poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Całkiem niemagiczna historia pewnego maga

Choć moje doświadczenia z fantastyką nie są zbyt duże to jednak książki z tej kategorii, które przeczytałam do tej pory miały jedną zasadniczą cechę - były wciągające a lektura nawet jakichś szczególnie opasłych tomów nie przeciągała się zbytnio w czasie. Tymczasem powieść o której chcę dzisiaj napisać wlokła mi się niemiłosiernie.

Marina i Siergiej Diaczenkowie to rosyjskie małżeństwo tworzące powieści fantastyczne. Na polskim rynku ukazało się kilkanaście ich powieści - samodzielnie lub w antologiach. Moje pierwsze, średnio udane, spotkanie z tym pisarskim duetem to książka "Magom wszystko wolno". Autorzy wykreowali w swojej powieści świat (trochę na wzór feudalnej Europy) gdzie zwykli ludzie i magowie żyją obok siebie. Magiem w tym świecie można zostać poprzez urodzenie (mag dziedziczny) bądź na drodze długotrwałej edukacji (mag mianowany). Nie muszę chyba dodawać, że magowie dziedziczni uważają się za lepszych i potężniejszych od tych mianowanych, zaś magowie mianowani mają głęboko zakorzenione kompleksy wobec tych dziedzicznych.
Głównym bohaterem jest niejaki Hort zi Tabor dziedziczny mag "ponad rangą". Magowie są podzieleni na stopnie ze względu na swoje magiczne umiejętności - "ponad rangą" to stopień najwyższy. Hort mieszka na prowincji, jest raczej samotnikiem, wolny czas urozmaica sobie gnębieniem okolicznych wieśniaków - aczkolwiek trzeba przyznać, że robi to sporadycznie. Wszystko się zmienia gdy Hort zostaje wylosowany w magicznej loterii - wygraną jest Rdzenne Zaklęcie Kary. Polega ono na tym, że jego właściciel ma jednorazową możliwość ukarania śmiercią dowolnej istoty żywej, która sobie w taki czy inny sposób na taką karę zasłużyła. Hort musi opuścić swój dom, udać się do stolicy, stawić czoła tłumom petentów proszących go o użycie wygranego zaklęcia przeciwko ich wrogom i nie dać się uwikłać w wielką politykę - jak widać nagroda w loterii przynosi mu więcej kłopotu niż pożytku. Zi Tabor postanawia w końcu użyć tego zaklęcia wobec potężnego czarownika, który preparuje ludzkie dusze. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem maga staje się pani Ora Szantalia - jedna z bardzo nielicznych kobiet - magów.

Jak widać z powyższego opisu Diaczenkowie mieli świetny pomysł na powieść i obiektywnie mówiąc wyszedł im całkiem porządny kawał literatury - tylko w moim odczuciu bardziej psychologicznej niż fantastycznej. Hort zi Tabor jest osobą nieszczególnie wzbudzającą sympatię, a na temat jego pokręconej psychiki można by napisać obszerną pracę naukową. Nie uważam broń Boże, że bohater powieści fantastycznej ma być prosty jak konstrukcja cepa ale co za dużo to też niezdrowo... Akcja też się trochę wlecze a dodatkowo pełno jest wstawek z podręczników dla kandydatów na magów co nie ma żadnego wpływu na przebieg akcji a tylko zwiększa objętość książki.

Mnie ta książka nie porwała niestety... Ale nie chciałabym się uprzedzać do tej pary autorów - mam w domu jeszcze ich "Czas wiedźm". Może to będzie hit?




4 komentarze:

  1. Zaciekawiłam się tą książką, niby fantastyka a piszesz, że raczej przeważa w niej nurt psychologiczny. To może być coś dla mnie nowego, tym bardziej, że sporadycznie czytam fanasty, lecz kto wie może dzięki tej książce nabiorę do tego gatunku przekonania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Diaczenkowie to jednak specyficznie pisza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba przyznać, że pomysł rzeczywiście jest dośc interesujący :) Aż dziw, że nie porwało!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam opinię z zaciekawieniem - sama jeszcze nic Diaczenków nie czytałam.
    A małżeństwa piszące razem to chyba rzadkie zjawisko, pewnie kiedyś sprawdzę, czy mi to pasuje.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)