wtorek, 31 maja 2011

48 tygodni z życia dwudziestokilkulatki

Kilka dni temu trafiła w moje ręce debiutancka powieść Magdaleny Kordel pt. "48 tygodni". Autorkę zdążyłam już poznać przy okazji włóczykijkowego "Sezonu na cuda", który pomimo pewnych drobnych uwag dosyć mi się podobał, byłam więc mocno ciekawa jak wyglądały literackie początki pani Magdaleny.

Główną bohaterką książki jest dwudziestokilkuletnia Natasza, żona Sebastiana i mama kilkuletniej Małgosi, córka swoich rodziców oraz synowa swoich teściów. Teściowa jej nie lubi, zresztą jest to uczucie  odwzajemnione, teść raczej darzy sympatią, a rodzice robią wszystko, żeby jej życie nie było nudne. Poznajemy ją w przełomowym momencie jej życia - ma już dosyć bycia tylko żoną i matką, postanawia podjąć studia i poszukać pracy. Tę ostatnią znajduje w redakcji gazety - zostaje zatrudniona jako korektorka.

Książkę przeczytałam w ciągu popołudnia i wieczoru i... prawie cały czas miałam wrażenie, ze wiem co będzie dalej - na deja vu jak nic. Nie dawało mi to spokoju, bo z drugiej strony miałam stuprocentową pewność, że książkę w ręce mam po raz pierwszy. I wreszcie dzisiaj przyszło na mnie olśnienie - "Dziennik Bridget Jones". Cały wątek rodziców Nataszy został niemal żywcem skopiowany z książki Helen Fielding...
Raziły mnie również inne niekonsekwencje - Małgosia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zatrzymała się w wieku 6 lat i ani kroku dalej - ma 6 lat w październiku jednego roku i tyleż samo w sierpniu następnego, Natasza zatrudniona w gazecie jako korektorka zostaje po kilku tygodniach pracy wysłana na wywiad z którym nie mogli sobie poradzić zawodowi dziennikarze (gratuluję odwagi szefowi), ciotka Gryzelda żywa i zdrowa w okolicy Wigilii w sierpniu okazuje się już szanowną świętej pamięci testatorką, chociaż o jej zejściu z tego najlepszego ze światów nie ma nawet najmniejszej wzmianki, i pewnie by się jeszcze więcej takich kwiatków znalazło...

Jedyne co ratowało te książkę w moich oczach to sposób narracji i język powieści. Polubiłam styl pani Magdaleny Kordel, jej sposób pisania i poczucie humoru - a kilka epizodów wywołało u mnie wybuchy śmiechu - scena z teściową, kotem i Małgosią - cudności:)

Czy polecam? I tak i nie. 
Jeśli ktoś szuka fajnego, w miarę nieskomplikowanego czytadła na gorące letnie popołudnie to ta książka jest idealna. W innym wypadku niekoniecznie.

15 komentarzy:

  1. Wiesz co Aniu :) Może i są niedociągnięcia, ale to debiut :) Ja się dobrze przy nim bawiłam, jak mam okropny nastrój sięgam właśnie po nią :) U mnie jedna z bardziej zniszczonych książek :) Lubię styl M. Kordel :)i poczucie humoru własnie tez :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam ,że nie miałam jeszcze okazji zapoznac sie z ta autorka.Ale po przeczytaniu Twojej recenzji-na pewno kiedys siegnę po tą pozycje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam i potraktowałam jak czytadło na jeden raz :)Natomiast inne powieści Pani Kordel jeszcze przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie przeczytam, miło będzie poczytać jak w książkowej wersji wyglądają realia zawodu korektora :) Z tego, co piszesz, wynika, że poziom jest trochę podobny do "Sezonu na cuda" - ale czasem taka lekka, odprężająca lektura też się przydaje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sabinko - wiem, że debiut:) A ponieważ czytałam późniejszą książkę to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że autorka się rozwija:)

    Z głową w... - :)

    Sardegna - tak jak pisałam - w "Sezonie na cuda" już widać, że autorka popracowała nad swoim warsztatem pisarskim:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niedopisanie - no właśnie prawie nic na ten temat nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  7. Może się jednak skuszę:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam ją lata całe temu i raczej zgadzam się Twoją opinią. Raczej, bo jakoś niewiele mi z tej książki w pamięci zostało i nie mogę być zbyt dokładna w ocenie. Ale ogólne wrażenie było zgodne z Twoim: niewymagające czytadełko na jeden upalny dzień.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, typowe czytadło, na jeden ząbek. Nie pamiętam o czym było, ale pamiętam , ze się dobrze bawiłam, machnijmy ręką na te nieścisłości w tekście...

    OdpowiedzUsuń
  10. mam wrażenie, że czytałam :) ale ręki nie dam uciąć ;))

    OdpowiedzUsuń
  11. Ostatnio kupiłam pierwszą i drugą część Bridget Jones i chyba tym się zadowolę :)

    OdpowiedzUsuń
  12. no to widzę, że zdanie mamy podobne :) uff... a ja już myślałam, że to tylko ja mam problem :D hihihi

    OdpowiedzUsuń
  13. Gratuluje Magdaleno :) w czasach szkolnych zawsze mowilas ze kiedyś będziesz pisać i pięknie ze Ci się to udało,spelnilas marzenia :) o tym ze piszesz dowiedziałam się przypadkiem,i od razu zakupilam caly komplet,(nie ukrywam ze z ciekawości),jestem w trakcie czytania ,,48 tygodni,, reszta czeka na polce:) i już nie mogę się doczekać kiedy po nie siegne.Twoje książki same zachecaja do czytania,tak uważam mimo ze jestem dopiero w trakcie pierwszej :) Ogromne gratulacje :) Sylwia, kolezanka ze szkolnych lat :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Książka 48 tygodni była pierwszą książką, którą kupiłam w serii " literatura na obcasach" w 2005 roku ( wtedy miałam 15 lat) i przepadłam. Zagraniczni pisarze powinni brać z Pani Magdy przykład.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)