środa, 23 kwietnia 2014

Przeczytane w busie - część piąta (i jak na razie ostatnia...)

Uff....
Zakończyłam pobieranie nauk i od dwóch tygodni jestem kwalifikowanym nauczycielem przedmiotu o wdzięcznie brzmiącej nazwie "Wychowanie do życia w rodzinie". Skończyły się tym samym moje wyprawy do Krakowa i czytanie w środkach komunikacji zbiorowej. 
Dzisiaj ostatnia porcja moich busowych lektur.

Z radosną twórczością Stephena Clarke'a spotkałam się już jakiś czas temu przy okazji okrzykniętej bestsellerem książki "Merde! Rok w Paryżu". Od razu powiem, że owo dzieło zupełnie nie przypadło mi do gustu, poczucie humoru autora do mnie nie trafiło i nie miałam w planach kolejnego spotkania z tym mieszkającym we Francji angolem. Niestety życie miało nieco inne plany niż ja i w ramach naszego DKK czytałyśmy w ubiegłym miesiącu jego "Paryż na widelcu".
Książka stanowi rodzaj przewodnika po stolicy Francji przeznaczonego dla obcokrajowców - moim zdaniem głównie Anglików chcących na własnej skórze przekonać się jakie z tych Francuzów (ze szczególnym wskazaniem na rodowitych paryżan) gbury i tępaki, a przez to podbudować opinię o własnej kulturze i obyciu.
Książka podzielona jest na rozdziały opowiadające o najważniejszych symbolach stolicy Francji, a więc poczytamy o jedzeniu, modzie, miłości, seksie, kinie i sztuce. Parę stron poświęcił również autor paryskim ulicom, Sekwanie, mieszkaniom i środkom komunikacji (tu głównie o metrze pisał). Clarke stara się puszczać oko do swoich czytelników, ale to taki dowcip na poziomie Jasia Fasoli (którego organicznie wręcz nie znoszę).

Żeby być sprawiedliwym dla książki i jej autora przyznaję, że dowiedziałam się kilku nowych rzeczy o "mieście świateł", ale do wizyty w nim  to dziełko w żaden sposób mnie nie zachęciło...

******************************************************

Elżbieta Cherezińska to jedna z tych osób, które pisząc o historii robią to naprawdę dobrze. Miałam okazję przeczytać dwie pierwsze książki z cyklu "Północna Droga" a teraz przyszła pora na część trzecią czyli "Pasję według Einara".

Główny bohater to jedyne dziecko kapłana i wróżbity Tjostara. Mieszka wraz z ojcem na niewielkiej wysepce Vikna. Swojej prawdziwej matki nie zna, a jej miejsce zajmują coraz to nowe kobiety. Czasy dzieciństwa Einara przypadają na okres panowania króla Haakona Dobrego, który planował wprowadzenie w Norwegii chrześcijaństwa. Niestety większość jarlów, szczególnie na północy, nie chce porzucić starych bogów, a ich ofiarą pada Tjostar, który uważa, że czasy Odyna i Thora już się skończyły, a nowej wiary nie da się uniknąć.
Po śmierci ojca Einar zostaje w tajemnicy wywieziony z kraju i trafia do opactwa benedyktynów w Yorku. Dla potomka Wikingów, przyzwyczajonego do swobody i życia w zgodzie z naturą, zamknięcie w klasztornych murach jest ogromnym szokiem. Życie według benedyktyńskiej reguły "Ora et labora" (módl się i pracuj), brak wolnej chwili dla siebie i zdecydowana wrogość innych podopiecznych zakonu sprawiają, że nie jest mu łatwo - na szczęście zdobywa sobie przyjaźń Oswalda, jednego z oblatów a przy okazji krewnego arcybiskupa Canterbury.
Einar przyjmuje chrześcijaństwo, uczy się w klasztornej szkole, a przełożeni widząc jego inteligencję i gorliwość wciągają go w działalność tajnego bractwa, którego celem jest m.in. chrystianizacja Skandynawii. Po latach jako dorosły mężczyzna wraca do ojczyzny, aby przygotować grunt pod nowe idee...

Postać Einara pojawiła się już w poprzednich tomach - jest krewnym Sigrun, a z Haldred połączyło go gorące uczucie, jednak dopiero teraz mamy możliwość poznać go bliżej i zrozumieć motywy jego postępowania.
Einarowi nie jest łatwo - tragiczny koniec dzieciństwa, dorastanie we wrogim otoczeniu, konieczność ukrywania własnych myśli, pragnień i opinii, postępowanie wbrew wpojonym wcześniej regułom sprawiają, że jest to człowiek wewnętrznie rozdarty. Symboliczny jest też fakt, że pomimo długich i gruntownych przygotowań oraz prawdziwej wiary w Chrystusa przez wiele lat nie udaje mu się przyjąć święceń kapłańskich - zupełnie jakby sam Bóg dawał mu szansę na zawrócenie z drogi. Bo chociaż Einar zdecydowany jest zostać księdzem i nieść słowo boże do swoich rodaków, to równocześnie nie potrafi oderwać się od spraw doczesnych - szczególnie znajomość z Haldred wystawia na próbę jego powołanie.

Przy okazji mam taką refleksję - pierwszy tom czyli "Saga Sigrun" bardzo mi się podobał, choć sama główna bohaterka taka trochę nudnawa była.  Tom drugi czyli "Ja jestem Haldred" był nieco mroczny, pełen namiętności i trzymający w napięciu - po prostu świetny. Tymczasem "Pasja według Einara" jest jeszcze lepsza - niezwykle plastyczna, uczuciowa, pełna pasji i emocji. Przede mną lektura ostatniej książki, zamykających cykl "Trzech młodych pieśni" - aż się boję co będzie...

************************************************

O Annie Szepielak usłyszałam już jakiś czas temu, przy okazji jej debiutanckiej powieści "Zamówienie z Francji", która gościła na kilku odwiedzanych przeze mnie blogach. Tamtej książki nie udało mi się jak dotąd przeczytać, ale ciekawość pozostała i kiedy na bibliotecznej półce zauważyłam "Młyn nad Czarnym Potokiem" tej autorki nie namyślałam się długo...

Główną bohaterką jest Marta - z wykształcenia konserwator zabytków, aktualnie niepracująca mama kilkuletniej Uli, żona Adama i siostra robiącej karierę telewizyjną Grażyny. Marta ma wrażenie, że życie przecieka jej między palcami, męża wiecznie nie ma w domu, dziecko jest chorowite i wymaga ciągłej opieki. Nie przyznaje się do tego, ale trochę zazdrości Grażynie, która może się realizować zawodowo, niestety nawet w Warszawie nie ma zbyt wielu propozycji pracy dla konserwatorów sztuki. Jakby tego wszystkiego było mało okazuje się, że Adam uzyskał bardzo ciekawą ofertę pracy, tyle, że w Londynie, i nie konsultując się z Martą zgodził się wyjechać na kilka miesięcy.
Marta pozostawiona sama sobie w mieście, którego nigdy nie lubiła, z dzieckiem uważającym, że to ona jest odpowiedzialna za wyjazd ukochanego tatusia, bez przyjaciół i znajomych zaczyna popadać w depresję. Na szczęście zbliżają się święta wielkanocne i wyjeżdża do rodziców mieszkających w niewielkim miasteczku nieopodal Nowego Sącza. Tam wpada w wir przygotowań około świątecznych, tym większych, że z wizytą przybywają krewne ze Stanów Zjednoczonych.
W rodzinnym domu Marta ma możliwość spojrzeć z dystansu na swoje życie, pozmieniać pewne sprawy, ustalić priorytety i zacząć żyć na nowo. Przy okazji rodzinnych spotkań odkrywa też, że z jej przodkami wiąże się jakaś mroczna tajemnica...

Książkę czytało mi się bardzo dobrze, Marta i jej problemy mogą być bliskie niejednej czytelniczce. Autorka porusza temat emigracji zarobkowej, frustracji spowodowanej brakiem perspektyw, stresujących warunków życia i pracy w telewizji, niedojrzałych życiowo partnerów, egoistycznego nastawienia do życia - można by jeszcze wiele wymieniać.
Jak dla mnie dosyć ciekawy był wątek pradziadków Marty, właścicieli starego młyna  - niestety potraktowany dosyć pobieżnie. A szkoda...

Jak to we współczesnych powieściach obyczajowych ostatnio bywa znajdziemy w "Młynie" kilka przepisów kulinarnych oraz opisów prac domowych - w końcu Wielkanoc zobowiązuje. I tu naszła mnie taka niewesoła myśl - od jakiegoś czasu mam wrażenie, że dla coraz większej  grupy ludzi symbolem zakończonych dopiero co świąt nie jest przeżycie religijne a umyte okno, nowa firanka, góra jedzenia i wszechogarniające zmęczenie...

**********************************************

Ta książka chodziła za mną już od bardzo dawna - wyjmowana z półki i odkładana z powrotem na jakiś wolniejszy czas (objętość bowiem całkiem pokaźną posiada). No ale wreszcie "Miasto Śniących Książek" Waltera Moersa się doczekało mojej w nim wizyty...

Hildegunst Rzeźbiarz Mitów jest jeszcze młodym, bo zaledwie 77-letnim, smokiem, wielbicielem literatury i początkującym pisarzem. Na polecenie swego literackiego opiekuna opuszcza spokojną i bezpieczną Twierdzę Smoków i udaje się w podróż do Księgogrodu, aby odnaleźć tam nieznanego acz niezwykle utalentowanego pisarza. Niestety jego poszukiwania są nie w smak pewnym zamieszkującym miasto istotom i nasz podróżny zostaje wciągnięty w pułapkę, a następnie wrzucony do księgogrodzkich lochów na pewną i okrutną śmierć.
Podziemia te zamieszkane są przez rozmaite najdziwniejsze stwory, z których najniebezpieczniejszy jest Król Cieni mieszkający w najgłębszej czeluści lochów.
Jednak nie tylko mieszkańcy podziemi stanowią zagrożenie dla Hildegunsta. O wiele realniejsze niebezpieczeństwo grozi mu ze strony łowców książek, bezwzględnych i przebiegłych bandytów poszukujących w podziemiach cennych woluminów, które odsprzedają z zyskiem antykwariuszom. Łowcy konkurują między sobą, nierzadko walczą na śmierć i życie, jednak kiedy zachodzi taka potrzeba jednoczą się przeciwko wspólnemu wrogowi.
Ach, i jeszcze jedno niebezpieczeństwo czyha na naiwnego wielbiciela literatury - niektóre książki, które zalegają podziemia mają niezwykle krwiożercze usposobienie...

To książka niezwykła - trochę baśń, trochę powieść sensacyjno-przygodowa, trochę fantastyka i trochę... powieść psychologiczna. Trudno ją zakwalifikować do jakiegoś jednego, konkretnego gatunku. Akcja toczy się leniwie, by w pewnym momencie gwałtownie przyspieszyć i przez chwilę gnać na złamanie karku, a za moment znów się uspokoić. Autor bawi się z czytelnikiem w rozmaite literackie gry - nazwiska części bohaterów to anagramy nazwisk wielkich postaci światowej literatury, w camońskich powieściach odszukamy wątki znane z klasyki europejskiej, nawet nie będąc językoznawcą zauważymy "książkowy" źródłosłów wielu określeń.

Każdy wielbiciel literatury powinien poznać tę książkę:)

17 komentarzy:

  1. Czytałam jedynie Paryż na widelcu i okrutnie mnie lektura irytowała. Paryż jest pięknym miastem i ma wiele urokliwych zakątków, a z książki Anglika zapamiętałam, że Francuzi sikają na ulicy, trzeba uważać na fajdające gołębie, a rura w metrze - uchwyt do trzymania ma metaliczny kolor, ach i jeszcze o tym, że autor był w Maximie. A do tego język - kolokwialny to mało powiedziane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Paryżu nigdy nie byłam, ale zawsze wydawało mi się, że to miasto szczególne - po tej lekturze można dojść do wniosku, że jest szczególnie nieprzyjemne...

      Usuń
    2. Na pewno są ludzie, którym się nie spodoba to miasto (tym lepiej dla mnie, bo i tak jest zatłoczony turystami niemiłosiernie), ale warto przekonać się samemu, jeśli trafi się okazja. Zapomniałam pogratulować ukończenia kursu. I podobnie jak Annę kusi mnie ostatnia książka właśnie z powodu tytułu :) Miłego dnia życzę

      Usuń
  2. "Młyn nad Czarnym Potokiem" mnie kusi. Wiele razy natykałam się na książki tej autorki, ale wciąż brakuje mi czasu i okazji, aby je poznać. Czas to zmienić. Jeżeli chodzi o "Miasto Śniących Książek" to jest to pozycja obowiązkowa dla każdego mola książkowego. Jest po prostu niesamowita. Autor, tak jak sama napisałaś, bawi się z Czytelnikiem, a i sporo zwrotów akcji działa na korzyść tej lektury. Mam w planach pozostałe dzieła Moersa :) Co do reszty książek przez Ciebie opisanych to nie znam i nawet nie kojarzę, jednak nie za bardzo mnie do siebie przekonały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cherezińską zacznę od "Legionu", bo go mam i już powinnam była przeczytać.
    "Młyn.. " mnie kusił, ale po kilku recenzjach niezbyt pochlebnych pewno po nią nie sięgnę, choćby z braku czasu. A co do Świąt - dzisiaj dla większości naszego narodu, a szczególnie jego młodszej części - kojarzą się głównie z porządkami i konsumpcją. Smutne, ale prawdziwe.
    Ostatni omawiana przez Ciebie książka już samym tytułem zachęca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei planuję po "Trzech młodych pieśniach" lekturę powieści Cherezińskiej osadzonych w polskim średniowieczu.

      Usuń
  4. Z tych książek znam jedynie Młyn... - bo stoi na półce - dwie inne książki autorki czytałam i mi się podobały. Polecam "Dworek pod Lipami" i "Zamówienie z Francji" właśnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książki Anny Szepielak planuję przeczytać, tym bardziej, że do biblioteki mają być zakupione.

      Usuń
  5. A ja chciałbym zapytać o dalszą drogę jako nauczyciela przedmiotu o tak dziwnej nazwie. Zamierzasz prowadzić zajęcia drogą standardową (puszczenie dziwnego filmu i omówienie tych nieprzystających do współczesnego życia młodzieży realiów), czy może będziesz wprowadzała do programu swoje udoskonalenia i przeróbki?
    Pozdrawiam
    Michał Małysa
    http://www.michalmalysa.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczyciel prowadzący te zajęcia w klasie mojej córki ogranicza się do rozdawania podpasek dziewczynkom i odpowiadania na pytania, które dzieciaki zadają na kartkach, anonimowo. Także tego...

      Usuń
    2. Cóż, jak każdy przedmiot tak i ten ma swój program, który trzeba zrealizować - tym bardziej, że w wypadku WDŻ na początku roku nauczyciel musi przedstawić rodzicom danej klasy co będzie omawiał na lekcjach z ich dziećmi. A rodzice mogą nie wyrazić zgody na udział dziecka w zajęciach...

      Filmy (rozumiem, że chodzi o te z "Rubikonu", powiązane z podręcznikiem) faktycznie nie przystają do życia, a i drętwe są jak mało co - na szczęście (bądź nieszczęście) u mnie w szkole ich nie ma, a ja też nie widzę potrzeby zakupu ich na koszt własny, więc uczniom ich pokazywać nie będę.
      Oglądałam natomiast z moją klasą "My dzieci z dworca ZOO" i prócz narkomanii wyszło nam tam kilka innych problemów, które na lekcjach omawialiśmy. W planie mamy "Galerianki", a moje dzieciaki proponują jeszcze "Baby blues" - na takich filmach pracuje się o wiele lepiej, bo młodzież uważa, że są blisko prawdziwego życia (i myślę, że mają rację).

      Część tematów to biologia w czystej postaci - tu nie ma co kombinować, najlepszy jest wykład.
      Jeszcze inne najlepiej sprawdzają się w dyskusji, ale to już zależy od klasy z którą się pracuje.

      Najważniejsze to bycie autentycznym i... poczucie humoru. I jeszcze jedno - nie wolno się czerwienić, bo złośliwce pospolite żyć nie dadzą;(

      Usuń
  6. A ja chętnie przeczytam o swej imienniczce marcie, czyli książkę "Młyn nad Czarnym Potokiem".

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję kochana!! A z ksiązeczek, to w sumie podoba mi się każda :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Z wymienionych czytałam jedynie "Miasto Śniących Książek". Zastanawia mnie to, że chciało Ci się nosić po busach takie tomiszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cykl Cherezińskiej przeczytałam już cały. Udało się autorce niełatwe zadanie - każda książka napisana w innej konwencji i ma innego bohatera, a razem tworzą spójny cykl.
    A Moersa przeczytałam wszystko, co w Polsce wyszło, uwielbiam wyobraźnię tego autora. :)

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)