niedziela, 3 sierpnia 2014

Wakacyjne czytanie

Na początku przypominam o konkursie - jeszcze jest kilka chwil na zgłoszenie :)

Połowa wakacji już za nami... A wydaje się jaky dopiero wczoraj moje dziecko wróciło z ostatniej lekcji w klasie drugiej i z dziką radością rzuciło plecakiem w kąt (ani plecak, ani piórnik nie wytrzymały kontaktu z podłogą i następną godzinę Młody spędził na wyciąganiu kredek i innych sprzętów spod łóżka). Tymczasem w piątek udaliśmy się na pierwsze z serii szkolnych zakupów przeznaczonych dla trzecioklasisty. Bo teraz to już z górki będzie...
Gdyby podsumować ten miesiąc czytelniczo, to całkiem nieźle było - przeczytałam 11 książek, o czterech już pisałam, o trzech pisać nie będę, bo to jednolite odmóżdżacze były i romansidła skończone (zdarzają mi się takie, ale im reklamy robić nie będę), o jednej kiedy indziej (to dzieciowe dobranocne czytanie) a tu kilka słów o pozostałych czterech. Niestety post zbiorowy, bo ostatnimi czasy internet mi wariował i bywał w godzinach dopołudniowych, a wieczorem już nie...
Ale do rzeczy.

Katarzyny Grocholi nikomu chyba nie trzeba specjalnie przedstawiać - to jedna z najbardziej znanych współczesnych autorek i już dwa razy na tym blogu gościła, chociaż czytałam większość jej książek (tyle, że to w czasach przedblogowych było). Tym razem wpadła mi w ręce najbardziej chyba osobista książka tej autorki, a mianowicie "Zielone drzwi". 
Książka to swoisty pamietnik pisarki - kilka faktów z dzieciństwa, dosyć dużo o szkole, nauczycielach, przyjaciołach, trochę na temat małżeństwa i innych związków czy wreszcie opowieść o tym jak się zostaje pisarką. A wszystko to podane z właściwym pani Katarzynie poczuciem humoru oraz dystansem do siebie i świata. Ale to tylko połowa prawdy, bowiem życie to nie tylko radosne chwile. Tych chwil smutniejszych (lub wręcz tragicznych) w życiu Katarzyny Grocholi też było niemało. Pierwsze bolesne zderzenie z prawdziwym życiem zaliczyła zaraz po maturze, kiedy pracowała kilka miesięcy jako salowa w szpitalu - ubzdurała sobie bowiem, że wszyscy sławni literaci zaczynali jako lekarze więc ona też musi iść tą drogą. A żeby w latach siedemdziesiątych dostać się na medycynę nie wystarczyło zdać egzaminu - trzeba było mieć albo punkty za pochodzenie (w jej wypadku ta opcja odpadała) albo przepracować rok w szpitalu, oczywiście na najniższych stanowiskach. Młoda, idealistycznie nastawiona dziewczyna musiała zmierzyć się z chorobą, śmiercią, obojętnością na cierpienie - wytrzymała tam tylko cztery miesiące...
Drugie, o wiele bardziej traumatyczne spotkanie z placówką medyczną zaliczyła kilka lat później, kiedy okazało się, że jest bardzo powaźnie chora. Obraz szpitalnej rzeczywistości oddziału onkologicznego jest bardzo poruszający, chociaż pisarka nie epatuje jakimiś szczególnie drastycznymi opisami, więcej - można powiedzieć, że stara się jak najoszczędniej dawkować emocje. I chyba ta oszczędność i lapidarność  opisu sprawiają, że ta część książki zapada głęboko w czytelnika.

Książka światło dzienne ujrzała już kilka lat temu, więc pewnie większość ją zna, ale jakby jeszcze ktoś nie czytał to serdecznie polecam.

******************************************

Jak dotąd czytałam trzy książki Marii Ulatowskiej i, niestety, niespecjalnie mi się podobały. Po czwartą pewnie bym nie sięgnęła, gdyy nie fakt, że nic innego pod ręką nie było, a ja musiałam przez kilkadziesiąt minut czekać na trenującego piłkę nożną Piotrka. Szału może nie ma, ale "Domek nad morzem" jest najlepszą książką tej autorki (oczywiście z tych, które czytałam).

Główna bohaterka to Ewa - warszawianka, której największym marzeniem jest "córeczka i domek nad morzem". Urodzona kilka lat po wojnie, już w wieku kilku lat przeżywa ogromną tragedię - umiera jej mama. Tata co prawda jest, ale to oderwany od życia naukowiec, więc dziewczynką opiekują się dziadkowie, a po ich śmierci siostra matki.
Ewa ma dwie bliskie sercu osoby - przyjaciółkę Grażynę oraz przyszywanego brata Maćka (ojciec Ewy ożenił się po raz drugi), grono znajomych i kolegów, ale najważniejsze sprawy powierza swojemu pamiętnikowi. To tam zapisuje swoje wątpliwości, uczucia i marzenia.
Mamy możliwość towarzyszyć jej przez ponad 50 lat życia, w zmieniających sie warunkach społecznych i politycznych, w wesołych i tragicznych chwilach jej życia. Nie wszystkie plany się spełniają, ale czasami zwykły przypadek pomoże spełnic najskrytsze marzenia...

"Domek nad morzem" pokazuje jaką długą drogę przebyła autorka od czasów "Sosnowego dziedzictwa". Owszem, to dalej literatura popularna (lub jak kto woli czytadło) ale pochłania się to bez bólu zębów od nadmiernej słodyczy. Nadal mamy tu trochę nieistotnych szczegółów, ale to również jest do przeskoczenia. I przyznam się, że chyba sobie wypożyczę z biblioteki "Przypadki pani Eustaszyny". No, raczej nie w najbliższych dniach, ale za jakiś czas z pewnością.

************************************************

Długi czas sądziłam, że Alex Kava to mężczyzna. Tymczasem się okazało, że to kobieta, która pisze całkiem niezłe powieści sensacyjno-kryminalne. I od razu dodam, że dosyć krwawe.

Do Pensacoli na Florydzie zbliża się huragan. Straż przybrzeżna ma masę pracy przy patrolowaniu Zatoki Meksykańskiej  ale takiego znaleziska zupełnie się nie spodziewano. Z wody zostaje wyciągnięta rybacka lodówka wypełniona... fragmentami ludzkich zwłok. Znalezisko zostaje odtransportowane na miejscowy posterunek, a szeryf zawiadamia FBI. Na miejsce zostaje oddelegowana agentka Maggie O"Dell. W skrajnie trudnych warunkach musi wyjaśnić kto i dlaczego zgubił w morzu tę makabryczną przesyłkę. I wcale nie jest łatwiej kiedy okazuje sie, że tors znaleziony w lodówce należy do mężczyzny, który zaginął ponad 600 mil od Pensacoli...
W tym samym czasie kiedy Maggie próbuje rozwiązać zagadkę rybackiej lodówki, do bazy sił powietrznych w Pensacoli zostaje wezwany jej przyjaciel, lekarz wojskowy Benjamin Platt. W bazie wybuchła tajemnicza epidemia i tylko on jest w stanie odkryć o co chodzi.

Tak Maggie jak i Ben działają na oślep, w zupełnie niesprzyjających warunkach atmosferycznych, w czasie ewakuacji tak bazy wojskowej jak i znajdującego się nieopodal miasta i kurortu. Tylko przypadek sprawi, że uda się znaleźć jakieś poszlaki...

"Kolekcjoner" to typowa powieść kryminalna z wątkiem sensacyjnym, ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle napisana. Pomimo, że mniej więcej w połowie wiadomo czyja jest lodówka i o co chodzi z jej niecodzienną zawartością to do końca trzyma w napięciu, o wiedzieć to jedno, ale ująć przestępcę to coś zupełnie innego...

Okładka dosyć makabryczna jest, ale zapewniam, że książka zapewni kilka godzin dobrej rozrywki.

****************************************

Sherlock Holmes to jedna z tych postaci literackich, która, dzięki popularności wśród czytelników, zaczęła żyć własnym życiem. Ojcem njasłynniejszego detektywa wszechczasów był Arthur Conan Doyle, angielski lekarz i autor licznych powieści i opowiadań.
Pierwszy raz Sherlock Holmes pojawił się w 1887 roku w powieści "Studium w szkarłacie" i przez następne 6 lat czytelnicy z niecierpliwością oczekiwali kolejnych opowiadań z  nim w roli głównej. W roku 1893 Conan Doyle uśmiercił swojego detektywa, jednak osiem lat później przywrócił go do życia. Dlaczego to zrobił nie wiadomo. Być może jakieś światło na to mogłyby rzucić jego dzienniki, które pisał przez całe życie. Niestety, dziennik z przełomu 1900 i 1901 roku zaginął, i pomimo wysiłków wielbicieli Holmsa z całego świata nigdy się nie odnalazł.

Na świecie istnieje wiele towarzystw i klubów wielbicieli Sherlocka. Graham Moore, amerykański pisarz, bohaterem swojej powieści "Sherlockista" uczynił członka jednego z takich klubów, nosząceo nazwę "Chłopcy z Baker Street".
W czasie dorocznego spotkania organizacji zebranych elektryzuje wiadomość, że oto jeden z ich grona odnalazł zaginiony dziennik Conan Doyle'a. Zanim jednak pokazał go na forum pulicznym został zamordowany a dziennik zniknął ponownie. Harold White, młody entuzjasta wielkiego detektywa, postanawia przeprowadzić własne śledztwo używając metod stworzonych przez Sherlocka Holmesa. W jego poszukiwaniach towarzyszy mu Sarah, dziennikarka, która uważa sprawę za świetny temat reportażu. Niestety śladami dziennika podąża ktoś jeszcze...

Akcja książki toczy sie w dwóch planach czasowych - współcześnie oraz pod koniec roku 1900. Wędrujemy po Londynie współczesnym oraz tym z przełomu wieków, odwiedzamy z Doylem ciemne i niebezpieczne uliczki, uczestniczymy w zebraniu sufrażystek, wizytujemy Scotland Yard a nawet więzienie Newgate - być może takie przeżycia wpłynęły na pisarza i doprowadzily do wskrzeszenia jego najpopularniejszego bohatera. Tym bardziej, że charakter detektywa po reaktywacji zasadniczo różni sie od tego co znamy z pierwszych utworów o nim.
Wizja Grahama Moore'a jest ciekawa, powieść ma kilka ciekawych momentów zwrotnych, a wielbiciele Holmesa znajdą w niej sporo nawiązań do utworów, które wyszły spod pióra doktora Arthura Conan Doyla.

5 komentarzy:

  1. Kavę lubię, choć oczywiście bez szczególnych zachwytów. Tak jak Ty, dostrzegam wady jej prozy, ale spędziłam miło (o ile można spędzić miło) czas z tą krwawą powieścią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jakiś czas temu myślałam że Kava to facet, ale na szczęście zanim zaczęłam poważną przygodę z pisaniem o nim/niej nie popełniłam gafy bo się dowiedziałam :) Czytałam, lubię jej pisanie.
    Ulatowskiej czytałam bodajże dwie pozycje, na półce mam kolejne dwie, ale nie pamiętam czy jest też Domek. Poprzednie trafiły mi się do czytania dokładnie na przełomie roku 2012/2013 i były miłym dodatkiem do odpoczynku.
    Ale wiadomo co człowiek to gust

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej zainteresowała mnie ostatnia powieść - ze względu na moją fascynację Sherlockiem. Fabuła brzmi interesująco, zapowiada się dobra lektura.
    Czytałam "Kolekcjonera" (też myślałam, że Alex Kava to mężczyzna) ale mnie nie zachwycił. Wydaje mi się, że to przeciętna książka.
    Jeśli chodzi o Marię Ulatowską - pewnie prędzej czy później sięgnę po którąś z jej powieści, czasem lubię takie klimaty. Jednak, jeśli jej warsztat nie jest najlepszy, szybko porzucę lekturę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Grochola mi nie idzie, Ulatowska może być, Kavy nie znam, a Moora... nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Grocholę gdzieś pozostawiłam już po przeczytaniu pierwszych jej książek, z których głównie podobały mi się małe formy.
    Pani Ulatowskiej jeszcze nie znam.
    A z Kavą widzę masz podobnie jak ja miałam z Mikim Waltari. Byłam przekonana, że to kobieta. Czytałam jego książki nie wnikając w biografię, a później było mi wstyd.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)