piątek, 30 września 2011

Tajemnica klasztornych murów

Dawno już mi się nie zdarzyło (chyba ostatnio przy czytaniu "Cukierni pod Amorem") żeby zarwać noc nad książką Tym razem na szczęście książka nie była zbyt gruba więc nie trzeba było czytać do świtania ale prawdą jest, że lekturę zakończyłam już po północy. A biorąc pod uwagę fakt, że wstaję przed 6-tą to siedzę teraz z oczami na zapałkach i na świeżo próbuję zapisać moje wrażenia.

Rainer M. Schröder zaistniał na naszym rynku wydawniczym wydaną w ubiegłym roku historyczno-przygodową powieścią "Świadectwo Judasza". W tym roku wydawnictwo Telbit przekazuje w ręce polskiego czytelnika kolejny utwór tego pisarza pt. "Dni ciemności".
Akcja powieści toczy się w klasztorze cystersów w Himmerod nad rzeką Salm w bliżej nieokreślonym czasie. Biorąc pod uwagę, że w pewnym miejscu wspomniane jest, że mnisi czytają gazety to z dużym prawdopodobieństwem można obstawiać wiek XX. 
Narratorem jest mężczyzna przedstawiający się jako brat Thomasius, jednak wiemy, że to nie jest jego prawdziwe imię a on sam nie jest zakonnikiem. Co więcej nie jest osobą wierzącą. Thomasius przybywa do klasztoru na wezwanie przeora Martinusa, bowiem w Himmerod dochodzi do niezrozumiałych i makabrycznych wypadków - organista brat Paulinus najpierw się okalecza a następnie popełnia samobójstwo skacząc z kościelnego chóru, opiekujący się ogrodem brat Niklaus popada w szaleństwo a z posągu św. Leona znika figurka gołębia (co jest tym dziwniejsze, że rzeźba wykonana była z jednego kawałka drewna. Mnisi zaś, pomimo obowiązującego ich milczenia, zaczynają szemrać coś o Łowcy Dusz.
Thomasinus nie wierzy w nadprzyrodzone zjawiska, uważa, że wszystkie wypadki można wyjaśnić w racjonalny sposób, a mnisi z racji trybu życia i warunków klasztornych są niezwykle podatni na sugestie i mogą łatwo popadać w histerię. Czy wypadki których będzie świadkiem zachwieją jego pewnością siebie? Tym bardziej, że w klasztornych murach jego własne koszmary wracają ze zdwojoną siłą...


Klasztor w Himmerod istnieje w rzeczywistości. Co więcej  Schröder od kilkunastu lat regularnie go odwiedza i w jego murach pracuje nad swoimi kolejnymi powieściami z których akcję kilku (niestety, jeszcze w Polsce nie wydanych) umieścił w tym obiekcie. Jest to idealna sceneria dla historii takiej jak ta opisana w "Dniach ciemności" - tajemniczej, z elementami grozy i sensacji. 
Lektura jest niezwykle wciągająca, napisana barwnym językiem. Kolejne rozdziały odpowiadają kolejnym częściom tzw. liturgii godzin, czyli modlitwom odprawianym w klasztorach w określonych porach dnia i nocy. 
Pochwalić też trzeba polskiego wydawcę za oprawę graficzną -  mroczna okładka i szkice rozpoczynające każdy z rozdziałów są świetnym uzupełnieniem treści.

Polecam tę książkę wszystkim wielbicielom powieści z dreszczykiem, a sama czekam na możliwość zapoznania się ze "Świadectwem Judasza" a także z każdą następną książką tego autora, która ukaże się na polskim rynku.

Widok na klasztor od strony rzeki Salm


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Telbit.

czwartek, 29 września 2011

Dwie przypominajki

Przypominajka pierwsza



 Już tylko do jutra do północy można oddać swoje głosy w plebiscycie "Złota zakładka". Myślę, że wszyscy już wiedzą co to takiego, ale gdyby się jeszcze znalazł ktoś nieświadomy to tłumaczę:

Jest to nagroda bloggerów dla najlepszych książek wydanych w 2010 roku. Lista nominacji, regulamin głosowania i formularz zgłoszeniowy znajduje się tutaj. Nawet jeśli zagłosujecie tylko na 1 książkę Wasz głos będzie ważny.

A na głosujących czekają wspaniałe nagrody:)


Przypominajka druga




Na blogu Projekt Kraszewski trwa konkurs "Jikowa tytułomania" - teraz jest to już faza głosowania na najlepszy tekst. Ponieważ i ja coś tam naskrobałam (gwoli uczciwości nie mogę zdradzić co) zapraszam do głosowania na najlepsze Waszym zdaniem wpisy - głosowanie trwa do niedzieli 2.10.2011 do północy.
Nawet jeśli nie czytaliście dzieł Kraszewskiego, a literatura klasyczno-historyczna to nie wasza bajka - zapraszam, bo konkursowe prace są bardzo ciekawe i zabawne:)

środa, 28 września 2011

Jak zmyliła mnie okładka i nazwisko autorki

Gdyby zapytać z jakimi książkami kojarzy się nazwisko pisarki Ursuli K. Le Guin to pewnie większość odpowiedziałaby, że to autorka książek z gatunku science fiction. Taka też była moja wiedza na temat tej osoby, kiedy z bibliotecznej półki wyjmowałam "Opowieści orsiniańskie" jej autorstwa. Jeżeli dołożyć do tego okładkę z jakimś skrzydlatym stworzeniem w nocnej scenerii i opis z okładki głoszący: "Dzieje się to w Orsinii, krainie średniowiecznych zamków strzegących miast otoczonych murami i torów kolejowych znikających w górach, gdzie wciąż mieszkają dawni bogowie; w krainie surowej rzeczywistości i łagodnych marzeń, której mieszkańcy podlegają potężnym siłom i odważnie walczą o swoje racje." to nie powinno nikogo dziwić, że szukałam w niej opowieści z pogranicza fantasy i science fiction (te tory kolejowe nie pasowały mi za bardzo do czystego fantasy). Szukałam, ale niestety nie znalazłam. 

"Opowieści orsiniańskie" to zbiór jedenastu opowiadań, których akcja toczy się gdzieś w środkowej Europie w bliżej nieokreślonym czasie - w większości z nich, mając niejakie pojęcie o historii, stawiałabym na lata 50-te i 60-te na Węgrzech. Są to teksty różnej długości i, niestety, różnej jakości, od dobrych do zdecydowanie słabych, pisane dosyć trudnym językiem (tu nie wiem czyja to zasługa - autorki, czy marnego tłumaczenia). O czym są te opowiadania? Najprościej powiedzieć, że o uczuciach - miłość, strach, wyobcowanie, samotność, to wszystko znajdziemy na kartach tego zbioru. I jeszcze o beznadziejnym ludzkim losie - bo wszystkie są mniej lub bardziej pesymistyczne. Nawet te które niby kończą się dobrze...
Co jeszcze mnie uderzyło w tych opowiadaniach to pewien schematyzm - zaczynając czytać kolejny tekst miałam wrażenie, że wiem jakie będzie zakończenie i raczej się nie myliłam.

I muszę powiedzieć, że po przeczytaniu nie bardzo wiem jak ocenić tę książkę. Bo jeśli brać pod uwagę to czego się spodziewałam i co sugerowała mi okładka, nazwisko autorki,opis oraz napis "Fantastyka" na grzbiecie to się niestety zawiodłam - bo fantastyki to tam nie ma (no chyba, że pod fantastykę podciągnąć fakt, że miasta o których mowa w tekście nie istnieją w rzeczywistości) ani za grosz. Ale otrzymałam za to solidną dawkę opowieści psychologicznych i to nawet niezłych.

Tyle, że nie szukałam rozważań o człowieku i jego smutnym, pogmatwanym losie a wciągającej baśni o elfopodobnej istocie, która ma jedno skrzydło motyla a drugie orła. I nawet nie wiem już czy polecam czy nie polecam tej książki...

poniedziałek, 26 września 2011

Wieś mojej młodości

Ponieważ ze mnie wieśniaczka z dziada pradziada to każda książka ze wsią w tle prześwietlana jest dokładnie i z każdej strony pod kątem realiów i tzw. "prawdy historycznej". I niestety dosyć często znajduję w tych dziełach takie androny, że rodzina ma zapewnioną rozrywkę przez kilka wieczorów. Zupełnie nie rozumiem autorów zabierających się za opisywanie środowiska o którym nie mają bladego pojęcia... Ale czasem trafiają się perełki po których widać, że autor albo zna realia z własnego doświadczenia albo szczegółowo rozpracował temat "sielskiego" wiejskiego bytowania.
Książka o której chcę dzisiaj napisać to jedna z takich właśnie powieści - od pierwszych stron widać, że autorka wie o czym pisze. "Lato Joanny" to powieść debiutantki Małgorzaty Cichalewskiej, dziennikarki, urodzonej na Mazurach a od kilku lat mieszkającej w Warszawie. 

Bohaterką książki jest Joanna Marzec, 22-letnia mieszkanka małej mazurskiej wioski Jagiełkowo, studiująca w Warszawie historię. Poznajemy ją w czerwcowy dzień kiedy wraca do domu z uczelni. Na szosie, którą wędruje ze stacji do rodzinnej wsi przypadkowo poznaje Tomasza, 40-latka z Warszawy, który porzucił miejski zgiełk, kupił dom na wsi i zajmuje się renowacją i sprzedażą starych mebli.
To przypadkowe spotkanie staje się początkiem fascynującej obydwie strony znajomości oraz źródłem kłopotów Joanny.
Bo wieś, pomimo, że akcja toczy się gdzieś w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku, nie różni się pod względem mentalności zbyt wiele od wsi, której opis mamy w "Chłopach" Reymonta. Tu wszyscy o sobie wszystko wiedzą, opinia publiczna natychmiast piętnuje osoby wyróżniające się w jakiś sposób, a złośliwe i często bezpodstawne plotki roznoszą się szybciej niż wirus grypy. Joanna, która nie zadaje się z rówieśnikami (zwyczajnie nie ma na to czasu), nie chodzi na potańcówki do miejscowego klubu ani na wieczorne ogniska a poza tym jest jedyną studentką w wiosce jest niezwykle łakomym kąskiem dla miejscowych plotkar. A jak dołożyć do tego jeszcze jej widoczną zażyłość z Warszawiakiem to już wiadomo, że przez kilka miesięcy nie będzie miała spokoju. A Joanna ma jeszcze o wiele poważniejsze kłopoty - nie odnajduje się na uczelni, zawaliła dwa egzaminy i została wydalona z akademika. Zdecydowanie ciężkie lato przed nią...

Małgorzata Cichalewska pokazuje Joannę jako niezwykle wrażliwą młodą kobietę, która szuka swojego miejsca na ziemi. Jest to o tyle trudne, że dziewczyna nie pasuje ani do swojej wioski ani do wielkomiejskiego życia w stolicy i ma problemy z samoakceptacją. A co gorsza nie ma zbyt wielkiego oparcia we własnej rodzinie - ojciec nie żyje, matka boryka się z utrzymaniem rodziny a rodzeństwo z racji wieku nie jest w stanie jej zrozumieć. Dopiero Tomasz staje się jej prawdziwym przyjacielem.

Książka nie jest zbyt duża objętościowo - ma niewiele ponad 130 stron, więc wystarczy jedno popołudnie aby ją przeczytać. Czyta się dobrze co jest zasługą prostego i klarownego stylu autorki. Niestety są pewne niedociągnięcia, które z świetnej książki robią książkę dobrą. Po pierwsze czas akcji - fakt, że Joanna pamięta z dzieciństwa początek stanu wojennego sugeruje, że urodziła się gdzieś w pierwszej połowie lat 70-tych, więc 22 lata będzie miała w połowie lat 90-tych kiedy Internet w Polsce dopiero się rozwijał i niewiele osób prowadziło korespondencję drogą elektroniczną. Tymczasem w książce jest fragment o tym, że Joanna nie może prowadzić normalnej korespondencji mejlowej tylko musi pisać zwykłe listy. Niewiele jest też o ojcu dziewczyny, który zmarł trzy miesiące wcześniej (tak wynika z tekstu) a którego Joanna bardzo kochała.   Tymczasem nie ma nawet najmniejszej wzmianki o przeżyciach związanych z tą bolesną stratą, co więcej matka ma za złe córce, że nie chce iść na dyskotekę - nawet dzisiaj rzecz na wsi nie do pomyślenia, żeby w czasie żałoby bawić się na potańcówce. Wreszcie sprawa rodzeństwa - raz najstarsza jest Joanna, innym razem jej brat Mirek. 

Jednak pomimo tych usterek książka może być sympatyczną popołudniową lekturą.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Telbit.

niedziela, 25 września 2011

Ksiądz od biedronek

Czy zastanawialiście się kiedyś jakie cechy powinien mieć pisarz zajmujący się literaturą biograficzną? Wiadomo, powinien być skrupulatny, dokładny i systematyczny bo grzebanie w archiwach, przerzucanie tony korespondencji w poszukiwaniu pojedynczych perełek czy wertowanie całej spuścizny i dzieł przeróżnej jakości (to w przypadku biografii wszelkiej maści artystów) takich właśnie cech wymaga.

I takimi cechami charakteryzuje się z pewnością pani Magdalena Grzebałkowska, autorka najnowszej biografii księdza Jana Twardowskiego. Ale oprócz tych wymienionych wyżej przymiotów musiała się jeszcze autorka uzbroić w anielską wprost cierpliwość. Postawiła sobie zadanie zdawałoby się niewykonalne - począwszy od niechęci głównej spadkobierczyni księdza, która odmówiła jakiejkolwiek pomocy, poprzez liczne utrudnienia natury prawnej (np. na teczkę z IPN-u musiała czekać prawie rok) na kłopotach w kontaktach z krewnymi i znajomymi Jana Twardowskiego kończąc - wszystko jakby się sprzysięgło przeciwko niej. Na szczęście pani Grzebałkowska nie zrezygnowała a efekt jej starań leży właśnie przede mną. 

Jak na biografię przystało poznajemy dzieje księdza Jana Twardowskiego od jego najmłodszych lat spędzonych w Warszawie w domu przy ulicy Elektoralnej, poprzez czasy szkolne i studia na wydziale polonistyki UW przerwane wybuchem wojny. Poznajemy jego najbliższych - rodziców, trzy siostry, dalszych krewnych i znajomych. Główną część książki stanowią powojenne losy księdza-poety, którego powołanie skrystalizowało się kiedy był już dorosłym człowiekiem i miał za sobą pierwsze, nie do końca udane, próby poetyckie. 
Z kart książki wyłania się obraz człowieka pełnego sprzeczności - niezwykle inteligentnego, utalentowanego erudyty nękanego zarazem przeróżnymi kompleksami. Cechowała go ogromna skromność i pokora a z drugiej strony wstydził się utraty włosów, którą maskował śmiesznym tupecikiem. Pomimo otaczających go ciągle tłumów obawiał się samotności do tego  stopnia, że przyjaciół umawiał na poszczególne dni aby codziennie ktoś go odwiedzał. Każda jego książka sprzedawała się w wielotysięcznych nakładach a on za każdym razem wyrażał zdumienie, że ktoś chce czytać jego wierszyki. 
W tym kontekście tytuł jaki swojej pracy nadała autorka wydaje się najlepszy z możliwych. Charakterystykę księdza można bowiem sprowadzić do dwóch zdań z książki: "Można powiedzieć o nim przeciwstawne rzeczy i wszystkie okażą się prawdą. Taki paradoks."*

Książka Magdaleny Grzebałkowskiej to przepiękna gawęda okraszona fragmentami wierszy, fotografiami i wspomnieniami ludzi, którzy znali księdza przez wiele lat lub spotkali go tylko raz ale to spotkanie zaważyło na ich życiu. I pomimo, że jej bohaterem jest osoba, której życie było bardzo zwyczajne, bez sensacji z pierwszych stron gazet, można by powiedzieć, że wręcz nudne to ona sama w żadnym wypadku nie jest nudna. Wciąga od pierwszej strony i nie pozwala się oderwać aż do samego końca.

Oby więcej tak ciekawie napisanych biografii trafiało w moje ręce...



* Magdalena Grzebałkowska, "Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego", wyd. Znak 2011, s. 298

sobota, 24 września 2011

TOP10 - ulubione lektury szkolne




Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć ulubionych lektur szkolnych!


Po raz kolejny przy TOP10 wychodzi różnica pokoleń...
Moje lektury szkolne (szczególnie te podstawówkowe) były całkiem inne niż te, które omawiają dzieciaki i młodzież teraz. W moim zestawieniu znalazły się książki polskich autorów - nie dlatego, że nie było pisarzy obcojęzycznych w kanonie, bo byli (chociażby H. Ch. Andersen, A. Lindgren, H. Lofting, S. Lagerlof) ale jakoś nasi bardziej zapadli mi w pamięć i pozostaję im wierna do dzisiaj - szczególnie klasykom.


Balladyna

 Generalnie za Słowackim nie przepadam (chyba dlatego, że nie lubił Mickiewicza, którego ja uwielbiam) ale ten akurat utwór bardzo przypadł mi do gustu. Pamiętam jak odgrywaliśmy na lekcjach scenki i najczęściej bywałam... Kirkorem, bo chłopcy się jakoś nie garnęli do takich akcji. Z perspektywy czasu muszę z żalem stwierdzić, że ten Kirkor to straszny kapeć był... Ale 14-latce (to była lektura w szkole podstawowej za moich czasów) się podobał :)



Chłopi

Zanim przeczytałam w liceum przepiękną powieść Władysława Reymonta znałam już losy mieszkańców Lipców z serialu telewizyjnego. Szczególnie bliska mi była ta książka, bo świetnie rozumiałam jej bohaterów, wiele obrzędów oraz czynności gospodarskich znałam z autopsji. Poza tym napisana jest pięknym językiem a  autor miał dar barwnego opisywania rzeczywistości.



Historia żółtej ciżemki

Urzekła mnie ta historia małego Wawrzusia, który za swoim marzeniem wyruszył z małej wioski do stołecznego Krakowa i został uczniem Wita Stwosza. Ponieważ dzieckiem wrażliwym byłam to wiele łez wylałam nad jego losem - bo sporo smutnych chwil mu się w życiu zdarzyło... A jak jeszcze obejrzałam ekranizację z kilkuletnim Markiem Kondratem... Śliczny był;)



Księga strachów

Przy okazji któregoś z wcześniejszych rankingów pisałam już o książkach Nienackiego. Ta akurat była lekturą bo i wspomnienie o wojnie w niej było, zbrodniarz wojenny oraz czarny charakter z Niemiec Zachodnich - czyli idealna powieść do kształtowania młodych charakterów. Kiedy dzisiaj czytam niektóre z książek Zbigniewa Nienackiego to zauważam w nich pochwałę dawnego systemu. Ale kiedy czytałam je na przełomie lat 70-tych i 80-tych to najważniejsza była intryga, tajemnica i żeby się panu Tomaszowi wszystko udało. Ideologię miałam w... no niech będzie, że w nosie;)



Księga urwisów

Ta książka podobnie jak powieści Nienackiego miała drugie dno, które widać dopiero kiedy czyta ją człowiek dorosły. Edmund Niziurski stworzył historię o kilkunastu chłopcach, mieszkających gdzieś na Ziemiach Odzyskanych. Chłopaki chodzą do szkoły, mają niesamowite przygody i ciągle wplątują się w jakieś awantury. A w tle mamy zakładanie spółdzielni rolniczej, szpiega w kopalni,  tajemniczych nieznajomych i jeszcze parę innych atrakcji. I podobnie jak przy "Księdze strachów" tak i tutaj nie zwracało się uwagi na ideologię a z wypiekami na twarzy czytało o przygodach tytułowych urwisów.



Nad Niemnem

Książkę czytałam na dwa razy (przed omawianiem na lekcjach, bo później jeszcze kilkakrotnie). Przy pierwszym podejściu omijałam opisy i czytałam te fragmenty gdzie coś się działo - kto czytał to wie, że opisy z akcją są u Elizy Orzeszkowej mniej więcej pół na pół. Drugi raz czytałam już całość i zachwyciły mnie te opisy właśnie. A miłość Jana i Justyny to jeden z najpiękniejszych opisów budzącego się uczucia jaki znam...



Pan Tadeusz

Wieszcza Adama bardzo lubię i większość jego utworów mi się podoba, co więcej lubię do nich wracać i podczytuję je sobie co jakiś czas - wyjątek stanowią "Dziady. Część III", których nie lubię i już.
Za moich szkolnych czasów "Pana Tadeusza" omawiało się w VII klasie szkoły podstawowej - co nieco za wcześnie i większość z moich klasowych kolegów zwyczajnie nie dała mu rady. Ja dałam, co więcej zachwyciłam się, wiele fragmentów umiałam na pamięć i jeszcze dzisiaj potrafię zaskoczyć moich uczniów znajomością nie tylko Inwokacji:)



W pustyni i w puszczy

Sienkiewicza w szkole było dużo - oprócz tej książki omawiało się jeszcze "Krzyżaków" w podstawówce i "Potop" w liceum oraz liczne nowele - "Sachem", "Hania", "Za chlebem" i "Latarnik". Może jeszcze coś, ale to już niestety nie pamiętam. O ile powieści pana Henryka bardzo lubię o tyle nowel nie znosiłam. Zresztą w ogóle nie lubię nowelistyki pozytywistycznej - jakieś to wszystko takie beznadziejne (w sensie braku nadziei a nie formy). Staś, Nel, Kali - to były niesamowicie sympatyczne postacie. A jeszcze jak się obejrzało pierwszą ekranizację tej powieści z młodym, przystojnymTomkiem Mędrzakiem i śliczną Moniką Roscą w rolach głównych...



Wesele

Stanisław Wyspiański był dla mnie najpierw malarzem a dopiero później poznałam jego twórczość literacką. Zachwyciła mnie jego wizja i symbolika tego dramatu. I mam takie wrażenie, że do dzisiaj nie odkryłam jeszcze wszystkich ukrytych znaczeń jego tekstu.



Zemsta

Nie wiem ile już widziałam różnych inscenizacji tej komedii Aleksandra Fredry. I za każdym razem mnie śmieszy. No niemal za każdym - uważam, że Polański w roli Papkina u Andrzeja Wajdy to Pomyłka przez duże P.
Ale miało być o czytaniu - czytałam też jeszcze w podstawówce i podobnie jak z "Balladyną" odgrywaliśmy scenki w klasie - scena pisania listu, pisanie testamentu przez Papkina, rozmowa Klary z Papkinem (ta o krokodylu) i jeszcze kilka innych budziły zawsze naszą wesołość.

To moje zestawienie w którym nie ma ani grama fantastyki (nawet "Mistrza i Małgorzaty") - niestety takich książek w kanonie wtedy nie było (a i teraz jest niewiele). Ale żeby uprzedzić karcący komentarz Fenrira o braku takowej dedykuję mu dwie z moich lektur - "Tajemnicę żółtej ciżemki" i "W pustyni i w puszczy" - mam nadzieję, że się domyśli dlaczego :O)

piątek, 23 września 2011

Damska torebka, książkowy stos i "Sklepik z niespodzianką" (wynik losowania)

O trzech rzeczach dzisiaj będzie.

Po pierwsze:

Jakiś czas temu na tym blogu pisałam o książce do torebki. Kilka tygodni temu otrzymałam propozycję zamieszczenia tego tekstu na nowym portalu dla kobiet - Tajemnice damskiej torebki. Dzisiaj tekst się ukazał a ja z ciekawości obejrzałam sobie portal i znalazłam tam sympatyczny konkurs, który może Was dziewczyny zainteresować:)

Po drugie:

Kilka nowych pozycji wzbogaciło w tym tygodniu moją biblioteczkę:

Piotrek poprawia jesienną scenografię;)

  • "Wakacje z ojcem" D. Heldt - do recenzji od wydawnictwa Telbit
  • "Dni ciemności" R.M. Schroder - j.w.
  • "Lato Joanny" M. Cichalewska - j.w.
  • "Wichry archipelagu" B.P. Beaulieu - do recenzji od wydawnictwa Prószyński i S-ka
  • "Najstarsza prawnuczka" J. Chmielewska - efekt wymiany na LC
Po trzecie:

W dniu dzisiejszym zaczęła się jesień, a więc pora na fotorelację z losowania książki Katarzyny Michalak "Sklepik z niespodzianką. Bogusia".

Do losowania zgłosiło się aż 72 osoby.

Maszyna losująca przystępuje do pracy...

I już wszystko wiadomo:)

W związku z tak dużą liczbą zgłoszeń losujemy książkę - niespodziankę...
... która wędruje do...

I już wszystko wiadomo - "Sklepik wędruje do Engi (książkowo), a książka - niespodzianka do Pisanegoinaczej.


Obydwoje zwycięzców proszę o kontakt na adres anek7@poczta.onet.pl.
O kontakt proszę również  Z głową w chmurach - czeka niespodzianka za komentarz z numerem 1000.

czwartek, 22 września 2011

O kobiecie trzydziestoletniej

Wiele lat temu niejaki Honoriusz Balzak napisał książkę pt. "Kobieta trzydziestoletnia", która najkrócej mówiąc przedstawia historię Julii, nieszczęśliwej w małżeństwie, starzejącej się (!!!) kobiety. Przez długie lata używano też zwrotu "wiek balzakowski" którym określano panie między 30 a 40 rokiem życia. Uważało się, że kobiety w tym wieku to już właściwie mają za sobą najlepsze lata życia, starzeją się, w związku z menopauzą mają problemy z psychiką i ogólnie już się do niczego nie nadają... No, ewentualnie mogą sprzątać, prać, gotować, zajmować się dorastającymi dziećmi oraz małżonkiem (czytaj: panem i władcą), który w przeciwieństwie do żony wkraczał akurat w najlepsze lata swego życia.

Te czasy na szczęście mamy już za sobą i granica wieku balzakowskiego mocno się odsunęła od tej nieszczęsnej 30-tki. Dzisiejsze trzydziestolatki to młode kobiety, które dopiero układają sobie życie. Pokończyły studia, rozpoczęły pracę zawodową, robią karierę i szukają (z różnym natężeniem) życiowego partnera. 

Współczesna literatura pełna jest portretów takich kobiet, ich zachowań i przemyśleń. W ostatnich dniach przeczytałam dwie powieści, których bohaterki są w tym magicznym wieku - "Pudełko ze szpilkami" Grażyny Plebanek i "Maciejkę" Natalii Rogińskiej. Pomimo, że Martę, bohaterkę "Pudełka" i Karolinę z "Maciejki" dzieli wiekowo około ośmiu lat to mają wiele cech wspólnych. Obydwie pochodzą z prowincji, wyjechały do Warszawy na studia, znalazły tam pracę i próbują ułożyć sobie życie, obydwie też marzą o wielkiej miłości. I tu właściwie podobieństwa się kończą. 

Marta wdaje się w romans z poznanym na firmowej imprezie mężczyzną, który okazuje się jej nowym szefem i zachodzi w ciążę. Musi przeorientować swoje życie i znaleźć w nim miejsce dla niemal obcego człowieka, który zostaje jej mężem i synka. Musi zdecydować czego tak naprawdę chce - kariery czy rodziny, bo wbrew temu co głoszą różnego rodzaju poradniki tych dwóch rzeczy połączyć się nie da...

Z kolei Karolina, która jest pielęgniarką ze wszystkich sił stara się znaleźć tego jedynego, z którym będzie szczęśliwa i spełniona. Jest to o tyle trudne, że wszystkich ewentualnych kandydatów porównuje do swojej pierwszej miłości - doktora Macieja K., pełniącego aktualnie funkcję ministra zdrowia. Związki Karoliny są krótkie i byle jakie - ma 38 lat i tyluż mniej lub bardziej przygodnych kochanków na koncie.

W czasie lektury niemal bezwiednie porównywałam życie bohaterek ze swoim własnym - tak się bowiem złożyło, że za mąż wyszłam już po trzydziestce a dziecko urodziłam kilka lat później. I co mi się rzuciło w oczy to jakaś taka niedojrzałość tych kobiet, szczególnie Karoliny. Wydawać by się mogło, że jej życie poza pracą składa się z buszowania po Internecie, wzdychania do Macieja K. i zabaw w nocnych klubach. Poza tym nie podobało mi się przeświadczenie Karoliny o tym, że wszyscy wokoło mają wady i tylko ona jest kryształowa i doskonała - koleżanki w pracy zaniedbane i głupie, sąsiad złośliwy a przyjaciółka Patrycja to kretynka pakująca się w coraz nowe związki (to szczególnie mnie drażniło - Karolina przecież robiła dokładnie to samo).
O niebo lepiej wypada tu Marta, której ciąża i małe dziecko burzą życiowe plany - pomimo, że dużo młodsza od Karoliny to jej podejście do życia jest o wiele poważniejsze. Marta liczy przede wszystkim na siebie i nie szuka winnych za to co ją spotkało wśród otoczenia tylko podejmuje odpowiedzialność za swoje podjęte pod wpływem chwili decyzje. I mam wrażenie, że z Martą mogłabym się zaprzyjaźnić natomiast Karoliny raczej wolałabym nie spotkać na swojej drodze.

Dwie autorki, dwie różne wizje tego samego problemu. O ile "Pudełko ze szpilkami" bardzo mi się podobało o tyle "Maciejka" mnie zdegustowała. Grażyna Plebanek pisze zwyczajnie, bez nadmiernego udziwniania o zwyczajnych ludziach i ich życiowych sprawach, tak, że czytelniczka może się utożsamić z bohaterkami. Natomiast Natalia Rogińska chyba trochę na siłę chciała, żeby było śmiesznie i z przymrużeniem oka a wyszło tak jakoś żałośnie.
I z pewnością sięgnę po kolejne książki Grażyny Plebanek, natomiast co do Natalii Rogińskiej to niekoniecznie.

wtorek, 20 września 2011

Z Cejrowskim przez świat

Nie tak dawno w jednym z rankingów TOP10 pisałam, że chętnie spotkałabym się z Wojciechem Cejrowskim i posłuchała jego wspomnień z rozlicznych podróży. Na takowe spotkanie raczej nie ma szans, chociażby z tego powodu, że pan Wojtek bardzo sobie ceni własny czas a i osobę własną takoż a poza tym jest w ciągłych rozjazdach. Dlatego pozostają mi, a także innym jego wielbicielom, cudnej urody książki podróżnicze wydane w serii wydawniczej "Biblioteka Poznaj Świat" nakładem wydawnictwa Bernardinum.

O samym autorze niewiele napiszę, bo uważam, że jest to postać znana szerokiemu ogółowi i przy okazji niezwykle barwna oraz kontrowersyjna. Dla mnie przez dosyć długi okres czasu Cejrowski był nie do przyjęcia - było to w czasach kiedy prowadził "WC kwadrans" i nie chodziło tu nawet o głoszone przez niego poglądy tylko o sam styl prowadzenia programu - mocno napastliwy i taki jakiś chaotyczny. Fakt, był pan Wojtek wtedy jednym z niewielu takich krzykaczy, nawet gdzieś słyszałam określenie, że "niegrzeczna telewizja zaczęła się od Cejrowskiego". Dzisiaj jest tych niegrzecznych całe stado ale ja sobie już kilka lat temu darowałam oglądanie telewizji... Jedyne co ratowało go w moich oczach to była muzyka country, którą w tych programach puszczał (był też jednym z organizatorów Pikniku Country w Mrągowie). 
Przez kilkanaście kolejnych lat na Cejrowskiego nie trafiałam. No wiedziałam, że robi jakieś programy podróżnicze, nawet kilka znajomych osób zachęcało mnie do obejrzenia "Boso przez świat" ale jakoś ta dawniejsza niechęć przeważyła i przyznaję, że żadnego programu z tego cyklu nie widziałam.

Do kolejnego spotkania z panem WC doszło przypadkowo w ubiegłym roku. Lekturą w konkursie polonistycznym był bodajże "Gringo wśród dzikich plemion". Znajoma młodzież poszukiwała do przeczytania, w naszej bibliotece akurat był egzemplarz, wypożyczyłam a kiedy dziecię oddało książkę to z ciekawości zajrzałam i... wsiąkłam. Kwestią czasu była lektura "Rio Anacondy" a w ostatnich dniach udało mi się przeczytać "Podróżnika WC".

Pierwsze, co rzuca się w oczy to niesamowita dbałość edytorska - książki są w twardaj oprawie (od tych w miękkiej droższe niewiele, więc kupując do domowej biblioteczki naprawdę warto te 3-4 zł więcej zainwestować), szyte a nie klejone, wydane na pięknym kredowym papierze. Fakt ponad 40 zł za książkę to nie jest mało - ale z drugiej strony wydane o wiele gorzej pozycje też nie są wiele tańsze.
Pod piękną okładką kryją się kolejne cuda - wspaniałe zdjęcia - mnie głównie podobają się obrazy przyrody, ale jest tam również wiele pięknych portretów ludzi, których Cejrowski spotkał w czasie swych wędrówek. Są również zdjęcia miejskie - ale próżno by na nich szukać charakterystycznych obiektów, znanych z pocztówek czy turystycznych folderów. Autor utrwala miejsca do których turyści normalnie nie docierają - dzielnice biedoty, targi czy różnego rodzaju zakazane spelunki. Pokazuje prawdziwe życie Ameryki Łacińskiej (chociaż i USA też się czasem trafi).

I wreszcie rzecz w książce najważniejsza, czyli tekst. Cejrowski ma niezwykły talent gawędziarski i potrafi go wykorzystać - pisze bardzo plastycznie i sugestywnie, czytelnik wręcz widzi to o czym autor opowiada. Ma też zmysł autoironii - nie pozuje na jakiegoś supermena, potrafi się przyznać do własnej niewiedzy czy niezdarności. I co szczególnie urzeka - podchodzi do przedstawianych ludzi z ogromnym szacunkiem. Nie portretuje ich jako prymitywnych dzikusów, zacofanych w stosunku do cywilizacji białego człowieka ale jako ludzi przestrzegających pierwotnego systemu wartości, żyjących w zgodzie z naturą, życzliwych dla obcych i mogących tych obcych wiele nauczyć o ile ci ostatni zechcą słuchać.

Serdecznie polecam tym, którzy jeszcze nie czytali nic tego autora lekturę tych książek - szczególnie "Rio Anaconda" i "Gringo wśród dzikich plemion". "Podróżnika WC" też polecam, chociaż uczciwie mówię, że z tych trzech książek jest ona najsłabsza (takie samo zdanie ma również autor), bo po prostu jest to pierwsza podróżnicza książka Cejrowskiego. I nie chodzi tu nawet o opisy samych podróży, bo te są świetne, tylko o fakt, że jest tu sporo wtrętów światopoglądowych, a to już nie każdemu musi się podobać. 
Mnie akurat skrajność poglądów (i to niezależnie od kierunku) i niejaki brak tolerancji dla myślących inaczej trochę razi...

niedziela, 18 września 2011

TOP10 - najpiękniejsze historie miłosne






Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dzisiaj przyszła kolej na 10 najpiękniejszych historii miłosnych.



Arwena i Aragorn

Miłość trudna bo wojenny czas uczuciom nie sprzyja. A jeśli dodamy do tego, że ludzie i elfy to całkiem odmienne światy...


Elizabeth Bennet  
i Fitzwiliam Darcy

Chociaż niemal wszystko ich dzieliło to kiedy odłożyli na bok dumę (pan Darcy) i uprzedzenie (Lizzy) okazało się, że są dla siebie stworzeni...


Eve Dallas i Roarke

Jak może się skończyć spotkanie nowojorskiej policjantki i najlepszego hakera we wszechświecie? Nora Roberts w serii futurystycznych kryminałów, które publikuje pod pseudonimem J.D. Robb stawia na uczucie. A że i Eve i Roarke wiele w życiu przeszli to więź, która powstaje między nimi jest niezwykle silna.


Helena Kurcewiczówna  
i Jan Skrzetuski

Ech, Sienkiewicz to umiał pisać o miłości... A jakoś najładniej mu to wyszło w "Ogniem i mieczem".


Jennifer Cavilleri i Oliver Barrett IV

Nie wyobrażam sobie tego zestawienia bez bohaterów mini-powieści Ericha Segala "Love story".I nawet nie przeszkadzają mi wyjątkowo nietrafieni odtwórcy głównych ról w filmowej wersji utworu...


Joanna Stirling 
i Edward Redfern

Bohaterów "Błękitnego zamku" początkowo łączy przyjaźń, która z czasem zmienia się w głębsze uczucie.


Justyna Orzelska 
i Jan Bohatyrowicz

 Miłość ponad podziałami klasowymi i mezalians który ma ogromne szanse uszczęśliwić dwoje ludzi. Kolejna para udowadniająca, że prawdziwe uczucie poradzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami. 
A niektórzy twierdzą, że "Nad Niemnem" jest nudne...


Madeline Fabray i Orry Main

Bohaterowie sagi "Północ Południe" Johna Jakesa poznali się i pokochali niemal w  przeddzień wojny secesyjnej. I tak jak w przypadku innych wojennych miłości ich uczucie zostało wystawione na ogromną próbę...


Małgorzata i Mistrz

Małgorzata dla swojego ukochane jest gotowa na wszystko. Nawet na pakt z Szatanem.


Marysia Wilczurówna 
i Leszek Czyński

Niech będzie, że "Znachor" Tadeusza Dołęgi - Mostowicza to nie jest literatura ambitna. Niech będzie, że to powieść dla służby domowej. Co nie zmienia faktu, że szalenie mi się ta książka podoba...

piątek, 16 września 2011

Stos na powitanie jesieni

Nie chce mi się czytać...
Nie chce mi się pisać...
Nie chce mi się do pracy chodzić...
Nie chce mi się gotować, ani sprzątać, ani prać, ani prasować...
Generalnie nic mi się nie chce... A, nie, skłamałam - spać mi się chce...
Chyba dopadło mnie jesienne przesilenie...

To może tak szybko zanim usnę "Z głową na komputerze" nowe nabytki, które przeczytam... a sama nie wiem kiedy...


Od dołu:

  • "Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego" M. Grzebałkowska - recenzyjna od Znaku
  • "Dundzia, Panek i przyjaciele" G. Strumiłło-Miłosz - wygrana na blogu czytanki-przytulanki - jeszcze raz dziękuję:)
  • "Podróżnik WC" W. Cejrowski - pożyczony, przeczytany, zrecenzowany może kiedyś będzie...
  • "Nieprzyjaciel Boga", "Zimowy monarcha", "Excalibur" B. Cornwell - kupiony już jakiś czas temu ale dopiero teraz dotarł do domu.

czwartek, 15 września 2011

Ogłoszenia dwa:)

Ogłoszenie nr 1

Na blogu "Cukierni pod amorem" publikowane są przepisy czytelniczek na szarlotki i jabłeczniki - bo szarlotka będzie ciastem nr 1 w trzecim tomie cukiernianego cyklu. Miło mi poinformować, że w dniu dzisiejszym pojawił się tam przepis na moją "pokoleniową" szarlotkę.


Podaję link do tej strony i życzę smacznego:)



Ogłoszenie nr 2
Nie zauważyłam jak i kiedy padł na moim blogu komentarz nr 2000. Zostawiła go zgłowąwksiążce, którą proszę o kontakt na adres anek7@poczta.onet.pl - niespodzianka czeka:)

środa, 14 września 2011

Malownicze Uroczysko

Poznawanie twórczości jakiegoś autora powinno się odbywać (o ile to oczywiście możliwe) w kolejności chronologicznej powstawania jego dzieł. Staram się tak robić, bo wtedy widać jak dana osoba się rozwija, jak zmienia się jej warsztat pisarski i ogólnie można sobie wyrobić zdanie czy autor idzie do przodu, stoi w miejscu lub czy się przypadkiem nie cofa...
Niestety w wypadku pani Magdaleny Kordel najpierw przeczytałam jej ostatnią książkę czyli "Sezon na cuda" bo to Włóczykijka była, później "48 tygodni" (powieściowy debiut pożyczony z biblioteki) i dopiero teraz udało mi się zapoznać z tą "środkową" czyli "Uroczyskiem". I od razu powiem, że jest to z tych trzech książek najlepsza - moim skromnym zdaniem oczywiście. A i jeszcze dla porządku dodam, że jest to pierwsza część przygód Mai, której kontynuacją jest "Sezon na cuda".

Maja Woronecka przechodzi bardzo ciężki okres w życiu. Właśnie dowiedziała się, że jej mąż ma kochankę (do której się zresztą wyprowadził) a utrzymanie domu spada wyłącznie na jej barki. Ten akurat problem rozwiązuje się samoistnie, bowiem Igor jak się okazuje wziął kredyt pod zastaw domu.Planowany interes nie wypalił, komornik zajmuje dom a Maja wraz z córką 15-letnią Marysią pozostają bez dachu nad głową. Z pomocą przychodzą rodzice Mai ofiarując im możliwość zamieszkania w swoim domu, jednak wiadomo, że jest to rozwiązanie tymczasowe. Młoda kobieta musi podjąć kilka ważnych decyzji oraz od nowa ułożyć sobie życie. Dlatego też postanawia wyjechać na kilka dni do Malowniczego - miasteczka gdzieś w Sudetach, gdzie jej rodzice mają dom odziedziczony po jednej z krewnych. W ciszy i spokoju chce odreagować i spojrzeć z dystansu na wydarzenia ostatnich tygodni. Małomiasteczkowa atmosfera zachwyca Maję do tego stopnia, że postanawia porzucić Warszawę i na stałe związać się z Malowniczem. Niestety nie bierze w swoich decyzjach pod uwagę faktu, że jej najbliższym ten plan może się zupełnie nie spodobać...

Powieść przeczytałam niemal jednym tchem. Tak jak w poznanych wcześniej książkach tej autorki bardzo odpowiada mi sposób narracji i jej poczucie humoru. Ale również ujęło mnie to jak Magdalena Kordel pisze o sprawach poważnych - a taką zdecydowanie jest rozwód głównej bohaterki - sytuacja mało komfortowa zarówno dla Mai jak i jej rodziców czy Marysi. Jakby nie było Igor przekreśla kilkanaście wspólnych lat, nie licząc się z uczuciami żony i córki i dodatkowo ma do nich pretensje, że Maja nie załamuje rąk i nie zgadza się potulnie na ponoszenie konsekwencji jego wyborów tylko walczy o siebie i Marysię.

Tak jak już napisałam - to najlepsza z powieści pani Kordel i polecam ją z całym przekonaniem jako świetną lekturę na coraz dłuższe jesienne wieczory.

wtorek, 13 września 2011

Konkursowo:)

Poszczęściło mi się ostatnio w konkursach, bo na blogu czytanki-przytulanki wygrałam śliczną książkę dla mojego Piotrusia a w losowaniu u Leny decyzją jej brata też zgarnęłam ciekawą lekturę - tum razem dla siebie. A że równowaga w przyrodzie powinna być zachowana to wypada żeby komuś ode mnie dostała się jakaś książeczka. I tak się też stanie ale o tym za chwilę, bo wpierw chciałam się podzielić z Wami pewną refleksją dotyczącą konkursów właśnie.

Otóż taki blogowy konkurs to m.in. świetna reklama dla bloga i jego autora, co jest szczególnie cenne dla blogów nowych czy (z różnych przyczyn) mniej popularnych i powiem szczerze, że akurat niespecjalnie mnie razi warunek typu "poinformuj o konkursie na swoim blogu" bo dzięki takim informacjom znalazłam kilka ciekawych blogów na które pewnie bym nie trafiła sama. Jeśli ktoś prosi o dodanie do obserwowanych - hmm... to już mniej fajne, chociaż z zasady dodaję, choćby z tej prostej przyczyny żeby nie przegapić chwili losowania. Aczkolwiek jeśli po jakimś czasie okazuje się, że to jednak nie moja bajka to z tej obserwacji rezygnuję.
Natomiast zupełnie nie rozumiem o co chodzi i mówiąc szczerze niespecjalnie mi się podoba kiedy udział w konkursie jest warunkowany "polubieniem strony na fejsbuku" czy (jak mi to gdzieś mignęło kilka dni temu) klikaniem na jakiś towar wystawiany na finta.pl przez osobę organizującą konkurs. 

Oczywiście, możecie powiedzieć, że nie muszę brać udziału w takich konkursach. Racja, nie muszę i nie biorę - chociażby dlatego, że nie mam konta na fb i nie mam najmniejszego zamiaru go zakładać. Ale gdzieś tam pewien niesmak pozostaje... Bo konkurs, który, moim zdaniem, ma być swego rodzaju zabawą robi się transakcją handlową. 

Ale dosyć tych moich dywagacji, bo oto ogłaszam

Wygrywajkę na zakończenie lata


Książką, którą chcę się bezinteresownie podzielić jest jak widać "Sklepik z niespodzianką. Bogusia" autorstwa Katarzyny Michalak.
Chętnych proszę o zgłoszenia pod tym postem do dnia 22 września do północy. Losowanie odbędzie się w pierwszy dzień jesieni, czyli 23 września w godzinach popołudniowych. Osoby nie posiadające bloga proszę o podanie adresu mailowego.

P.S. I byłabym zobowiązana, gdyby ktoś mi w miarę jasno wytłumaczył o co chodzi z tym "lubieniem na fb" i dlaczego to takie ważne, żeby jak najwięcej osób daną stronę lubiło... 

sobota, 10 września 2011

TOP10 - książki, które powinny mieć swoje adaptacje filmowe


Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć książek, które powinny mieć swoje adaptacje filmowe!


Dzisiejszy temat niesie za sobą pewne ryzyko - z ekranizacjami często tak bywa, że niestety nie dorastają do powieściowego oryginału. A jak się jeszcze, nie daj Boże, trafi reżyser - eksperymentator to film z książką może mieć wspólny tylko tytuł... 
Książki wybrałam w ten sposób, aby można na ich podstawie nakręcić różne filmy - od kryminału po melodramat;)


Artemis Fowl - cykl książek których autorem jest Eoin Colfer. Jeszcze nie czytałam wszystkich, ale wydaje mi się że Harry Potter ma w małym arystokracie potężnego konkurenta. Tyle, że czarodzieja z Hogwartu wspiera filmowa machina a ponad miarę inteligentny 12-latek i jego elfia przyjaciółka Holly Nieduża nie mają coś szczęścia i pomimo kilkukrotnych zapowiedzi nie powstał jeszcze film o ich przygodach.
Jaki gatunek filmowy? Fantasy, podobnie jak książka...


Błękitny Zamek  - aż dziwne, że tak popularna książka nie ma jeszcze swojej wersji filmowej - dokładnie sprawdzałam i nic nie znalazłam. Są tylko dwie adaptacje polskiego Teatru TV gdzie główne role odtwarzają  Ewa Żukowska i Marek Bargiełowski (wersja z 1976 roku) oraz Maria Ciunelis i Tomasz Dedek (wersja z roku 1996) oraz musical do którego muzykę stworzył Roman Czubaty a libretto napisały Krystyna Śląska i Barbara Wachowicz.
A jeśli chodzi o gatunek to mógłby to być melodramat, ale i komedia romantyczna też by z tego wyszła.



Cukiernia pod Amorem - po tym jak książka święci sukcesy wśród czytelników (sama odliczam dni do premiery trzeciego tomu) jest bardzo prawdopodobne, że w niedługim czasie zobaczymy jej filmową wersję. Oby tylko nasi filmowcy nie zmarnowali potencjału który tkwi w sadze o Zajezierskich, Cieślakach i Hryciach...
Biorąc pod uwagę rozpiętość czasową, tudzież ilość wątków z trylogii autorstwa Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk powinien powstać serial obyczajowy.


Dożywocie - książka Marty Kisiel jest niezwykle filmowa - dużo w niej akcji, zabawnych sytuacji a i bohaterowie barwni jak rzadko... No nic  tylko pisać scenariusz, zatrudniać aktorów (ciekawe, kto zagrałby Licho) i tworzyć dzieło godne najwyższych filmowych laurów. Pomimo, że do kina z przyczyn obiektywnych nie chadzam (na wsi nie ma a do Krakowa daleko) to na ekranizację tej akurat książki chętnie bym się wybrała. Całkiem sympatyczna komedia z elementami fantasty by to mogła być.


Dziewczyna która pływała z delfinami - to jedna z tegorocznych książek, która mnie zachwyciła ale przy okazji zmusiła do zastanowienia się nad sobą i własnym nastawieniem do otaczającego świata. Powieść Sabiny Berman to wspaniały materiał na dramat obyczajowy. Autorka zresztą zawodowo zajmuje się pisaniem scenariuszy więc może już takowy na podstawie własnej książki napisała i teraz szuka producenta, który pomógłby to przenieść na ekran?



Klub Matek Swatek - powieść Ewy Stec czytałam z wypiekami na twarzy i nie odłożyłam dopóki nie skończyłam. W książce o perypetiach 30-letniej Ani Romantowskiej mamy wszystkiego po trochu - jest wątek romansowy, kryminalny, sensacyjny a wszystko w komediowej konwencji. I tak sobie wyobrażam film na podstawie tej powieści - taki bigos, gdzie wszystkiego jest po trochu...
Ale gdybym musiała zdecydować się na jakiś jeden gatunek to pewnie byłaby to komedia romantyczna.



Ksiądz Rafał - to moje i nie tylko moje tegoroczne odkrycie. Niektórzy twierdzą, że tytułowy ksiądz przypomina serialowego ojca Mateusza. Nie oglądam serialu więc nie mam porównania, ale znając z opowiadań filmową fabułę nie do końca jestem przekonana co do tego podobieństwa. Wydaje mi się jednak, że książka pana Macieja Grabskiego, a także jej kontynuacja to świetny materiał na film obyczajowy.



Opowieści z Wilżyńskiej Doliny - polska fantastyka nie ma jakoś szczęścia do ekranizacji (wystarczy choćby wspomnieć film i serial na podstawie książek o Wiedźminie). A szkoda, bo nasi autorzy stworzyli sporo ciekawych powieści i opowiadań z tego gatunku. Wiadomo, filmy fantastyczne sporo kosztują, szczególnie efekty specjalne, ale wydaje mi się, że koszty by się zwróciły bo wielbiciele gatunku chętnie zobaczyliby swoich ulubionych bohaterów na ekranie.
Wyobraźcie sobie film kostiumowy na motywach opowiadań Anny Brzezińskiej z taką Agnieszką Dygant w roli Babuni Jagódki na przykład... Albo z jakąś waszą ulubioną aktorką...



Poczekajka - powiem szczerze, że na okoliczność tej książki to się paskudnie nacięłam... Otóż w zeszłym roku to było chyba, kiedy nasza TV reklamowała serial o pani weterynarz, która rzuca pracę w mieście i przenosi się na wieś. Brzmi znajomo? Ano brzmi... Złamałam więc embargo na telewizor i pewnego niedzielnego wieczora rozsiadłam się w fotelu coby obejrzeć sobie "Blondynkę" co do której byłam przekonana, że to właśnie filmowa wersja przygód Patrycji Marynowskiej. Okazało się, że to tylko zbieg okoliczności i niezamierzone (hmm...) podobieństwo do książki, która biła rekordy popularności w rankingach Empiku i innych księgarni również...
Tak więc czekam na komedię romantyczną o pani doktor od zwierzątek, a na razie musi mi wystarczyć teledysk zrealizowany przez Katarzynę Michalak.



Złodziejski honor - to jedna z moich ulubionych książek Jeffreya Archera. Historia kradzieży Deklaracji Niepodległości zorganizowanej na zlecenie Saddama Husajna a następnie jej brawurowe odzyskanie przez amerykańskiego naukowca i agentkę izraelskiego wywiadu to świetny temat na film sensacyjny. Jest tam bowiem wszystko co w tego typu produkcjach być powinno - pościgi, ucieczki, nieoczekiwane zwroty akcji, przystojny bohater i piękna agentka, którzy ratują... no może nie świat przed zagładą ale Stany Zjednoczone przed totalną kompromitacją to na pewno:)