i inne takie. Na szczęście nie wpadło mi do głowy, żeby być zapobiegliwym na początku wakacji, bo Piotrek przez te dwa miesiące śmignął w górę prawie 10 cm i spodnie kupione w czerwcu zyskały awangardową długość nieco ponad kostkę... Jeszcze tylko ostrzępiona koszulinka, słomiany kapelutek i wypisz wymaluj Janko Muzykant.

No ale nie o modowych wpadkach mojego dziecka miało być. Żeby nadgonić nieco zaległości to dzisiaj taka zbiorcza notatka o dwóch książkach przeczytanych w ostatnim tygodniu i jednej trochę dawniejszej lekturze.

Zacznę od tej najdawniejszej, a mianowicie od przeczytanej jeszcze w lipcu w ramach DKK książki "Po zmierzchu" autorstwa Haruki Murakamiego. Wpadła mi gdzieś w oko informacja, że dosyć wysoko obstawiana jest szansa na to aby japoński prozaik otrzymał w tym roku Nagrodę Nobla, więc jakby co poprawię sobie statystyki jeśli chodzi o lekturę dzieł noblistów.
Narażę się pewnie wielbicielom  pisarza, ale jak dla mnie najlepsza w tej książce jest... okładka. Jeśli chodzi o treść to najprościej mówiąc jest to opis kilku godzin, jednej tokijskiej nocy, która splotła ze sobą losy kilku osób - dwójki studentów, kierowniczki "love hotelu", pobitej chińskiej prostytutki, gangstera, pracującego w nocy informatyka, dziewczyny ukrywającej się przed jakimiś nieokreślonymi prześladowcami. O tym co się z nimi działo przed tą konkretną nocą wiemy niewiele lub zgoła nic - tyle ile sami powiedzą, nie wiemy też co się z nimi dalej będzie działo, bowiem akcja urywa się o świcie. Powieść Murakamiego to takie "tu i teraz", przypadkowy wycinek z życia tych kilkorga ludzi. Bohaterów cechuje pewien neurotyzm (mam wrażenie, że to jakby znak rozpoznawczy autora), tym bardziej, że noc to taka pora kiedy różne fobie, lęki, wątpliwości są bardziej odczuwalne niż w świetle dnia. Autor bardzo drobiazgowo analizuje szczegóły wyglądu, zachowania, reakcji opisywanych osób nie zagłębiając się w ich psychikę - to w pewien sposób podnosi wiarygodność opowiadanej historii, potęguje odczucie przypadkowości. I ta część autentycznie mi się podobała poprzez oszczędność formy i naturalizm. Piszę "ta część" ponieważ w "Po zmierzchu" mamy do czynienia z dwoma przeplatającymi się głównymi wątkami. Drugi z nich, mocno nierzeczywisty ukazuje dziewczynę, Eri, która z jakichś sobie tylko wiadomych przyczyn odgradza się od świata i zapada w rodzaj śpiączki. I tu przyznaję się, że poległam - takie to jakieś przegadane, przeintelektualizowane, przerost formy nad treścią. Chociaż może to nie wina książki tylko ja do niej zwyczajnie nie dojrzałam.
Podsumowując albo książka dla mnie za głęboka albo ja dla niej za płytka jestem. Trzeciej możliwości chyba nie ma niestety...

O francuskiej pisarce Annie Gavalda słyszałam już jakiś czas temu, ale jakoś się nie złożyło spotkać z jej książkami. Do czasu aż zakupiłam sobie w Weltbildzie jej powieść "Ostatni raz". Powiedziałabym, że to takie bardziej rozbudowane opowiadanie niż powieść - lektura na dwie, góra trzy godziny.
Rodzeństwo Simon, Lola i Garance jadą na ślub kuzyna. Kiedy jednak docierają na miejsce postanawiają uciec z rodzinnej uroczystości i odwiedzić najmłodszego brata Vincenta, który opiekuje się starym zamkiem położonym w pobliskiej miejscowości. Rodzeństwo jest ze sobą niezwykle silnie związane, a ten spontaniczna ucieczka jest tylko jednym z dowodów na potwierdzenie tej tezy. Pomimo, że już dawno rozpoczęli dorosłe życie a Simon i Lola założyli własne rodziny nie potrafią rozluźnić wzajemnych więzi, co doprowadza do konfliktowych sytuacji z żoną Simona.
Kilkanaście godzin spędzonych razem staje się pretekstem do wspomnień, żartów, niemal dziecięcej zabawy. Muszą jak najlepiej wykorzystać ten czas swobody, bo w końcu trzeba będzie wrócić do codzienności - pedantycznej żony, dzieci, problemów z byłym mężem, nie do końca satysfakcjonującej pracy, samotności...
Książka Anny Gavalda niesie za sobą dużą dawkę optymizmu i radości życia. Autorka przekonała mnie do siebie - z pewnością do niej wrócę.

Ostatnia książka o której chcę napisać parę słów to "Wszystkie moje randki" Debbie Macomber. Sięgnęłam po nią ze względu na pochlebne opinie na temat autorki pojawiające się na wielu blogach. Od razu zastrzegam, że moja opinia może nie być do końca miarodajna, bo zasadniczo za romansami nie przepadam a ta powieść ten gatunek reprezentuje.
Hallie to 30-latka,  właścicielka agencji reklamowej. Jest spełniona zawodowo ale w pewnej chwili przestaje jej to wystarczać i postanawia w ciągu roku wyjść za mąż. Wspiera ją w tym zamiarze najbliższa przyjaciółka, która również dojrzała do założenia rodziny, co więcej, poczyniła już w tym kierunku pewne kroki rejestrując się w agencji matrymonialnej.
Hallie początkowo umawia się na randki z mężczyznami rekomendowanymi przez swoich znajomych, jednak w końcu i ona decyduje się na pomoc profesjonalistów.
A tymczasem do sąsiedniego domu wprowadza się atrakcyjny rozwodnik z dwójką dzieci, które natychmiast zaprzyjaźniają się z Hallie. Tymczasem Steve stara się odzyskać byłą żonę ale w międzyczasie zaprzyjaźnia się z sąsiadką, z rozbawieniem obserwuje jej kolejne próby znalezienia męża i kilkakrotnie ratuje ją z tarapatów w które ją wpędzają owe zabiegi...
Książka ma kilka zabawnych momentów, ale generalnie taka sobie. Jakoś nie przypadł mi do gustu styl autorki, taki trochę "drewniany", nie polubiłam jej bohaterów a i historia dosyć banalna i przewidywalna. Nie mówię jednak nie - może jeszcze kiedyś sięgnę po coś pióra Debbie Macomber, chociażby, żeby sprawdzić czy "Wszystkie moje randki" nie były tylko jednorazową wpadką tej autorki.

niedziela, 26 sierpnia 2012

I ty możesz być ofiarą...

Agatha Christie w swojej "Autobiografii" napisała, że najlepsza objętość dla powieści kryminalnej to około 200 stron. Wątek nie jest wtedy zbyt rozciągnięty, nie ma miejsca na jakieś dygresje a czytelnik nie zdąży się znudzić. Ja do tego jeszcze dodam, że te 200 stron spokojnie można przeczytać w ciągu popołudnia lub wieczoru i nie trzeba zarywać nocy, żeby się dowiedzieć "Kto zabił?".

Hanna Winter to niemiecka dziennikarka i pisarka, autorka dwóch książek , z których jedną pt. "Giń" będzie można już od 1 października znaleźć na księgarnianych półkach. Nie wiem, czy autorka wzięła sobie do serca radę królowej kryminału, czy sama doszła do takiego wniosku - dość na tym, że książka to lektura w sam raz na jedno popołudnie lub wieczór. I dobrze, bo wciąga od samego początku i nie wyobrażam sobie, że musiałabym ją odłożyć przed dobrnięciem do finału...

Berlinem wstrząsa seria makabrycznych morderstw, których ofiarami są młode kobiety. Sprawca porywa je, poddaje okrutnym torturom a następnie zabija przy pomocy noża do filetowania mięsa. Przypadkowe ofiary mają jedną cechę wspólną - podobny typ urody. Kolejną ofiarą "Wypruwacza" miała się stać Lara Simons, właścicielka niewielkiej kawiarni. Lara miała jednak więcej szczęścia niż jej poprzedniczki i udało się jej uwolnić. Niestety morderca wiedział o niej niemal wszystko i jedynym wyjściem dla Lary i jej córeczki stał się program ochrony świadków.

Minęło 6 lat. Lara, teraz Karolina Wöhler, mieszka na Rügen, ułożyła sobie życie z Frankiem Burlacherem właścicielem niewielkiego pensjonatu i stara się zapomnieć o koszmarze sprzed lat. Niestety, przeszłość nie daje się odsunąć w niepamięć, a przypadkowy autostopowicz i znaleziona w starej szopie czapka bejsbolówka sprawiają, że do Lary dociera straszliwa prawda - "Wypruwacz" ją odnalazł...

Akcja książki toczy się w dwóch planach czasowych - wiosną 2011 roku oraz na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku. W tamtym okresie kształtowała się bowiem osobowość przyszłego seryjnego mordercy, wtedy zabił po raz pierwszy, z tej retrospekcji dowiadujemy się dlaczego robi to co robi.
Hanna Winter stworzyła wciągającą, mroczną i trzymającą w napięciu historię. Do samego końca nic nie jest jasne, czytelnik gubi się w domysłach, bo właściwie każdy mężczyzna z którym styka się Lara w ciągu tych kilku dni może być mordercą a pojawiające się kolejne ślady i poszlaki za każdym razem wskazują na kogoś innego...

Jednej rzeczy mi w tej powieści brakowało - psychologiczny portret zabójcy, jest tylko naszkicowany, brak mu pogłębienia, wiemy dlaczego zabija, wiemy jak to robi, ale próżno by szukać informacji o jego reakcji na popełniane zbrodnie. Ale z drugiej strony to kryminał a nie dramat psychologiczny...

Serdecznie polecam, nie tylko wielbicielom gatunku:)

Za książkę serdecznie dziękuję


sobota, 25 sierpnia 2012

Stos, włóczykijka i ogłoszenia różne

Po pierwsze takie ogłoszenie na temat akcji, która będzie miała miejsce w czasie Katowickich Targów Książki, już za dwa tygodnie:



********************************************************************

Po drugie - dotarła do mnie kolejna książka z akcji "Włóczykijka" - "Chichot losu" Hanki Lemańskiej. Bardzo jestem jej ciekawa, bo słyszałam tak sprzeczne opinie, że zupełnie nie wiem na co mam się przygotowywać...

Śliczne te nowe impresjonistyczne zakładki:)

***************************************************************

Po trzecie stosisko, które budowało się w ciągu ostatnich dwóch tygodni:



Od góry patrząc:
  • "Chichot losu" H. Lemańska - Włóczykijka;
  • "Gra o tron" i "Starcie królów"G.R.R. Martin - z biblioteki;
  • "Planeta według Kreta" J. Kret - niespodziewajka od PWN;
  • "Dobra krew" M. Skopek - od PWN - recenzja już parę dni temu się pojawiła;
  • "Trzy boginie" N. Roberts - od Weltbild Świata Książki - się właśnie czyta:
  • "Szpady kardynała" P. Pevel - od Weltbild Świat Książki
  • "Giń" H. Winter - od Fabryki Słów i Syndykatu ZwB - przeczytane, opinia się pisze;
  • "Czy ten rudy kot to pies" O. Rudnicka - zakup własny;
  • "Ostatni raz" A. Gavalda - kupiony za ułamek ceny w ramach "Szczęśliwej 13-tki" Weltbildu
  • "Zabójcze wibracje" C. Cussler - j.w.
  • "Żywoty świętych w arcydziełach malarstwa" - j.w.
Wszystkie książeczki cieszą oko, ale największy sentyment wzbudzają "Zabójcze wibracje" - to było pierwsze moje spotkanie z Clivem Cusslerem i jego najsłynniejszym bohaterem Dirkiem Pittem.  Od dawna chciałam ją mieć i teraz się udało:)

***************************************************************

Po czwarte:
Co jakiś czas pojawiają się nowe wyzwanie tworzone przez blogerów - o jednym z nich chciałabym tutaj napisać, Jego pomysłodawczynią jest Honorata z bloga Książki Ja i Pan Kot 

Otóż nie da się nie zauważyć, że większość opinii pojawiających się na blogach dotyczy książek najnowszych, premier czy wręcz zapowiedzi wydawniczych, żeby nie być gołosłownym na 9 zrecenzowanych przeze mnie w sierpniu (do dzisiaj oczywiście) książek - 4 to tegoroczne premiery a 2 ujrzały światło dzienne w 2010 roku. A współpracuję raptem z czterema wydawnictwami... Trzy pozostałe nieco równoważą te świeżynki, bo to już klasyki są, ale fakt pozostaje faktem - nowości przeważają. I tak jest na większości blogów...
A przecież jest masa książek napisanych i wydanych kilka, kilkanaście czy wręcz kilkadziesiąt lat temu - część nadal chętnie czytana ale wiele już trochę zapomnianych. 
I po to by przypomnieć te starsze książki zrodził się pomysł "Tygodnia bez nowości" - chodzi o to, aby w pierwszym tygodniu miesiąca przeczytać i zrecenzować dowolną książkę, która ukazała się w Polsce przed 2000 rokiem - za tydzień rozpoczyna się wrzesień, może ktoś z Was drodzy odwiedzacze tego bloga też dołączy z jakąś pasjonującą, choć nieco przykurzoną lekturą?

piątek, 24 sierpnia 2012

Wakacyjne podróże: Grecja z rodziną Mole'ów

Był sobie pewnego razu Anglik imieniem John, który z racji obowiązków służbowych musiał zamieszkać w Grecji. Razem z nim do Aten przeprowadziła sie żona i czworo dzieci. Johna i jego żonę do tego stopnia zauroczył kraj Homera i Heraklesa, że zapragnęli kupić jakiś niewielki domek na prowincji, w którym mogliby spędzać weekendy, a być może kiedyś zamieszkać na stałe. Domek miał być biały, mieć niebieskie drzwi i okiennice, znajdować się miał gdzieś niedaleko plaży i tawerny a wokół niego miały rosnąć dające cień drzewa. Z taką wizją John udał się na wyspę Eubeę i tam, w wiosce Chorio nabył wymarzoną nieruchomość. No, prawie wymarzoną, bo zamiast arkadyjskiego zakątka nabył starą, rozpadającą się stajnię dla kóz, z przegnitym dachem, bez okien i drzwi za to z dzikimi lokatorami w postaci żmij i szerszeni...

Tak rozpoczyna się autobiograficzna opowieść Johna Mole'a pt. "Moja wielka grecka przygoda", w której opisuje on swoje perturbacje przy remoncie zakupionej budowli. A problemów ma tyle co włosów na głowie - począwszy od braku prądu i wody na posesji na kłopotach językowych kończąc. Te ostatnie zresztą prowadzą do bardzo zabawnych sytuacji, kiedy to John posługując się swoją łamaną greką poszukuje pomidora aby w nim zamieszkać, w ogrodzie planuje sadzić kiełbasę a od dekarza żąda aby nowy dach wykonał z kałamarnicy i cebuli...

Autor z poczuciem humoru i dużą dawką autoironii opisuje zderzenie dwóch światów - zachowawczego, czasami sztywnego, przyzwyczajonego do znormalizowanego życia Anglika i  żywiołowych, nieprzewidywalnych, przebiegłych ale też bardzo serdecznych Greków. Mieszkańcy Chorio dosyć szybko zaakceptowali nowego sąsiada (chociaż uważali, że jest nieco zwariowany), polubili go ale równocześnie nie mieli najmniejszego oporu przed wykorzystywaniem jego naiwności i braku znajomości greckiego sposobu prowadzenia interesów. Niektóre pomysły Anglika wydawały im się bezsensowne, starali się przekonać Johna aby prowadził remont nowocześnie - co w ich mniemaniu sprowadzało się do betonu, azbestu i płyty wiórowej, ale kiedy John upierał się przy dawnych materiałach budowlanych z rezygnacją stosowali sie do jego wymagań.
Oczywiście głównym tematem opowieści jest przemiana zdewastowanej ruiny w wymarzony domek ale oprócz wspomnień i anegdot z tym związanych znajdzie czytelnik w książce Mole'a całą masę scen z życia codziennego w tradycyjnej greckiej wiosce. Bo wieś obserwowała Johna ale i on obserwował wieś i jej mieszkańców - rzeźnika Ajaksa i jego piękną żonę Eleni, cieślę Spirosa, jego córkę Antygonę i zięcia przedsiębiorcę budowlanego Charalambosa, znachorkę Elpidę, pasterza Vasilisa i innych. Brał udział w tradycyjnym greckim weselu, uczestniczył w pożegnaniu umierającego i w obrzędzie pogrzebowym a także wypił niejedną szklankę ouzo w miejscowej tawernie.

Książkę czyta się niemal jednym tchem - to przede wszystkim zasługa stylu autora, który stworzył ciepłą, pełną humoru, miejscami wzruszającą opowieść. Co mnie szczególnie urzekło to szacunek jakim darzy autor kraj i ludzi pośród których przyszło mu żyć. Bo John nie zawsze rozumie swoich greckich sąsiadów, często się na nich złości, zdarza mu się z kimś pokłócić, ale nigdy nie daje do zrozumienia, że jest od nich lepszy, mądrzejszy czy bardziej światowy co , niestety, często zdarza się jego rodakom.

Uważam, że "Moja wielka grecka przygoda" to idealna lektura na każdą porę roku, ale najlepiej smakuje w lecie podana z sałatką choriatiki, musaką albo gyrosem, mocną parzoną kawą i odrobiną metaxy lub retsiny...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wakacyjne podróże: Za kołem podbiegunowym z Magdą

Od jakiegoś czasu na naszym rynku księgarskim pojawia się coraz więcej książek podróżniczych, wspomnień z wypraw w odległe i dzikie miejsca, przybliżających nam czytelnikom mało lub całkowicie nieznane kultury. I jakoś tak się składa, że większość tras tych podróży prowadzi do Ameryki Południowej, Australii, południowej i południowo-wschodniej Azji, Afryki czy krajów arabskich - czyli w ciepłe, czy wręcz gorące rejony naszego globu. Tymczasem również na dalekiej północy żyje wiele mało znanych plemion, które właśnie z racji trudnych warunków w jakich przyszło im bytować uratowały wiele z dawnych obyczajów, tradycji i stylu życia.
Jednym z takich ludów są Nieńcy mieszkający na Półwyspie Jamalskim, w azjatyckiej części Rosji - koczownicy, hodowcy reniferów i jedni z nielicznych, którym udało się uniknąć większości represji z okresu stalinowskiego. 

Przyznaję z ręką na sercu, że aż do ostatnich tygodni nie miałam pojęcia o istnieniu Nieńców, co jest tym dziwniejsze, że jedno z najgorzej kojarzących się nam Polakom  miejsc z historii najnowszej, mianowicie Workuta, leży na ich terenach, a i sama nazwa pochodzi z języka nieneckiego i oznacza "wiele niedźwiedzi". Ale dzięki wydanej przez PWN książce "Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi" ten stan rzeczy uległ zmianie.
Autorka książki, gdańszczanka Magdalena Skopek odbyła już wcześniej podróż na Jamał, jednak jej największym marzeniem była możliwość poznania życia Nieńców "od środka". Dzięki wytrwałości oraz temu, że nie dała się trudnościom natury biurokratycznej oraz komunikacyjnej udało się jej w końcu dotrzeć do koczującej w tundrze nienieckiej rodziny, przez dwa miesiące mieszkać w ich czumie (rodzaj namiotu) i uczestniczyć w życiu codziennym.
A życie w tundrze do najłatwiejszych nie należy... Ostre arktyczne powietrze, wszechobecna wilgoć, chmary komarów i meszek to tylko początek długiej listy "przyjemności" czekających każdego, kto chce lub musi tam mieszkać.
Magdalena, zwana przez swoich gospodarzy Mjagnie, dosyć szybko dopasowała się do rytmu życia w czumie i starała się być użyteczna przy codziennych pracach - zbieraniu opału, noszeniu wody, przygotowywaniu posiłków czy "kasłaniu" - to słowo oznacza przeprowadzkę, która odbywała się co kilka dni, wszak Nieńcy to naród koczowników.
Jednak chyba największym wyzwaniem było przystosowanie się do zwyczajów kulinarnych panujących na dalekiej północy - surowe mięso i ryby, suchary, szpik kostny, masło z cukrem czy wreszcie solona krew renifera, to tylko niektóre z przysmaków serwowanych w czumie.

Tekst jest bogato ilustrowany fotografiami autorki - portrety rodziny u której mieszkała, ich sąsiadów, zdjęcia dokumentujące codzienne czynności oraz krajobrazy, zarówno z drogi, z miasteczek stanowiących kolejne etapy w podróży na Jamał jak i z tundry. I tu przeżyłam ogromne zaskoczenie - jakoś tak wydawało mi się, że owa tundra to najbardziej nieciekawe miejsce na świecie, szarobura pozbawiona drzew i krzewów pustka, porośnięta mchem i jakimiś karłowatymi roślinkami - tymczasem nic bardziej mylnego. W letnich miesiącach tundrę porasta trawa, kwitną drobne kwiatki a strumienie i małe jeziorka cieszą oczy różnymi odcieniami błękitu.

Warto sięgnąć po książkę Magdaleny Skopek i poznać jedno z niewielu plemion dla których czas jakby się zatrzymał. Tym bardziej, że na Jamale odkryto bogate złoża gazu ziemnego i pewnie za kilka lat stada reniferów i zagubione w tundrze czumy znikną, a na ich miejscu pojawi się plątanina rur i wykopów...

sobota, 18 sierpnia 2012

Kobieta, dla której król zrezygnował z tronu i korony

Nie pomylę się chyba o wiele twierdząc, że jednym z najczęściej powracających na różnych łamach tematów jest brytyjska rodzina królewska. Nie ma tygodnia, żeby świata nie obiegła jakaś wiadomość  na temat królowej Elżbiety i jej najbliższych - bądź w formie komunikatów wydawanych przez królewskich urzędników, bądź też, zdecydowanie częściej, w formie mniej lub bardziej sensacyjnych plotek i spekulacji.
W rodzinie królewskiej, jak w każdej innej, zdarzają się nieprzyjemne incydenty, jednak ze względu na miejsce zajmowane przez Windsorów często zyskują sobie mało pochlebną rangę skandali o których dyskutuje się przez wiele następnych lat - wystarczy wspomnieć okoliczności rozstania księcia Karola i księżnej Diany...
Jednak to nie Karol i Diana stali się bohaterami największego skandalu, który wstrząsnął rodziną królewską. Na czele listy od wielu już lat króluje Edward VIII, późniejszy książę Windsoru i jego małżonka Wallis Simpson.

Jedna z najpopularniejszych osób z rodziny królewskiej, Królowa Matka, mawiała o Wallis "ta kobieta" i to właśnie określenie stało się tytułem najnowszej biografii księżnej Windsoru której autorką jest Anne Sebba.
Pomimo, że początki historii Edwarda i Wallis sięgają okresu międzywojennego, a oni sami już od wielu lat nie żyją w dalszym ciągu wzbudzają zainteresowanie nie tylko historyków zajmujących sie dziejami brytyjskiej monarchii ale i zwykłych ludzi. Wiele osób wciąż zadaje sobie pytanie co takiego miała w sobie ta niespecjalnie piękna czy inteligentna oraz nie najmłodsza (w chwili poznania księcia w 1930 roku miała już 34 lata) Amerykanka? Jakim sposobem udało jej się oczarować króla do tego stopnia, że nie zważając na nic zrzekł się tronu aby poślubić dwukrotną rozwódkę, a później przez wiele lat walczył z najbliższymi o uznanie dla swojej żony?
Teorii na ten temat było wiele - posądzano Wallis m.in. o zahipnotyzowanie księcia, omotanie za pomocą wyrafinowanych technik seksualnych, których miała się ponoć nauczyć w czasie swojej bytności w Chinach czy wręcz o czary...

Anne Sebba pracując nad swoją książką przebrnęła przez ogromne ilości korespondencji, wspomnień i zapisków Edwarda i Wallis, jak również ich znajomych, przyjaciół i wrogów, oraz mniej lub bardziej oficjalnych dokumentów. Wykorzystała również opinie specjalistów z zakresu psychologii i psychiatrii zakładając, chyba słusznie, że przyczyn takich a nie innych zachowań obydwojga księstwa należy szukać w ich przeszłości - Wallis, która od najmłodszych lat przeżywała większe i mniejsze kłopoty finansowe szukała kogoś kto mógłby jej zapewnić dostatnie życie, natomiast Edward pozbawiony ciepła rodzinnego, pełen różnych kompleksów potrzebował akceptacji i ciągłej uwagi, nawet jeśli miała ona polegać na publicznym strofowaniu, co często zarzucano jego żonie.
I chyba właśnie ta  możliwość zaspokojenia nawzajem swoich potrzeb stała się podstawą związku, który pomimo ogromnych trudności przetrwał kilkadziesiąt lat, aż do śmierci Edwarda w 1972 roku. Patrząc z perspektywy czasu, kolejne 14 lat (Wallis zmarła w 1986 roku) to w przypadku "tej kobiety" bardziej wegetacja niż prawdziwe życie - schorowana, odcięta od świata i ludzi, których znała, z rzadkimi przebłyskami świadomości mieszkała w swoim paryskim domu - można by górnolotnie stwierdzić, że jej dusza umarła wraz ze śmiercią Edwarda...

Autorka biografii księżnej Windsoru nie stara się ocenić jednoznacznie swojej bohaterki - nie jest to bowiem chyba możliwe. Wallis to postać wielowymiarowa, zaskakująca i nie dająca się wcisnąć w jakieś  sztywne ramy, co potwierdzają bogato cytowane źródła. I pewnie jeszcze przez wiele lat będzie stanowiła temat do badań historycznych oraz rozpalała wyobraźnię twórców stając sie bohaterką kisążek, filmów i sztuk teatralnych.

A na koniec taka refleksja: życie pisze jednak przedziwne scenariusze - po śmierci Wallis jej dom został wynajęty przez Mohameda al-Fayeda i poddany gruntownej renowacji. Któż mógł przewidzieć, że będzie to ostatnie miejsce, które odwiedzi księżna Diana, na kilka godzin przed swoją śmiercią w 1997 roku. W taki oto sposób splotły się losy dwóch kobiet, które miały ogromny wpływ na postrzeganie brytyjskiej monarchii w XX wieku...

środa, 15 sierpnia 2012

Wakacyjne podróże: Andaluzja ze Srebrzynkiem

Przy jakiejś okazji robiłam listę znajomych mi noblistów. Nie była ona specjalnie imponująca, bo poza Sienkiewiczem, Reymontem, Miłoszem i Szymborską znalazło się na niej jeszcze tylko 5 nazwisk, czyli marniutko... Mam nadzieję, że nie zostanie mi to poczytane za brak wyższych aspiracji, ale jakoś nie mam nadzwyczajnego parcia na to aby już, teraz, natychmiast ten stan rzeczy zmieniać. Owszem jeśli coś mi w ręce wpadnie to przeczytam, ale nic na siłę.
Biorąc do ręki przepiękną książeczkę, o której chciałam napisać dzisiaj kilka słów w pierwszej chwili nawet do mnie nie dotarło, że jej autor, Juan Ramon Jimenez, jest laureatem Literackiej Nagrody Nobla z 1956 roku. I tak trochę przypadkiem, na liście czytanych przeze mnie noblistów pojawiło się kolejne nazwisko a do listy książek, które mnie zachwyciły dopisałam kolejny tytuł - "Srebrzynek i ja. Elegia andaluzyjska" .

Srebrzynek to zwykły - niezwykły osiołek. Dla postronnego obserwatora to szary zwierzak z długimi uszami i czarnymi oczami, taki jak tysiące mu podobnych przemierzających ścieżki wśród pól, ciągnących różnego rodzaju wózki, czy wiozących na grzbiecie swego właściciela - słowem nic specjalnego.
Natomiast w oczach swojego pana, poety "Srebrzynek jest nieduży, kosmaty i miękki; tak pulchniutki na zewnatrz, że zdaje sie cały z waty, jak gdyby nie miał kości. Tylko błyszczące dżety jego oczu mają twardość chrabąszczy z czarnego kryształu". To wypróbowany towarzysz podróży, to współuczestnik codziennych zachwytów nad światem, to wreszcie adresat prześlicznych literackich klejnocików. Bo Jimenez jak wytrawny jubiler potrafi zwykłym, powszednim widokom, rzeczom i ludziom dać tak delikatną, filigranowa oprawę ze słów, że tworzy w kilku zdaniach cudowne, lekkie i bajecznie kolorowe dzieła sztuki. I nie jest ważne czy opisuje kroplę deszczu na płatkach róży, słodki śpiew słowika, bladą twarz dziecka czy też spalone słońcem pola - każdy z tych opisów jest tak plastyczny, że wydaje się iż wystarczy tylko krok aby dotknąć, powąchać, posmakować i całkiem zanurzyć się w cudownym krajobrazie andaluzyjskiej prowincji.

Nie jestem jakimś ogromnym wielbicielem poezji czy prozy poetyckiej, mam kilku ulubionych autorów, jednak i ich tomików nie czytam "od deski do deski" z jednakowym zainteresowaniem, jedne utwory podobają mi się bardziej, inne mniej. Tymczasem w przypadku "Srebrzynka" wszystkie zawarte w zbiorze impresje (może to nie do końca literacki termin, ale moim zdaniem najlepiej oddaje charakter tych utworów) wzbudzały zachwyt. Miałam nawet pomysł wypisania kilku szczególnie pięknych cytatów, jednak musiałabym chyba przepisać pół książki, bo nie byłam się w stanie zdecydować...

Jeżeli uda się wam trafić na książeczkę o Srebrzynku, co do najłatwiejszych rzeczy nie należy (ja czytałam dzięki akcji "Wędrujące książki" na BiblioNETce) to mam nadzieję, że pokochacie go tak jak ja.

Ponieważ egzemplarz, który ja czytałam ma bardzo minimalistyczną szarą okładkę, nawet tytułu na niej nie ma, więc zamiast niej taki portret Srebrzynka, który znalazłam TUTAJ


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wakacyjne podróże: Sanditon z Charlottą Heywood

Jane Austen to jedna z moich najukochańszych autorek, chociaż, przyznaję to ze wstydem, aż do końca lat 90-tych ubiegłego wieku zupełnie mi nieznana, nawet ze słyszenia...
Przełomowym momentem w naszej (znaczy mojej i Jane) znajomości stała się emisja serialu BBC "Duma i uprzedzenie" z Colinem Firthem i Jennifer Ehle w rolach głównych. W najkrótszym możliwym czasie stałam sie właścicielką niemal wszystkich dzieł panny Austen i są to do dnia dzisiejszego jedne z najczęściej czytanych (po raz kolejny) książek z moich domowych zbiorów.

Napisałam, że mam niemal wszystkie dzieła Jane Austen, jako, że nie posiadam na swojej półce ostatniej, niedokończonej przez pisarkę powieści pt. "Sanditon". Autorka zdążyła napisać kilka rozdziałów, nakreślić portrety najważniejszych bohaterów i złożona przez postępującą chorobę nie była w stanie kontynuować pracy pisarskiej. Wiele lat później znalazła sie jednak osoba, która postanowiła ukończyć dzieło i tak oto możemy poznać losy Charlotty Heywood, niezwykle praktycznej i zrównoważonej angielskiej panny.

Na skutek nieznajomości geografii oraz wypadku drogowego (wywrócony powóz) państwo Parkerowie trafiają do domu państwa Heywoodów. Chcąc się wywdzięczyć za okazaną pomoc zapraszają córkę swoich gościnnych gospodarzy na kilka tygodni do siebie, do Sanditon. Pan Parker jest niezwykle entuzjastycznie nastawiony do rodzinnej miejscowości, a ponieważ leży ona nad morzem chce zmienić ją w elegancki kurort. Namawia sąsiadów do poczynienia pewnych inwestycji a poprzez rozmaite prywatne kontakty zabiega o jak największą liczbę wakacyjnych gości. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem, goście co prawda przybywają, jednak nie w takiej liczbie aby pan Parker czuł się dogłębnie usatysfakcjonowany. Większość z przybyłych to ludzie młodzi, w samym Sanditon jest również kilkoro młodzieży nic więc dziwnego, że atmosfera robi się niezwykle sentymentalna i romansowa a towarzystwo zaczyna łączyć się w pary.
Charlotta przez dłuższy czas jest tylko obserwatorką, jednak i jej serce, całkowicie nierozsądnie, zabije dla pewnego młodzieńca...

Przy okazji takich książek, gdzie jest więcej niż jeden autor rodzi się pytanie o to czy powieść "trzyma poziom", czy widać w którym miejscu zmienia się autor. I tu, moim zdaniem, Marie Dobbs, która jest współautorką "Sanditon" całkiem nieźle dała sobie radę. Powieść napisana jest w duchu epoki, a konstrukcja postaci i ich perypetie nie odbiegają zbytnio od tego co znamy z innych powieści Jane Austen. Mieszkańcy i goście Sanditon to galeria różnorodnych typów -  wścibskich i złośliwych, okrutnych i wyrachowanych, naiwnych i zwyczajnie głupich, chorych z urojenia i zarozumiałych ale też wiernych w przyjaźni, pomysłowych, serdecznych i rozsądnych - jak to w życiu bywa. 
Powieść pokazuje też wiele szczegółów z życia codziennego w początkach XIX wieku, stosunek ludzi do wprowadzanych nowości - oświetlenie gazowe czy maszyny kąpielowe, budzące wiele kontrowersji. 

"Sanditon" to uroczy obrazek z życia średniozamożnego ziemiaństwa, w sam raz na letnie popołudnie i wieczór - jest romantyczna miłość, jest spora dawka ironicznego poczucia humoru, są pogmatwane relacje między głównymi bohaterami - dla wielbicieli Jane Austen pozycja obowiązkowa, ale i dla innych może ta książka być świetną lekturą.

piątek, 10 sierpnia 2012

Lektury małoletniej Ani - odc. 5

Kolejna wyprawa w przeszłość - tym razem sprowokowana książeczką czytaną z Piotrusiem, bo staram się aby i on poznał najpiękniejsze książki mojego dzieciństwa.

Frances Hodgson Burnett to brytyjska pisarka urodzona w 1849 roku w Manchesterze. W wieku 16 lat wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, w których mieszkała do końca życia - zmarła w 1924 roku w Plandome w stanie Nowy Jork.

Była autorką opowiadań i powieści dla dorosłych, ale największą popularność i nieśmiertelną sławę przyniosły jej książki dla dzieci. Napisała ich kilkanaście, większość była w różnych okresach wydawana w Polsce, natomiast do dzisiaj na bibliotecznych półkach znajdują  się właściwie tylko trzy - "Mały lord", "Mała księżniczka" i "Tajemniczy ogród".
Wszystkie one były adaptowane na potrzeby teatru, filmu a nawet musicalu, tłumaczono je na wiele języków i na stałe wpisały się do kanonu literatury dziecięcej.

"Mały lord" to historia siedmioletniego Cedryka mieszkającego wraz z matką w Nowym Jorku. Pewnego dnia okazuje się, że na skutek kilku nieszczęśliwych wypadków chłopczyk staje się jedynym spadkobiercą tytułu hrabiowskiego należącego do jego dziadka ze strony ojca. Aby objąć dziedzictwo musi udać się do Anglii i zamieszkać z dziadkiem - starym, zgorzkniałym, schorowanym arystokratą. Sytuację komplikuje fakt, że dziadek nienawidzi matki chłopca, uważa, że podstępem wdarła się do szlacheckiej rodziny i zabrania jej przekroczenia progu swojego domu - ma ona zamieszkać w niewielkim domku w sąsiedztwie  hrabiowskiego zamku a synek będzie ją mógł odwiedzać.
Mały chłopiec, swoją dobrocią, miłością i szlachetnością szybko podbija serca zamkowej służby i okolicznych dzierżawców, a i stary hrabia nie potrafi się oprzeć jego urokowi...

Bohaterką "Małej księżniczki" jest siedmioletnia Sara Crewe, umieszczona przez ojca w londyńskiej pensji dla dziewcząt kierowanej przez pannę Marię Minchin. Panna Minchin wiedząc, że kapitan Ralf Crewe jest człowiekiem szalenie bogatym traktuje małą Sarę z  niezwykłą pobłażliwością i spełnia wszystkie jej zachcianki. Kiedy Sara kończy 11 lat okazuje się, że ojciec dziewczynki umarł a majątek przepadł - dziewczynka  z dnia na dzień zostaje zdegradowana do roli służącej, musi ciężko pracować na swoje utrzymanie, mieszka w nędznej izdebce na poddaszu i bardzo często chodzi głodna i przemarznięta. Jednak Sara nie załamuje się tak drastyczną odmianą swojego losu w czym pomaga jej bogata wyobraźnia oraz przyjaciółki: pensjonarki - Ermengarda i Lotka, służąca Rózia a także oswojony szczur Melchizedek.

Jednak najpopularniejszą książką tej autorki jest chyba "Tajemniczy ogród", a to za sprawą nastrojowej ekranizacji z 1993 roku, którą reżyserowała Agnieszka Holland a także z tego powodu, że jest to lektura szkolna...

Mary Lennox to urodzona i wychowana w Indiach 10-latka, której rodzice umierają w czasie epidemii. Dziewczynka zostaje wysłana do Anglii, gdzie ma zamieszkać w domu nieznanego jej wuja. Jak się okazuje krewny większość czasu spędza w podróżach i dziewczynka przebywa praktycznie sama w wielkim domu. Rozpieszczona i samolubna Mary musi się przyzwyczaić do zwyczajów panujących w starym domu. Idzie jej to z trudem, ale wszystko się zmienia kiedy zaprzyjaźnia się z wiejskim chłopcem Dickiem oraz dokonuje dwóch niesamowitych odkryć - pierwsze z nich to zaniedbany, ogrodzony wysokim murem różany ogród a drugim jest jej kuzyn Colin, chory chłopiec zamknięty w jednym z licznych pokojów ogromnego domu. 
Mary, Dick i Colin, już we trójkę przeżywają niezapomniane lato w tajemniczym ogrodzie...

Bohaterami tych książek są dzieci, które muszą stawić czoła poważnym problemom, pod ciężarem których zdarza sie polec dorosłym. Jednak Cedryk, Sara i Mary nie poddają się, zwyciężają przeciwności i mają przy tym zbawienny wpływ na swoje otoczenie. Cedryk i Sara to wręcz anioły w postaci dzieci, bohaterowie bez wad i co tu dużo mówić mało rzeczywiści. Oczywiście czytając o spotykających ich nieszczęściach płakałam rzewnymi łzami (szczególnie nad Sarą) i nie było ważne, że doskonale wiem jak się książka skończy. Mój egzemplarz "Małej księżniczki" wchłonął tyle łez, że wyglądał jak podtopiony...
Zupełnie inaczej ma się sprawa z Mary Lennox - początkowo to taki, używając dosadnego określenia,  "rozwydrzony bachor". Jak się jednak czytelnik może przekonać Mary jest mądrą i wrażliwą dziewczynką, wystarczyło tylko trochę uwagi, którą poświeciła jej Marta, jedna ze służących, która mając kilkoro młodszego rodzeństwa potrafiła trafić do bardzo samotnego i nieszczęśliwego w gruncie rzeczy dziecka. I własnie Mary, ze swoimi wadami i nawykami jest bohaterką na wskroś prawdziwą, z którą młody czytelnik może się identyfikować.

Ale jakby nie było - te trzy powieści Francis Hodgson Burnett to żelazny repertuar dla dzieciaków w wieku 8-12 lat. 
A i dla tych starszych też;)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Całkiem nieromantyczna romantyczka

Za oknem duchota, nawet na moim balkonie, który od północnej strony domu jest, trudno wytrzymać... Idealna lektura na taki dzień to coś w miarę lekkiego, trochę romantycznego i wzruszającego. I taka właśnie książka, jeśli wierzyć temu co na okładce napisał wydawca, od dłuższego już czasu czekała na mojej półce. "Miłość wyczytana z nut" to debiutancka książka Aleksandry Tyl, z pisarstwem której miałam już ogromną przyjemność się zetknąć za sprawą "Alei Bzów" o której pisałam TUTAJ. Mając na uwadze, że od "Alei" nie mogłam się oderwać przygotowałam się na równie wciągającą lekturę, wybrałam dzień kiedy nasi siatkarze mają wolne (IO mają swoje prawa) i zabrałam się do czytania. I jakoś mnie nie wciągnęło... W międzyczasie ugotowałam obiad, odrobiłam jakieś zaległe prasowanie i jeszcze sobie naszych "brązowych" żeglarzy (znaczy się Przemysława Miarczyńskiego i Zofię Klepacką) pooglądałam:)

Eliza to zbliżająca się do 30-tki pracownica świetlicy środowiskowej. Lubi swoją pracę, chociaż nie daje jej ona jakiejś wielkiej satysfakcji. Jest jedynaczką, ma przyjaciółkę Magdę i nie ma faceta... A bardzo by chciała mieć męża, dziecko, własny dom - to przecież niezbyt wygórowane marzenia. I oto na jej drodze staje dwóch mężczyzn - poznany przez przypadek lekarz Adam oraz znajomy z przeszłości, skrzypek Bruno. Eliza nie potrafi się zdecydować, którego z nich chce widzieć u swojego boku i spotyka się z obydwoma. I kiedy już jest prawie gotowa dokonać wyboru los decyduje za nią - po zakrapianej alkoholem imprezie budzi się rano przy boku Adama, a na skutki szalonej nocy nie trzeba długo czekać - Eliza jest w ciąży. I dopiero wtedy dociera do niej z całą jasnością kogo tak naprawdę kocha...

Historia Elizy, Adama i Bruna jest dosyć przewidywalna, ale o to nie mam większych pretensji - tego można sie domyślić czytając opis z okładki, zresztą romantyczne historie tak najczęściej mają że ona kocha jego, ale na skutek różnych okoliczności musi być z innym, a on czeka cierpliwie aż ona się od tego innego uwolni a potem żyją długo i szczęśliwie - koniec.
Co mnie natomiast w tej książce najbardziej męczyło to główna bohaterka - niesympatyczna, wyrachowana materialistka, która na siłę wmawia sobie a i czytelnikowi również jaka to ona jest romantyczna. Taaak... Noga od taboretu jest równie romantyczna jak ta cała Eliza. I rzeczona noga jest chyba inteligentniejsza od pani świetliczanki - bo z całym szacunkiem, jeżeli facet przez cały czas tokuje na swój temat (oczywiście w samych superlatywach), z lekceważeniem odnosi się do tego co ma do powiedzenia jego towarzyszka, ciągle ją strofuje i wytyka różne wady, cały czas forsuje swoje, jedynie słuszne, poglądy to gołym okiem widać że to snob i burak pastewny a nie żaden królewicz z marzeń i snów.

Kto mi się w tej książce podobał, to Magda, przyjaciółka Elizy - trochę zwariowana, ale kiedy trzeba rozsądna, lojalna, nie ocenia Elizy i jej postępowania i jest zawsze gotowa pomóc i wspierać. Bo na rodzinne wsparcie i zrozumienie też nie bardzo jak ma Eliza liczyć - no, oddając sprawiedliwość mama i babcia dbają aby dziewczyna miała pełną lodówkę i tyle.

Na całe szczęście, jak już pisałam, to nie jest pierwsza w moim dorobku czytelniczym, książka pani Aleksandry Tyl - bo gdyby tak było to raczej po następne bym nie sięgnęła. A tak wymazuję "Miłość wyczytaną z nut" z pamięci, w dalszym ciągu jestem zakochana w "Alei Bzów" i z nadzieją czekam na kolejne książki tej autorki.

Książkę przeczytałam w ramach akcji  "Włóczykijka"

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

O dojrzewaniu w latach 60-tych

Hanna Bakuła - malarka, autorka scenografii, kostiumolog, jakiś czas temu głośno było o jej nieudanych eksperymentach z chirurgią plastyczną.  Na pierwszy rzut oka jeszcze jedna blond celebrytka...

Na temat malarstwa pani Hanny się nie wypowiadam, bo akurat tego typu sztuka do mnie zupełnie nie przemawia, ale w ostatnim czasie przekonałam się, że jest utalentowaną pisarką. W ramach akcji "Włóczykijka" dotarła do mnie bowiem wspomnieniowa książka Hanny Bakuły pt. "Hania Bania. Tornado seksualne". Jest to trzecia z cyklu książek o Hani - dwie pierwsze opisują dzieciństwo i czasy szkoły podstawowej, natomiast "Tornado" dotyczy czasów licealnych głównej bohaterki. A dorastać przyszło Hani w drugiej połowie lat 60-tych - mamy więc w tle towarzysza Gomółkę, pochody pierwszomajowe, tajnych współpracowników SB, huczne obchody rocznicy rewolucji październikowej a wreszcie antyżydowską nagonkę z 1968 roku. To wszystko ma oczywiście wpływ na życie Hani, jej tato jest wojskowym a mama pracuje w ministerstwie, ale najważniejsze są zmiany jakie zachodzą w niej samej. Poznajemy ją jako grubiutką trzynastolatkę, nieco rozpaczliwie marzącą o posiadaniu świetnej figury i własnego chłopca. I na naszych oczach z niezdarnego podlotka wyrasta młoda kobieta, co prawda nie najszczuplejsza, ale mająca w sobie to "coś" co przyciąga mężczyzn. 
Ale to tylko jedno oblicze Hani. Bo oprócz zainteresowania chłopakami, modą i muzyką rozrywkową dziewczynka czytuje Manna i Dostojewskiego, ma wyczucie jeśli chodzi o poezję, uwielbia muzykę klasyczną i teatr, interesuje się filozofią czy też potrafi być równorzędną partnerką do rozmowy dla takiej sławy polskiej literatury jak Antoni Słonimski.

"Hania Bania. Tornado seksualne" to powieść o dojrzewaniu. I po jej lekturze doszłam do wniosku, że nie ważne w jakich czasach przyjdzie nam dziewczynom dorastać to mamy takie same problemy - nie do końca akceptujemy swój wygląd, kochamy się w najmniej odpowiednich chłopakach, staramy się nadążyć za modą (często przy pomocy maminej garderoby), obawiamy się ośmieszenia z powodu własnego braku doświadczenia i wszystko przeżywamy trzy razy mocniej niż na to zasługuje...
Tak było z Hanią, która wiekowo należy do pokolenia mojej mamy, tak było ze mną i tak samo dzisiaj jest z moją 13-letnią siostrzenicą - nic się właściwie nie zmieniło. No prawie nic - ja w przeciwieństwie do Hani wiedziałam, że od jednego pocałunku nie można zajść w ciążę;)

To było moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Hanny Bakuły, ale mam nadzieję, że nie ostatnie...
A książkę serdecznie polecam:)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Regał, stosiątko i top na maksa

Pamiętacie jak chwaliłam się nowym regałem? Tak z miesiąc temu to było...
Chwaliłam się pustym, a teraz chciałam zaprezentować jak wygląda zapełniony - fotorelacja z meblowania półek dostępna jest TUTAJ. Niestety, z żalem stwierdzam, że większość półek ustawiana jest w dwóch szeregach...
***************************************************************************


Taki mały stosiczek przyniosłam sobie z biblioteki - inspiracją była dla mnie Sabinka, która o Hannie Cygler i Debbie Macomber wyrażała się  w samych superlatywach, więc jak zobaczyłam, że coś tych autorek do biblioteki zakupiono to od razu złapałam, oraz moje uczennice, które z kolei zachwycały się książką Alice Sebold - tu przyznaję, że trochę się boję tematu... No zobaczymy.
A jutro pędzę jeszcze po "Grę o tron" Martina - mamy w bibliotece taki elektroniczny system rezerwacji książek. Fajna rzecz, zamawiam sobie w domowym zaciszu a jak książka wróci od jakiegoś czytelnika to dostaję maila z informacją, że już czeka na mnie w bibliotece:)

********************************************************************

Ostatnio na wielu blogach pojawiają się listy książek, które wzruszają, bawią, zachwycają - pomysłodawczynią tych zestawień jest Klaudia, natomiast ja dostałam zaproszenie od Agnieszki - Engi, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem, bo ona się zasadniczo w różne blogowe łańcuszki nie bawi:)

Trochę tę listę książek naciągnę, bo nijak się nie potrafię w 10 zmieścić...

  1. Książki Joanny Chmielewskiej, zwłaszcza te starsze - moje ulubione to "Wszystko czerwone", "Wszyscy jesteśmy podejrzani", "Boczne drogi"i seria o Janeczce i Pawełku. wystarczy kilka zdań i ryczę ze śmiechu - idealna lektura na gorsze dni.
  2. Książki Moniki Szwai - o zwykłych sprawach i normalnych kobietach w wieku 30+ (czasem duży ten plus). Zdarzy mi się nad nimi popłakać, ale generalnie optymistyczne są. Ulubione? Na pierwszym miejscu "Dom na klifie"a poza tym "Jestem nudziarą", "Zapiski stanu poważnego" i "Romans na receptę".
  3. Książki Katarzyny Michalak - baśnie dla dorosłych dziewczyn, gdzie dobro jest nagrodzone, zło ukarane, książę przyjeżdża, co prawda nie na białym koniu tylko wypasioną terenówką, ale kto by się tam wdawał w takie szczegóły. Wzruszają, bawią, przenoszą w świat marzeń... Ulubiona to "Poczekajka" ale i inne też czytałam z wypiekami na twarzy:)
  4. Klasyka romansu czyli powieści Jane Austen - na czele z przecudnym panem Darcy'm z "Dumy i uprzedzenia".
  5.  Klasyka nasza rodzima a tu przede wszystkim "Trylogia" Henryka Sienkiewicza. Czytana nie wiem ile razy, za każdym razem wzrusza...
  6. Też klasyka polska, ale trochę mniej popularna - powieści Marii Rodziewiczówny - "Dewajtis", "Czahary", "Straszny dziadunio", "Między ustami a brzegiem pucharu" i jeszcze wiele innych.
  7. "Tajemnica Abigail" M. Szabo - zrobiła na mnie ogromne wrażenie w dzieciństwie, później nigdzie nie mogłam na nią trafić a teraz dzięki Bogu i wydawnictwu Bona mam na swojej półce:)
  8. Książki Hanny Muszyńskiej Hoffmanowej - czytane w młodości, dzięki mojej mamie, która darzyła tę autorkę ogromną estymą. Najbardziej lubię "Dziewczyny z Krynoliny" i "Panny z Kamienicy pod Fortuną".
  9. Jako, że to babski top ma być nie może zabraknąć współczesnej literatury romansowej - nie czytam takowej zbyt wiele, a jeśli już to sięgam po dwie autorki - Norę Roberts i Mary Balogh.
  10. I na koniec autorka znana wszystkim dziewczynom - Lucy Maud Montgomery. Ja najwolę (słówko zapożyczone od mojego synka) "Błękitny Zamek", ale Ania z Zielonego Wzgórza, Emilka ze Srebrnego Nowiu, Janka z Latarniowego Wzgórza i inne jej bohaterki też są kochane:)
No i udało mi się w 10 zmieścić trzy razy tyle książek:) 
A do zabawy zapraszam Soulmate, Archer, Patrycję, Kingę i... Ojsaj (ciekawe jak wyglądać będzie "babski top" stworzony przez faceta:)

sobota, 4 sierpnia 2012

A we wrześniu koniecznie trzeba się wybrać na Targi Książki:)

Jak w tytule - Kraków i Katowice zapraszają na dwie imprezy promujące KSIĄŻKI:)

Kraków stawia na książkę historyczną



We wrześniu w Krakowie spotkają się miłośnicy historii z Polski i zagranicy. Powód? Targi Książki Historycznej towarzyszące II Kongresowi Zagranicznych Badaczy Dziejów Polski. Zarezerwuj swój czas w dniach 13-15 września 2012 r. i powiększ swoją domową biblioteczkę.

Targi Książki Historycznej to święto książki historycznej przygotowane z myślą o historykach, miłośnikach oraz pasjonatach historii. Są okazją, by uzupełnić historyczną biblioteczkę, zaopatrzyć się w brakujące pozycje oraz spotkać się z autorami, których na co dzień nie mielibyśmy okazji poznać.

Jesienne wydarzenie skupi w Krakowie blisko 60 Wystawców, wśród nich wydawnictwa, oficyny wydawnicze i naukowe, muzea oraz instytucje posiadające w swojej ofercie książki o tematyce historycznej. Odwiedzający Targi będą mieli możliwość kupna książek historycznych, specjalistycznych publikacji, niszowych tekstów poświeconych historii, czasopism historycznych, reprintów, co z pewnością wzbudzi ogromne zainteresowanie każdego pasjonata historii.

Targi mają charakter otwarty dla publiczności - wstęp jest bezpłatny. Wydarzenie towarzyszy Kongresowi, który organizowany jest co pięć lat.


Termin:
13-15 września 2012 r.

Godziny otwarcia:
13-14 września (czwartek, piątek), godz. 9.00-18.00
15 września (sobota), godz. 9.00-15.00

Miejsce:
Auditorium Maximum UJ
ul. Krupnicza 33, 31-123 Kraków

Więcej informacji:
www.historia.targi.krakow.pl
facebook.com/targi.ksiazki.historycznej

****************************************************************
A to zaproszenie na Targi Książki do Katowic

Targi Książki w Katowicach

Czytanie jest modne!

Miło jest nam Państwa poinformować, że kolejne 

Targi Książki w Katowicach

odbędą się w w Hali Widowiskowo - Sportowej SPODEK
 
w dniach 7 - 9 września 2012 roku
 
     
 

Targom towarzyszyć będą Salon MuzeówSalon Bibliotek oraz Zakątek Antykwariuszy. Nowością na Targach będzie strefa wystawowa Design i rękodzieło dla moli książkowych, w której zaprezentowane będą gadżety związane tematycznie z literaturą. Podczas Targów funkcjonować będzie Punkt Opieki nad Dziećmi, a na zwiedzających czekać będą książki o najróżniejszej tematyce, w najróżniejszych cenach, by każdy kto odwiedzi Spodek, nie opuścił go bez książki.


A na tych Targach będą wręczane Złote Zakładki, nagrody Blogerów Książkowych czyli NASZE:)
Kto jeszcze nie oddał swoich głosów musi się pospieszyć, bo koniec głosowania już jutro...

czwartek, 2 sierpnia 2012

Wakacyjne podróże: Pogodna po raz drugi - tym razem z Adelą Niwską

Nie wiem jak Wy, ale ja mam kilka takich miejsc, do których wracam po raz kolejny i kolejny, i zawsze z niesłabnącą przyjemnością. Obserwuję co się zmieniło a co pozostało takie samo, spotykam ludzi, których traktuję jak dobrych znajomych, wysłuchuję co u nich nowego, zdaję relację z moich poczynań od ostatniej wizyty... 
Oprócz miejsc realnych, które bez problemu można znaleźć na średnio dokładnej mapie samochodowej mam również kilka literackich adresów pod które zaglądam a ich mieszkańców traktuję jak przyjaciół. Kilka tygodni temu dołączyło do nich małe nadmorskie miasteczko Pogodna, leżące gdzieś pomiędzy Koszalinem i Kołobrzegiem, z niewielkim ryneczkiem, z fontanną z której ktoś z uporem kradnie kamienny dzban, z kilkoma sklepikami, szkołą, oraz, od niedawna, z pachnącym czekoladą i domowym ciastem "Sklepikiem z niespodzianką".

Jego właścicielką jest młoda warszawianka Bogusia Leszczyńska, która od pierwszego wejrzenia zakochała się w Pogodnej, znalazła tu swoje miejsce na Ziemi oraz, co najważniejsze, spotkała kilka kobiet z którymi się zaprzyjaźniła. Jedną z tych kobiet jest Adela Niwska - z zawodu księgowa, z powołania radna miejska, przed którą respekt czują wszyscy, łącznie z wójtem Janeczkiem, w wolnych chwilach łamaczka męskich serc. Kobieta luksusowa, z silnym charakterem, oparcie dla przyjaciół, największy postrach dla wrogów. Taka jest Adela, którą znają wszyscy mieszkańcy Pogodnej, ale to tylko zewnętrzna maska, która kryje wrażliwą kobietę, tęskniącą za prawdziwą miłością, ciepłem domowego ogniska, uśmiechem tego Jedynego, małymi dziecięcymi rączkami na szyi...

Czego trzeba, co się musi wydarzyć, żeby Adela odrzuciła maskę i sięgnęła po szczęście?
Cóż... Ja już wiem, ale nie powiem - kto ciekawy niech zajrzy do książki. Ale uczciwie ostrzegam - zaopatrzcie się w coś do ocierania pocących się oczu;)

"Sklepik z niespodzianką. Adela" to druga część "Serii z kokardką" Katarzyny Michalak. Spotkamy tutaj wszystkich bohaterów, których poznaliśmy w części pierwszej - Bogusię i jej przyjaciółki Adelę, Lidkę i Stasię, hrabiów Potockich, malarza Igora czy byłą modelkę Klaudię. Pojawi się też nowa postać - Anna Potocka, zaginiona przed trzema laty żona Wiktora, która przewróci do góry nogami życie Bogusi, ale też będzie miała wpływ na Adelę, wyjaśni się bowiem jedno z tragicznych zdarzeń z jej przeszłości, które miało ogromny wpływ na to kim obecnie jest panna Niwska.
Dowiemy się co nieco o przeszłości głównych bohaterek ale również poznamy trochę lepiej samo miasteczko, które nie do końca jest taką oazą spokoju jak się na pierwszy rzut oka wydaje, a jej mieszkańcy to nie same anioły niestety...

Książka podobała mi się bardzo, bardzo oprócz... zakończenia...
Bo po raz kolejny autorka przerwała w takim momencie, że nic tylko ścianę gryźć. I tym razem na ciąg dalszy będę musiała poczekać nie kilka dni a kilka miesięcy. 
Ech, byle do wiosny 2013...

środa, 1 sierpnia 2012

Psychologia wampira

Zdawało mi się, że najgorsze co może wymyślić Sardegna w swoim wyzwaniu to horror. Jak się okazało nie miałam racji... Bo zapomniałam o paranormalu...
Nie będę przytaczać tytułów książek, które różne znajome nastolatki mi proponowały, bo najczęściej po kilku stronach  stwierdzałam, że to jakieś takie cukierkowo-infantylne i całkiem nie do czytania.
Już myślałam, ze tym razem spasuję, ale jak zobaczyłam podsumowanie akcji i dotarło do mnie, że jestem w elitarnym gronie 2 osób, które poza organizatorką dały radę wszystkim gatunkom to się zawzięłam - muszę i już:)
Ale trochę naciągnęłam warunki wyzwania, bo książka o której za chwilę to nie jest typowy paranormal romans chociaż są wampiry (i to całkiem sporo), jest miłość i atmosfera grozy też występuje - moim zdaniem to bardziej powieść psychologiczna jest, i w dodatku świetna.

"Wywiad z wampirem" autorstwa Anne Rice światło dzienne ujrzał w 1976, polskie tłumaczenie ukazało się 16 lat później, ale do jego ogromnej popularności przyczyniła się ekranizacja z 1994 roku, gdzie główne role zagrali Brad Pitt i Tom Cruise oraz młodziutka Kirsten Dunst. Jako, ze zdarzyło mi się ten film widzieć wiele lat temu to właściwie wiedziałam czego sie mogę spodziewać po książce. Aczkolwiek już wiem, że książka i film trochę się różnią - na korzyść książki.

Główny bohater, plantator z Południa Louis de Pointe u Lac przeżywa ogromną tragedię - jego brat popełnia samobójstwo, za które Louis czuje się odpowiedzialny. W takim stanie ducha dosyć łatwo daje się omotać tajemniczemu Lestatowi, wampirowi który obiecuje mu, że ukoi jego cierpienia. Louis zgadza się i wkrótce staje się również wampirem. Jednak fizyczna przemiana to dopiero początek - tak naprawdę najważniejsze cechy wampira zamknięte są w jego psychice. I tu pojawiają się pierwsze nieporozumienia miedzy Lestatem a Louisem. Ten pierwszy to bezwzględny cynik i egoista, natomiast w Louisie, który był wrażliwym człowiekiem, ta cecha jeszcze się pogłębiła... Momentem zwrotnym dla nich obydwu będzie sprawa 5-letniej dziewczynki, którą Louis chciał z litości zabić, natomiast Lestat, jakby z przekory, zmienił w wampira, po czym obydwaj zajęli się jej "wychowaniem". Claudia już na zawsze miała pozostać w ciele małego dziecka, chociaż z biegiem czasu mentalnie dorosła i pomiędzy nią a Louisem pojawiły się uczucia zgoła inne niż relacja ojciec-córka...

Tak jak wspomniałam na początku - to bardziej powieść psychologiczna, niż romans i może dlatego czytało mi się ją naprawdę dobrze - i to piszę ja, zdecydowana przeciwniczka wampirów. I od razu chciałam rozwiać wątpliwości - w dalszym ciągu ich nie lubię, ale komplikacje zachodzące pomiędzy głównymi bohaterami, jeśli pominąć wysysanie krwi, spanie w trumnie i inne zwyczaje wampirów, są jak najbardziej ludzkie... Studium egoizmu i wrażliwości, dziecięcej samowoli i okrucieństwa, miłości i nienawiści, rozpaczy i nadziei - to wszystko znajdzie czytelnik w tej książce. 

A przy okazji dowie się, które opowieści o wampirach są prawdziwe, a które z nich to tylko głupie przesądy;)