Ponieważ ze mnie wieśniaczka z dziada pradziada to każda książka ze wsią w tle prześwietlana jest dokładnie i z każdej strony pod kątem realiów i tzw. "prawdy historycznej". I niestety dosyć często znajduję w tych dziełach takie androny, że rodzina ma zapewnioną rozrywkę przez kilka wieczorów. Zupełnie nie rozumiem autorów zabierających się za opisywanie środowiska o którym nie mają bladego pojęcia... Ale czasem trafiają się perełki po których widać, że autor albo zna realia z własnego doświadczenia albo szczegółowo rozpracował temat "sielskiego" wiejskiego bytowania.
Książka o której chcę dzisiaj napisać to jedna z takich właśnie powieści - od pierwszych stron widać, że autorka wie o czym pisze. "Lato Joanny" to powieść debiutantki Małgorzaty Cichalewskiej, dziennikarki, urodzonej na Mazurach a od kilku lat mieszkającej w Warszawie.
Bohaterką książki jest Joanna Marzec, 22-letnia mieszkanka małej mazurskiej wioski Jagiełkowo, studiująca w Warszawie historię. Poznajemy ją w czerwcowy dzień kiedy wraca do domu z uczelni. Na szosie, którą wędruje ze stacji do rodzinnej wsi przypadkowo poznaje Tomasza, 40-latka z Warszawy, który porzucił miejski zgiełk, kupił dom na wsi i zajmuje się renowacją i sprzedażą starych mebli.
To przypadkowe spotkanie staje się początkiem fascynującej obydwie strony znajomości oraz źródłem kłopotów Joanny.
Bo wieś, pomimo, że akcja toczy się gdzieś w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku, nie różni się pod względem mentalności zbyt wiele od wsi, której opis mamy w "Chłopach" Reymonta. Tu wszyscy o sobie wszystko wiedzą, opinia publiczna natychmiast piętnuje osoby wyróżniające się w jakiś sposób, a złośliwe i często bezpodstawne plotki roznoszą się szybciej niż wirus grypy. Joanna, która nie zadaje się z rówieśnikami (zwyczajnie nie ma na to czasu), nie chodzi na potańcówki do miejscowego klubu ani na wieczorne ogniska a poza tym jest jedyną studentką w wiosce jest niezwykle łakomym kąskiem dla miejscowych plotkar. A jak dołożyć do tego jeszcze jej widoczną zażyłość z Warszawiakiem to już wiadomo, że przez kilka miesięcy nie będzie miała spokoju. A Joanna ma jeszcze o wiele poważniejsze kłopoty - nie odnajduje się na uczelni, zawaliła dwa egzaminy i została wydalona z akademika. Zdecydowanie ciężkie lato przed nią...
Małgorzata Cichalewska pokazuje Joannę jako niezwykle wrażliwą młodą kobietę, która szuka swojego miejsca na ziemi. Jest to o tyle trudne, że dziewczyna nie pasuje ani do swojej wioski ani do wielkomiejskiego życia w stolicy i ma problemy z samoakceptacją. A co gorsza nie ma zbyt wielkiego oparcia we własnej rodzinie - ojciec nie żyje, matka boryka się z utrzymaniem rodziny a rodzeństwo z racji wieku nie jest w stanie jej zrozumieć. Dopiero Tomasz staje się jej prawdziwym przyjacielem.
Książka nie jest zbyt duża objętościowo - ma niewiele ponad 130 stron, więc wystarczy jedno popołudnie aby ją przeczytać. Czyta się dobrze co jest zasługą prostego i klarownego stylu autorki. Niestety są pewne niedociągnięcia, które z świetnej książki robią książkę dobrą. Po pierwsze czas akcji - fakt, że Joanna pamięta z dzieciństwa początek stanu wojennego sugeruje, że urodziła się gdzieś w pierwszej połowie lat 70-tych, więc 22 lata będzie miała w połowie lat 90-tych kiedy Internet w Polsce dopiero się rozwijał i niewiele osób prowadziło korespondencję drogą elektroniczną. Tymczasem w książce jest fragment o tym, że Joanna nie może prowadzić normalnej korespondencji mejlowej tylko musi pisać zwykłe listy. Niewiele jest też o ojcu dziewczyny, który zmarł trzy miesiące wcześniej (tak wynika z tekstu) a którego Joanna bardzo kochała. Tymczasem nie ma nawet najmniejszej wzmianki o przeżyciach związanych z tą bolesną stratą, co więcej matka ma za złe córce, że nie chce iść na dyskotekę - nawet dzisiaj rzecz na wsi nie do pomyślenia, żeby w czasie żałoby bawić się na potańcówce. Wreszcie sprawa rodzeństwa - raz najstarsza jest Joanna, innym razem jej brat Mirek.
Jednak pomimo tych usterek książka może być sympatyczną popołudniową lekturą.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Telbit.
Oj, te niedociągnięcia... Ja sobie musiałam zapisać jak nazwałam drugoplanowych bohaterów, bo nie pamiętałam, he he. No, ale co za dużo, to nie zdrowo i świadczy o takim pisarczykowym łapu-capu.
OdpowiedzUsuńCo do opisywania środowiska, w którym się żyje/które się zna - podpisuję się pod tym obiema rękami - przypomina mi się scena z Małych kobietek, kiedy profesor obsztorcowuje główną bohaterkę, że pisze o głupotach, a powinna o tym, co jest jej bliskie.
I może dlatego na razie nie mam wany - w Gliwicach, nawet wyglądając przez okno, miałabym sporo inspiracji. Odkąd mieszkam w Rybniku jestem jak słodkowodna rybka w morzu...
* weny (po pierwszej już, więc idę spać, bo literówki robię;)
OdpowiedzUsuńjako osoba, która spędziła całe dzieciństwo i właściwie młodość na wsi też do książek z motywem wsi podchodzę ostrożnie i często zadaję sobie pytanie takie jak Ty: po co pisać o czymś o czym nie ma się bladego pojęcia? a ta książka po Twoim opisie mnie zaciekawiła, bo dosyć ciekawy temat przedstawia i nic wcześniej takie nie czytałam... więc może kiedyś. Dobrze, że o niej napisałaś bo już przez samą jej okładkę mogłabym przejść obok niej obojętnie...a tak to się może chwilę nad nią zatrzymam:) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKsiążka ciekawa,chociaż są pewne braki, ale całość wychodzi na duży plus :)
OdpowiedzUsuńZa każdym razem gdy czytam jakąś recenzję od razu myślę "o, koniecznie muszę ją przeczytać", i w ten sposób moja lista planów czytelniczych niebezpiecznie się wydłuża.:)
OdpowiedzUsuńSuper fabuła tym bardziej, że przewija się wieś w tle :)
OdpowiedzUsuńMimo tych małych niedociągnięć jak będzie okazja to przeczytam, jestem jej mimo wszystko ciekawa :)
OdpowiedzUsuńStudiuję we Wrocławiu na Uniwersytecie Wrocławskim :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i osobiście historia Joanny bardzo przypadła mi do gustu. Rzeczywiście mogłaby być trochę obszerniej rozwinięta, ale i tak uważam, że mimo drobnych usterek jest to miła, relaksująca pozycja.
OdpowiedzUsuń