piątek, 26 lipca 2013

Ostatni co tak potrafił zaczarować morze, statek i jego pasażerów...

Kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość wiadomym było, że praktycznie wszystkie działy gospodarki trzeba będzie budować od podstaw. 
Nie inaczej było z żegluga morską - nie było statków, brakowało wyszkolonych marynarzy i właściwie nie istniała polska kadra oficerska.  Jednak entuzjazm, który towarzyszył pierwszym latom odbudowy szybko przełamał te trudności - w 1920 powstała Szkoła Morska w Tczewie szkoląca przyszłych mechaników i nawigatorów, a w 1927 roku wybudowane we francuskich stoczniach SS "Wilno", SS "Kraków", SS "Katowice", SS "Poznań" i SS "Toruń" dały początek Polskiej Marynarce Handlowej. W tym samym roku wzbogaciła się Żegluga Polska o dwa statki pasażerskie SS "Gdańsk" i SS "Gdynia", które pływały po Bałtyku. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko wielkich transatlantyków...
Trzy lata później Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe zakupiło od duńskiego armatora trzy statki, które pływały pod polską banderą jako SS "Polonia", SS "Pułaski" i SS "Kościuszko".   Dowódcami tych statków zostali ludzie, którzy doświadczenie i oficerskie szlify zdobywali we flotach państw zaborczych - Zdenko Knötgen, były oficer marynarki wojennej Austro-Węgier został kapitanem "Pułaskiego", "Polonię" objął kpt. Mamert Stankiewicz, wychowanek Morskiego Korpusu Kadetów w Petersburgu, natomiast SS "Kościuszko" miał się stać przez kilka następnych lat polem działania kapitana Eustazego Borkowskiego. Sylwetkę tego ostatniego przybliża Karol Olgierd Borchardt w swojej książce "Szaman Morski".

Kpt. Eustazy Borkowski
Jeżeli wierzyć obiegowej opinii, że ludzie morza mają wyjątkową wręcz fantazję, to trzeba przyznać, że kapitan Borkowski swoimi pomysłami mógł obdzielić kilka osób i jeszcze sporo by mu zostało...
Początki jego kariery są dosyć tajemnicze - wiadomo, że był z pochodzenia warszawianinem, że w wieku 14 lat rzucił szkołę i uciekł na morze gdzie rozpoczął karierę od "posady" chłopca okrętowego. W późniejszych latach ukończył Szkołę Morską w Rydze i pływał w rosyjskiej marynarce handlowej. Po I wojnie światowej przez 10 lat był taksówkarzem w Paryżu, aż wreszcie w 1929 roku wrócił do Polski i został zatrudniony przez Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe, początkowo na  parowcu, a od 1931 roku jako kapitan SS "Kościuszko". 

I tu wreszcie mógł rozwinąć pan Eustazy pełnię swojego talentu i fantazji. 
Po pierwsze trzeba pasażerom udowodnić, że na żadnym innym statku nie będą tak bezpieczni jak na "Kościuszce i, że żaden inny kapitan tak o nich nie zadba jak kapitan Borkowski. I oto pasażerowie w czasie obiadu są świadkami jak kapitan przyjmuje raport ociekającego wodą oficera wachtowego; wybrane grono odwiedza mostek, gdzie kapitan po sprawdzeniu wyznaczonego kursu odnajduje niewielkie odchylenie i każe sternikowi skorygować kurs o pół stopnia (rzecz w praktyce niewykonalna, ale przecież pasażerowie tego nie wiedzą); w czasie koktajlu z bardzo ważnymi osobistościami kapitan musi podyktować kilka niezwykle ważnych depesz we wszystkich niemal europejskich językach - to tylko kilka przykładów autopromocji kapitana.
Po drugie pasażerowie nie mogą się na jego statku nudzić - wymyśla więc kapitan wybory miss statku, urządza dla szczególnie ważnych gości kolacje w kajucie kapitańskiej połączone ze spektaklami poetycko-muzycznymi, w chłodni przechowywane są świeże kwiaty, które otrzymują pasażerki na zakończenie rejsu, przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Największym chyba wyczynem w kwestii niekonwencjonalnego podejścia do pasażerów było urządzenie na statku chrzcin... czterech bizonic podarowanych Prezydentowi RP przez Polonię kanadyjską. Kapitanowi udało się nawet tak skołować kapelana, że chociaż był zdecydowanie przeciwny tej uroczystości ostatecznie sowicie pokropił wodą święconą cztery bizonie głowy.

O mniej lub bardziej szalonych pomysłach Szamana Morskiego można by opowiadać jeszcze długo, ale jedno jest pewne - aby mógł czarować władze, pasażerów oraz konkurencję musiał mieć Eustazy Borkowski solidne zaplecze w osobach swoich oficerów. Współpracownicy Szamana, oprócz tego, że mieli dużą wiedzę fachową, musieli nadawać na tych samych falach co kapitan - szczególnie widoczne stało się to w chwili kiedy Borkowski zastępował przez pewien czas chorego kpt. Stankiewicza. Załoga "Polonii" nie przyzwyczajona do ekstrawagancji kapitana nie do końca potrafiła się do niego przystosować i obydwie strony z ulgą powitały powracającego z urlopu Mamerta Stankiewicza.

"Szaman Morski" Borchardta to, podobnie jak "Znaczy Kapitan" zbiór opowiadań, gawęd przedstawiających tę niezwykle barwną postać. Początkowo opowiadań było 17 i opisywały te wyczyny Eustazego Borkowskiego, których autor był naocznym świadkiem. Jednak kiedy chciał wydać swoją książkę, okazało się, że jest ona "za chuda" - dodał więc Borchardt kilka historyjek o Szamanie, które poznał niejako z drugiej ręki. Oprócz opowiadań poświęconych Borkowskiemu zamieścił też kilka tekstów na temat kpt. Edwarda Pacewicza (będącego kapitanem "Kościuszki" po tym jak Borkowski przeszedł na zwodowanego w 1937 roku "Batorego"), a zakończył swoją książkę rozdziałem "Ostatnia parada" będącym krótkim podsumowaniem losów siedmiu transatlantyków, pływających pod polską banderą w okresie międzywojennym.

Dwóch bohaterów książek Karola Olgierda Borchardta, Mamerta Stankiewicza ("Znaczy Kapitan") i Eustazego Borkowskiego ("Szaman Morski") wiele dzieliło (jeśli wierzyć opinii autora nie przepadali za sobą), prezentowali zupełnie różne podejście do dowodzenia statkiem, mieli całkiem inne charaktery, jest jednak coś co ich łączyło - miłość do morza i statków na których przyszło im pływać. Pozostaje tylko żałować, że wraz z ich odejściem skończył się pewien okresw podróżach morskich, a kapitanowie dzisiejszych statków rzadko bywają osobowościami na miarę Szamana Morskiego czy Znaczy Kapitana...

4 komentarze:

  1. Czytałam :D Dawno ale jeszcze coś tam pamiętam :) Bardzo mi się podobała :)
    Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. z dzieciństwa kojarzę te książki - podobnie jak Szklarski i Nienacki czytany z wypiekami na twarzy... Szkoda, że trochę zapomniane

    OdpowiedzUsuń
  3. Słyszałam o książce, myślałam nie dla mnie a tu widzę,że bardzo się myliłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo interesujący post Aniu. Coraz bardziej lubię książki o ludziach z pasją i na pewno koło tej nie przejdę obojętnie, a i o drugim kapitanie z chęcią poczytam.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)