niedziela, 7 lipca 2013

Wakacyjne podróże: Salt Lake City z bohaterami R.P. Evansa

Patrząc na tematykę lipcowej "Trójki e-pik" byłam pewna, że najgorzej będzie z lekturą "czytadła" - na półkach domowych nic nie było (tzn. coś by się znalazło, tyle, że już dawno przeczytane), biblioteka działa w trybie urlopowym, więc nie do końca dla mnie zrozumiałym, a poza tym już się tam świecę na czerwono z racji przetrzymanych książek - no normalnie rozpacz granatowa;(
I oto moja własna teściowa podrzuca mi dwie książki, które u niej się gdzieś zagrzebały (a które mi się czerwienią w bibliotece) a autorem ich jest niejaki Richard Paul Evans. Znaczy się rasowe czytadła jak nic. Jak na czytadła przystało połknęłam je w ciągu dwóch wieczorów, dodatkowym dopingiem był rozgrzebany protokół ze szkolnej "plenarki"- kto musiał takie coś pisać ten wie, że nawet mycie okien jest przyjemniejsze. A cóż dopiero mówić o lekturze zachwalanego i oblewanego rzęsistymi łzami przez dzikie tłumy wielbicielek czytadła...

"Szukając Noel" to historia Marka i Macy. Poznali się przez przypadek pewnej listopadowej nocy - jemu zepsuł się samochód i szukając telefonu trafił do kawiarni w której pracowała ona. Od pierwszego spojrzenia poczuli do siebie sympatię i przypadkowa znajomość zmienia się w coś więcej. Obydwoje dźwigają bagaż życiowych doświadczeń. Mark musiał zrezygnować ze studiów, właśnie zmarła mu matka a z  ojcem nigdy nie potrafił się porozumieć - zdołowany mężczyzna zaczyna mieć myśli samobójcze. Macy straciła matkę jako dziecko, ojciec nie radził sobie z wychowaniem dwóch małych córeczek i trafiły pod nadzór opieki społecznej a następnie do adopcji - niestety do dwóch różnych rodzin. Od tamtego wydarzenia minęło kilkanaście lat i dorosła Macy chciałaby odnaleźć siostrę. A właśnie coraz większymi krokami nadchodzą najbardziej rodzinne ze świąt...

"Doskonały dzień" to z kolei historia Allison i Roba. Pobrali się z wielkiej miłości, mają sześcioletnią córeczkę Carson i chociaż nie opływają w luksusy to żyją sobie spokojnie i szczęśliwie. Pewnego dnia jednak Rob traci pracę  i nie może znaleźć innej. Allison bierze na siebie trud utrzymania rodziny a jej mąż zajmuje się domem i spełnia swoje największe marzenie - pisze książkę. Jego powieść zostaje doceniona przez liczące się nowojorskie wydawnictwo i z dnia na dzień Rob musi opuścić na kilka tygodni rodzinę i ruszyć w trasę promocyjną. Te cztery tygodnie zmienią jego nastawienie do świata a i do rodziny także... A tu zbliżają się święta...

R.P. Evans mieszka w Salt Lake City i obydwie książki osadził w tym właśnie mieście - czego się o nim dowiedziałam to to, że takich śnieżyc jak tam to nie ma nigdzie na świecie;)
Akcja tych powieści (jak i dwóch innych tego autora, które miałam okazję przeczytać) toczy się w okolicy świat Bożego Narodzenia, owiana jest tą przysłowiową już "świąteczną magią", mamy do czynienia z niesamowitymi zbiegami okoliczności, proroczymi snami, interwencją sił nadprzyrodzonych i łatwym do przewidzenia najszczęśliwszym z możliwych zakończeniem...

Nie wiem, może to z powodu niesprzyjających warunków pogodowych (bo książki o magii świąt powinno się jednakowoż czytać w drugiej połowie grudnia a nie na początku lipca) ale nie wzbudziły one we mnie jakiegoś szczególnego zachwytu. O ile jeszcze "Doskonały dzień" ma jakąś dramaturgię (tylko do pewnego miejsca co prawda, ale zawsze coś), zakończenie jest dosyć pomysłowe, bohater nie jest jednoznaczny, targają nim jakieś uczucia, nie do końca jest w stanie poradzić sobie z sytuacją w której się znalazł o tyle "Szukając Noel" to historyjka przewidywalna aż do bólu, a słodka... Brrr... Wata cukrowa, lukier, sok malinowy i przesłodzona herbata w jednym.

Zdaję sobie sprawę, że właśnie podpadłam rzeszom wielbicielek pisarza, który jest u nas bardzo popularny - niestety to jednak nie moje klimaty, chociaż przyznam, że powieść "Obiecaj mi", (moje pierwsze spotkanie z tym autorem) dosyć mi się podobała. Ale teraz tak sobie myślę, że pan Evans po pierwszym sukcesie doszedł do wniosku, że nie ma to jak wypróbowany schemat i wszystko pisze "na jedno kopyto": życiowy problem, nieszczęście, drań bez serca (i tym podobne) - zbliża się Wigilia i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie problemy się rozwiązują, ludzie stają się aniołami, dobro tryumfuje a zło umyka z podkulonym ogonem. Alleluja i do przodu!
Żeby było jasne - ja bardzo lubię proste historie ze szczęśliwym zakończeniem bo uważam, że życie niesie ze sobą masę niewesołych sytuacji i nie ma się co katować jeszcze jakimiś tragicznymi lekturami. Ale tak jak nadmiar cukierków szkodzi na zęby tak nadmiar słodyczy w książce też odrzuca...

Tak, że raczej dam sobie spokój z panem Evansem. No chyba, że napisze jakąś powieść w której nie będzie wszechobecnej magii świąt...

3 komentarze:

  1. O, a ja czytałam tego autora "Stokrotki w śniegu" i nawet mi się podobały, chociaż bardzo przewidywalne były. I także akcja działa się w okolicy Świąt Bożego Narodzenia. Znaczy się, że ja też raczej odpuszczę sobie inne książki tego autora, chyba że w grudniu najdzie mnie ochota. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Buch, buch, gościa nie ma i na deskach leży" - to cytat z piosenki Koli (teraźniejsze Lao Che). Jakoś tak mi pod pasowało do Twoich recenzji. :-)
    O pisaniu tego pisarza się nie wypowiem, bo nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. zapaszam na wyniki:
      http://udebulduzur.blogspot.com/2013/07/i-byo-losowanie.html

      Usuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)