Jeśli chodzi o naszą rodzimą historię nie darzę jakoś specjalną sympatią okresu XX-lecia międzywojennego. Natomiast jeśli chodzi o literaturę (szczególnie poezję) i inne dziedziny sztuki to wręcz przeciwnie - lubię Iłłakowiczównę, Dąbrowską, Wierzyńskiego i Dołęgę-Mostowicza, kocham Makuszyńskiego, Tuwima, Gałczyńskiego i Leśmiana a szczerym uwielbieniem darzę siostry Kossakówny - Marię Pawlikowską-Jasnorzewską oraz Magdalenę Samozwaniec. Szczególnie bliska jest mi ta druga pisarka - mam w domu sporą kolekcję jej książek do których często i chętnie wracam.
W tych dniach udało mi się wreszcie przeczytać ostatnią książkę Magdaleny Samozwaniec (wydana już po śmierci pisarki) a mianowicie "Zalotnicę niebieską", która jest biografią a zarazem zbiorem wielu mniej znanych wierszy oraz korespondencji jej starszej siostry Marii.
Książka opowiada o życiu poetki - od dzieciństwa w krakowskiej Kossakówce, poprzez trzy małżeństwa aż do śmierci w dalekim i obcym Manchesterze. Na kartach biografii spotkać można wielu wybitnych artystów z którymi połączyła Pawlikowską przyjaźń bądź tylko współpraca artystyczna, wspominane są również ważne wydarzenia których była świadkiem - tak kulturalne jak i polityczne.
Najwięcej miejsca poświęciła autorka drugiemu małżeństwu Lilki (tak najbliżsi nazywali Marię) z Janem Gwalbertem Pawlikowskim. Związek ten miał ogromny wpływ na twórczość Marii - poznała bowiem Jasia-Gwasia będąc jeszcze żoną Władysława Bzowskiego i początkującą poetką. Magdalena Samozwaniec snuje wspomnienia o tej niezwykle romantycznej i zakazanej miłości, opisuje starania czynione w celu unieważnienia ślubu kościelnego z Bzowskim i wreszcie ukazuje banalny koniec tego uczucia. Emocje towarzyszące tym wszystkim perypetiom uczuciowym zaowocowały najpiękniejszymi wierszami poetki, w których odbiły się kolejne etapy jej związku z Pawlikowskim.
Jeżeli ktoś czytał "Marię i Magdalenę" (recenzja TUTAJ) to z pewnością zauważy sporo powtórzeń - jest to chyba oczywiste, wszak obydwie książki opowiadają o tych samych osobach. Bo chociaż "Zalotnica niebieska" z założenia jest książką o starszej Kossakównie to jednak nie byłoby Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej bez jej najbliższych - siostry Magdaleny, brata Jerzego, matki Marii z Kisielnickich i wreszcie ojca Wojciecha oraz dziadka Juliusza. To największy chyba artystyczny klan w naszej historii (bo doliczyć do niego trzeba jeszcze bratanicę Wojciecha pisarkę Zofię Kossak-Szczucką) a w każdym razie największy jeśli chodzi o Kraków - trzy pokolenia malarzy, poetka, satyryczka i powieściopisarka oraz pisarka historyczna...
Nie pozostaje nic innego tylko powtórzyć za Tadeuszem Boyem-Żeleńskim: "Zdolne bestie te Kossaki!"
W tych dniach udało mi się wreszcie przeczytać ostatnią książkę Magdaleny Samozwaniec (wydana już po śmierci pisarki) a mianowicie "Zalotnicę niebieską", która jest biografią a zarazem zbiorem wielu mniej znanych wierszy oraz korespondencji jej starszej siostry Marii.
Książka opowiada o życiu poetki - od dzieciństwa w krakowskiej Kossakówce, poprzez trzy małżeństwa aż do śmierci w dalekim i obcym Manchesterze. Na kartach biografii spotkać można wielu wybitnych artystów z którymi połączyła Pawlikowską przyjaźń bądź tylko współpraca artystyczna, wspominane są również ważne wydarzenia których była świadkiem - tak kulturalne jak i polityczne.
Najwięcej miejsca poświęciła autorka drugiemu małżeństwu Lilki (tak najbliżsi nazywali Marię) z Janem Gwalbertem Pawlikowskim. Związek ten miał ogromny wpływ na twórczość Marii - poznała bowiem Jasia-Gwasia będąc jeszcze żoną Władysława Bzowskiego i początkującą poetką. Magdalena Samozwaniec snuje wspomnienia o tej niezwykle romantycznej i zakazanej miłości, opisuje starania czynione w celu unieważnienia ślubu kościelnego z Bzowskim i wreszcie ukazuje banalny koniec tego uczucia. Emocje towarzyszące tym wszystkim perypetiom uczuciowym zaowocowały najpiękniejszymi wierszami poetki, w których odbiły się kolejne etapy jej związku z Pawlikowskim.
Jeżeli ktoś czytał "Marię i Magdalenę" (recenzja TUTAJ) to z pewnością zauważy sporo powtórzeń - jest to chyba oczywiste, wszak obydwie książki opowiadają o tych samych osobach. Bo chociaż "Zalotnica niebieska" z założenia jest książką o starszej Kossakównie to jednak nie byłoby Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej bez jej najbliższych - siostry Magdaleny, brata Jerzego, matki Marii z Kisielnickich i wreszcie ojca Wojciecha oraz dziadka Juliusza. To największy chyba artystyczny klan w naszej historii (bo doliczyć do niego trzeba jeszcze bratanicę Wojciecha pisarkę Zofię Kossak-Szczucką) a w każdym razie największy jeśli chodzi o Kraków - trzy pokolenia malarzy, poetka, satyryczka i powieściopisarka oraz pisarka historyczna...
Nie pozostaje nic innego tylko powtórzyć za Tadeuszem Boyem-Żeleńskim: "Zdolne bestie te Kossaki!"
O, przecież ja także darzę sympatią Marię Pawlikowską-Jasnorzewską! Trzeba mi się rozejrzeć za tą książką, oj trzeba ;) Co do Magdaleny - będę miała okazję ją poznać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ja również uwielbiam XX-lecie międzywojenne (zresztą darzę je miłością wielką, na równi z Młodą Polską i literaturą wojenną), przede wszystkim pod względem literatury, ale i historia nie jest mi niemiła :)
OdpowiedzUsuńNiestety do tej pory nie słyszałam o tej książce Magdaleny Samozwaniec, właściwie poznałam ją dzięki Twojej recenzji. I teraz wiem, że bardzo dużo bym straciła - uwielbiam bowiem, podobnie jak Cinnamon, Marię Pawlikowską- Jasnorzewską. Jej wiersze były niewątpliwym promyczkiem podczas nudnych lekcji języka polskiego w liceum, znałam je jednak dużo wcześniej, a czytam aż do teraz :)
Marię i Magdalenę przeczytałam jako nastolatka i od tej pory poszukuję jej w księgarniach i bibliotece. Nie wiem, jak teraz bym ją odebrała, ale wówczas podobała mi się bardzo. Zalotnicy niebieskiej nie czytałam, ale skoro jest napisana w podobnym stylu i zawiera podobne opowieści z chęcią się zapoznam. Niestety w księgarni widuję jedynie Z pamiętnika nie(młodej) mężatki. Też nie znam. Przeczytałam też twoją recenzję Marii i Magdaleny. :)
OdpowiedzUsuńZdolne bestie, zdolne. Zalotnica znakomita, chociaż ja i tak wolę Marię i Magdalenę:)Dorzucę tylko w ramach autoreklamy, że Kossak ojciec, Lilka i Madzia są nader częstymi gośćmi w Płaszczu zabójcy, a w najbliższym czasie będą prawdziwe rarytasy z nimi w rolach głównych:D
OdpowiedzUsuńNie pałam miłością do biografii i staram się unikać ich jak ognia, ale Twoja recenzja mnie zaintrygowałą na tyle, że rozejrzę się za tą książką. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCinnamon - to jeszcze serdecznie polecam "Marię i Magdalenę" - to taka zbeletryzowana wersja biografii obydwu sióstr autorstwa M. Samozwaniec.
OdpowiedzUsuńClaudette - mogę zapewnić, że w "Zalotnicy" jest cała masa wierszy Marii - i tych dziewczęcych i tych późniejszych, jak również notatki na temat sytuacji, które były inspiracją dla poetki.
Guciamal - "Zalotnica" jest nieco poważniejsza w tonie, ale tak jak w "Marii i Magdalenie" widoczna jest miłość i przywiązanie do siebie poszczególnych członków rodu Kossaków.
ZWL - też wolę "Marię i Magdalenę"... A listy Kossaków, ale i te gdzie Kossaki występują w tle czytam w "Płaszczu" - tak jak i wszystkie inne. W "Zalotnicy" zauważyłam jednak, że Maria często nie datowała swoich listów, więc przypisanie ich do konkretnych dni nie jest niestety możliwe. Szkoda, bo listy pisane do Jasia są... no po prostu niesamowite (nie mogę znaleźć odpowiedniego określenia).
Madlen - jeżeli nie lubisz biografii to zacznij od "Marii i Magdaleny" a dopiero kiedy się przekonasz możesz sięgać po "Zalotnicę". "M i M" to bardziej powieść biograficzna niż biografia sensu stricte i dlatego przyjemniejsza w odbiorze. Chociaż "Zalotnicę" też się świetnie czyta.
@Anek7: niechęć do dat dziennych w listach odziedziczyła po tatusiu:) On też sobie tym głowy nie zawracał. Na szczęście listy do swojego ostatniego męża zazwyczaj datowała, będzie co przedstawiać:)
OdpowiedzUsuń