poniedziałek, 2 stycznia 2012

Nie zawsze korzystanie ze świetnych wzorców jest gwarancją sukcesu...

Przez przypadek odnaleziony zostaje pewien wiekowy artefakt. O odczytanie znajdującej się na nim inskrypcji zostaje poproszony wybitny amerykański uczony. Szybko okazuje się, że znaleziskiem interesuje się pewien watykański hierarcha. Rozpoczyna się wyścig w którym stawką jest życie profesora i związanych z nim osób a także losy całego świata.

Jeżeli ktoś po przeczytaniu tego wstępu doszedł do wniosku, że będzie to recenzja któregoś bestsellera Dona Browna (ze wskazaniem na „Anioły i demony”) to jest w błędzie – aczkolwiek przy lekturze często miałam wrażenie, że autor czytanej przeze mnie książki zalicza się do wielbicieli twórcy postaci Roberta Langdona.

Autorem „Kodu Atlantydy”, bo o tej książce mowa, jest amerykański pisarz Charles Brokaw. Jak przeczytałam w notce biograficznej zamieszczonej w książce prowadzi bardzo aktywne życie. Był wykładowcą uniwersyteckim, nauczycielem, trenerem a nawet występował na rodeo. Gościnnie wykłada m.in. w Akademii West Point, zdarzają mu się odczyty dla CIA. Bardzo dużo podróżuje, jest pasjonatem lotnictwa, polityki międzynarodowej i nowoczesnej broni. Z oficjalnej strony pisarza dowiedziałam się, że „Kod Atlantydy” to jego debiutancka powieść, a na fali jej popularności powstały dwa kolejne tomy przygód przystojnego i uwodzicielskiego Thomasa Lourdsa – wybitnego profesora lingwistyki.

Tak jak napisałam we wstępie Lourdes zostaje poproszony o ekspertyzę znalezionego w Aleksandrii starożytnego artefaktu – glinianego dzwonka pokrytego niezrozumiałymi inskrypcjami. Szybko się okazuje, że niepozorny przedmiot ma dla kogoś ogromną wartość – grupa świetnie wyszkolonych najemników kradnie dzwonek, ale na szczęście Lourds zdążył go wcześniej sfotografować. Tymczasem w oddalonym o setki kilometrów Riazaniu rosyjska archeolog Julia Hapajew bada tajemnicze znalezisko – gliniany talerz pokryty tajemniczymi inskrypcjami. Uczona zostaje zamordowana przez zawodowych zabójców, którzy kradną talerz. Ich tropem rusza siostra zabitej Natasza, która jest oficerem służb specjalnych oraz profesor Lourds (Julia była jego przyjaciółką) i dwójka brytyjskich dziennikarzy – reporterka Leslie i kamerzysta Gary. Ich pełna przygód podróż prowadzi przez Europę i Afrykę aż do mitycznej Atlantydy, a właściwie do tego co po niej pozostało.

Autorowi nie można odmówić pomysłowości – odkrycie Atlantydy, pradawne instrumenty będące kluczem do największych tajemnic, tajne bractwo strzegące równie tajemnej biblioteki – wszystko to mogłoby być podstawą świetnej powieści sensacyjnej. No właśnie mogłoby być ale nie jest. Brokaw jakby się przestraszył, że wymyślił coś oryginalnego i szybko powędrował śladami swojego słynnego kolegi po piórze czyli wspomnianego wcześniej Browna. „Kod Atlantydy” nie jest na szczęście kalką „Kodu Leonarda da Vinci” i „Aniołów i demonów” ale jeśli ktoś czytał te książki to szybko wychwyci analogie.

Nie popisał się też autor jeśli chodzi o konstrukcję głównych bohaterów – Lourds to taki trochę Indiana Jones, chociaż zdecydowanie mniej sympatyczny, Natasza to wręcz jakiś cyborg, prawie jak rosyjskie agentki z filmów o Jamesie Bondzie, a Leslie to rozkapryszona blond Barbie o inteligencji, no może nie chełbi modrej, ale niewiele wyższej. Przyszło mi do głowy, że autor starał się korzystać ze sprawdzonych filmowych i literackich wzorów jednak nie do końca mu się to udało. Ale w kilku fragmentach widać potencjał i mam nadzieję, że przy kolejnych książkach uwierzył we własne możliwości i stworzył coś bardziej godnego uwagi niż ta, niestety mocno przeciętna, powieść. W każdym razie jeżeli któraś z tych książek doczeka się polskiego wydania chętnie się z nią zapoznam, żeby zobaczyć czy autor się rozwija i czy robi to w dobrym kierunku.

I na koniec jeszcze bardzo niepochlebna uwaga co do polskiej edycji. „Kod Atlantydy” wydany został przez „Bellonę”, wydawałoby się dosyć dobre wydawnictwo. Niestety w wypadku tej książki poniosło porażkę. Tylu literówek, błędów gramatycznych, interpunkcyjnych a nawet ortograficznych dawno już nie widziałam. Początkowo nawet sobie zaznaczałam co bardziej rzucające się w oczy błędy, ale szybko przestałam, kiedy na jednej kartce zmuszona byłam użyć trzech spinaczy. Nie wiem co robiła przy tej książce korekta (a w metryczce informację o takowej znalazłam) – ale raczej nie sprawdzała tekstu przed publikacją…

Generalnie książka dla bezkrytycznych wielbicieli gatunku, ewentualnie dla osób, które nie czytały jeszcze zbyt dużo literatury sensacyjnej – dla nich opisywane wydarzenia będą czymś nowym i ciekawym…

Książkę przeczytałam dzięki serwisowi Na Kanapie


4 komentarze:

  1. Moje pierwsze skojarzenie było właśnie takie jak napisałaś:) A że lubię Browna, to myślę że i po tę książkę sięgnę.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety coraz częściej "dobre" wydawnictwa nie dbają o poziom. No szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, korekta ostatnio coraz gorsza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno temu czytałam tą książkę. Jednak tylko trochę coś mi świta w głowie na jej temat. Widać, to nie była dobra pora na taką lekturę.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)