Staram się nie czytać opinii na temat książek o których wiem, że w najbliższym czasie wpadną w moje ręce. Tak więc z "włóczykijkowymi" recenzjami zapoznaje się dopiero po tym jak sama daną książkę przeczytam. Tak też było w przypadku "Kary" której autorką jest Maja Wolny. Książka trochę poleżała na półce, bo czas był niezbyt sprzyjający lekturze, ale parę dni temu zebrałam sie w sobie, wzięłam książkę w ręce i... po kilku godzinach odłożyłam przeczytaną w całości. Od razu zdradzę, że lektura dostarczyła mi masę pozytywnych wrażeń, pomimo, że książka do szczególnie optymistycznych się nie zalicza...
Bohaterka i zarazem narratorka to Karolina - z urodzenia krakowianka, z wyboru mieszkanka Brukseli, żona wykładowcy uniwersyteckiego Jana i matka kilkuletniej Toni. Książka to właściwie zapis wspomnień i refleksji Karoliny snutych nocą 30 listopada 2006 roku w czasie podróży międzynarodową trasą E4. Data ma swoje znaczenie - ten dzień to 30 urodziny Kary - magiczna data w życiu każdej kobiety, skłaniająca do pewnych podsumowań i rozrachunków z przeszłością.
Kara pochodzi z przeciętnej rodziny, jest jedynaczką. W czasie studiów w ramach programu Erasmus wyjeżdża na półroczne stypendium do Belgii. Jednym z wykładowców jest pochodzący z polsko-belgijskiej rodziny Jan. Już pierwsze zetknięcie profesora i studentki owocuje wzajemną fascynacją, po niedługim czasie Jan i Kara pobierają się a na świat przychodzi Tonia. Mogłoby się wydawać, że to banalna historia jakich wiele - nic bardziej błędnego. Szybko okazuje się, że związek z Janem będzie dla Karoliny pasmem trudów i wyrzeczeń. Powoli poznaje historię jego rodziców, ich toksyczne relacje, oraz destrukcyjny wpływ jaki wywierała i nadal wywiera na Jana jego matka. Teściowa nienawidzi Karoliny i nie kryje się z tym uczuciem. Kara nie ma się za bardzo na kim oprzeć - rodzice są w oddalonym o setki kilometrów Krakowie a Jan nieoczekiwanie zapada na zdrowiu...
Kara pochodzi z przeciętnej rodziny, jest jedynaczką. W czasie studiów w ramach programu Erasmus wyjeżdża na półroczne stypendium do Belgii. Jednym z wykładowców jest pochodzący z polsko-belgijskiej rodziny Jan. Już pierwsze zetknięcie profesora i studentki owocuje wzajemną fascynacją, po niedługim czasie Jan i Kara pobierają się a na świat przychodzi Tonia. Mogłoby się wydawać, że to banalna historia jakich wiele - nic bardziej błędnego. Szybko okazuje się, że związek z Janem będzie dla Karoliny pasmem trudów i wyrzeczeń. Powoli poznaje historię jego rodziców, ich toksyczne relacje, oraz destrukcyjny wpływ jaki wywierała i nadal wywiera na Jana jego matka. Teściowa nienawidzi Karoliny i nie kryje się z tym uczuciem. Kara nie ma się za bardzo na kim oprzeć - rodzice są w oddalonym o setki kilometrów Krakowie a Jan nieoczekiwanie zapada na zdrowiu...
Tak jak napisałam na początku książka bardzo miło mnie zaskoczyła, tym bardziej, że (jeśli dobrze sprawdziłam) jest to literacki debiut autorki. Przemyślana i spójna historia, prosty język, ciekawie zarysowane postacie bohaterów to niewątpliwie atuty tej książki. Maja Wolny, która jest rówieśniczką swojej bohaterki jest niezwykle wiarygodna - widać, że autorka ma już jakiś bagaż doświadczeń i wie o czym pisze. A Kara to zwykła kobieta jakich wiele mijamy codziennie w swoim życiu i z którą prawie każda z nas kobiet, mających za sobą ową graniczną trzydziestkę może się w mniejszym lub większym stopniu identyfikować, nie ważne czy będziemy żyć w Brukseli, Krakowie czy Pcimiu Dolnym.
Czy książka powinna dalej wędrować? Moim zdaniem tak, bo to materiał do wielu poważnych przemyśleń - również nad sobą.
I tylko na marginesie chciałam się podzielić pewną moją obserwacją. Kiedy już przeczytałam książkę i napisałam sobie szkic tej recenzji to zerknęłam na opinie innych blogerów i zauważyłam pewną prawidłowość - osoby młodsze były bardziej krytyczne wobec książki w ogóle a głównej bohaterki w szczególe natomiast te "mniej młodsze" mają zdanie podobne do mojego. I taki mi się wniosek nasunął, że to jedna z tych książek, których się nie doceni nie mając pewnego bagażu życiowych doświadczeń...
Książka przeczytana w ramach akcji "Włóczykijka"
przekazana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Czekałam na Twoją opinię o tej książce. Nic dodać, nic ująć. Trafiłaś w sedno z wymienieniem atutów.
OdpowiedzUsuńJa może nie mam bagażu,ale prozę M. W. doceniłam, choć trudno mi było się wysłowić z nadmiaru emocji, skupiłam się na motywie wyobcowania, nie na postaciach.
zachęca do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja,zachęcająca.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, że im człowiek ma większy ,,bagaż doświadczeń'' inaczej postrzega pewne rzeczy.
OdpowiedzUsuńCo do książki, zaciekawiłam się jej tematyką, więc myślę, że z przyjemnością poszukam tej pozycji.
A mi się Maja Wolny już zawsze będzie kojarzyć z leżącą kobietą na okładce;)
OdpowiedzUsuńMimo mojego bagażu doświadczeń, śmiem twierdzić, że nieco większego, niż Twój, nie zgodziłabym się z hipotezą, że książka będzie się bardziej podobać paniom mniej młodym:) Mnie Dom tysiąca nocy nie porwał, chociaż dostrzegłam jego zalety. Kary nie czytałam, ale wnioskując z Twojej recenzji - znowu mamy motyw migracji, teraz tylko w innym ujęciu.
Wiem, że pani Wolny ma grono miłośników jej prozy, co mnie niezmiernie cieszy.:)
Hmmm, przeczytałam swoja opinię i nie zmieniłam od tamtego czasu zdania- technicznie świetne, ale coś u mnie nie zaskoczyło.Pewnie ten dystans narratorki do własnego życia. Jakoś mało wiarygodny mi się wydawał...
OdpowiedzUsuńAle mi "smaczka" na nią narobiłaś teraz ;)
OdpowiedzUsuńa, ja chętnie przeczytałabym tą książkę, choćby ze względu na wiek i imię głównej bohaterki...ale z recenzji dostrzegam jeszcze kilka innych podobieństw
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam, kiedy wpadnie w moje raczki ^^
OdpowiedzUsuń