Nie raz i nie dwa razy deklarowałam, że wielką sympatią darzę królewskie miasto Kraków. Związane jest to pewnie z faktem, że i szkołę średnią i studia w Krakowie odbywałam, więc ten, ponoć najpiękniejszy, okres w życiu kojarzy mi się z podwawelskim grodem. A poza wszystkim to piękne miasto i już. Tak więc, kiedy w czasie wizyty w bibliotece w moje ręce wpadła książka Lucyny Olejniczak "Wypadek na ulicy Starowiślnej" decyzja była prosta - muszę to przeczytać.
Autorka książki to krakowianka, zawodowo związana z Katedrą Farmakologii UJ, obecnie na emeryturze. W swoim dorobku literackim ma trzy powieści, kilka opowiadań oraz felietony w krakowskiej prasie.
Bohaterką książki jest Lucyna ( która oprócz imienia, ma wiele innych cech wspólnych z autorką), kobieta w średnim wieku, matka dwójki dorosłych dzieci. Przypadkiem trafia na notatkę przedrukowaną z krakowskiego "Czasu" z roku 1900, w której jest wspomniany jej rodzony pradziadek Teodor Hanzelmann. Przodek był sierżantem straży pożarnej, a notatka traktowała o wypadku jaki odniósł jadąc do pożaru.
Kilka zdań sprzed stu lat wyzwala w Lucynie chęć odnalezienia informacji o dawno nieżyjącym członku rodziny. Zadanie jakie sobie postawiła nie należy do najłatwiejszych - na pomoc rodziny nie może niestety już liczyć, sama też nie ma rodzinnych pamiątek, pozostają więc tylko archiwa. I tak Lucyna odwiedza Komendę Straży Pożarnej, parafię do której najprawdopodobniej należała rodzina Hanzelmannów oraz czytelnię czasopism Biblioteki Jagiellońskiej. Przy okazji postanawia napisać książkę o swoim przodku - narratorem miałoby być któreś z dzieci Teodora.
Książka to dosyć sympatyczna lektura, a jeśli ktoś zna Kraków i Nową Hutę (tam mieszka Lucyna) to bez problemu rozpozna miejsca, w których toczy się akcja powieści. Oprócz współczesnego obrazu miasta autorka opisuje Kraków sprzed stu lat, ulice, ludzi i życie codzienne w strażackiej remizie. Autorka ma lekkie pióro, chociaż miejscami widać niedostatek stylu - aż się prosi o porządną redakcję...
Wydaje mi się, że powieść pani Olejniczak nie ma ambicji bycia historią z przesłaniem, to raczej literatura popularna. Aczkolwiek mnie skłoniła do pewnej refleksji - otóż zastanowiłam się co ja tak naprawdę wiem o moich przodkach, o ich życiu, pracy, charakterze... Owszem potrafię wymienić swoich dziadków, pradziadków i prapradziadków, znam kilka rodzinnych anegdot, a w albumie przechowywane jest trzy czy cztery zdjęcia (to i tak dużo, bo wszyscy moi przodkowie to wieśniacy z dziada pradziada, więc nie było zwyczaju fotografowania się i pieniędzy na takie luksusy) ale to wszystko. I coraz mniej osób mogłoby mi coś o dawniejszych, choćby przedwojennych czasach opowiedzieć...
Czytałam jedną książkę Autorki i mnie nie zachwyciła, ale okładka i Twoja opinii jak będę miała okazję dam Jej drugą szansę...
OdpowiedzUsuńNo właśnie ten jeden tytuł Olejniczak zbiera dobre recenzje, a że Kraków to również moje ukochane miasto i znam je na pamięć to przeczytam na pewno.
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę jakiś czas temu i bardzo mi się podobała. Ciągle mam chrapkę na dalszy ciąg. Nie znam Krakowa, na tyle, aby swobodnie się po nim poruszać i bardzo podobała mi się ta wycieczka zafundowana przez autorkę.
OdpowiedzUsuńCzekałam na wznowienie by nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńmoże i sięgnę, ale jeszcze nie teraz
OdpowiedzUsuńwpierw półkowe zaległości ;]