środa, 25 stycznia 2012

Tak słodko, że aż za słodko...

Od zawsze podziwiam ludzi, którzy potrafią spełniać swoje marzenia. Podziwiam i szanuję, bo mnie samej zdarza się odpuścić kiedy jest za bardzo "pod górkę". I dlatego też z pewną zazdrością patrzyłam na leżące na mojej półce dwie książki Marii Ulatowskiej, a mianowicie "Sosnowe dziedzictwo" i "Pensjonat Sosnówka". Nie chodzi bynajmniej o to, że sama chciałabym napisać jakąś powieść, bo zdaję sobie sprawę z tego, że do napisania bestsellera zwyczajnie nie mam talentu a z kolei wydanie pod własnym nazwiskiem jakiejś miernoty to może nie jest to czego pragnęłabym najbardziej. Zazdrościłam pani Marii odwagi i determinacji w spełnianiu marzeń - bo o pisaniu myślała przez wiele lat, ale wcieliła marzenia w życie dopiero teraz, na emeryturze.

Bohaterką książek pani Ulatowskiej jest Anna Towiańska, która całkiem niespodziewanie dziedziczy spadek - dom, kawałek lasu i jeziorko w miejscowości Towiany, gdzieś na Kujawach. Po przybyciu na miejsce zakochuje się w okolicy i postanawia zostać na stałe w urokliwym miasteczku. A ponieważ musi z czegoś żyć tworzy w swoim nowym domu pensjonat nastawiony na wędkarzy i grzybiarzy - wszak las i jezioro są na wyciągnięcie ręki.
Anna szybko wrasta w miejscową społeczność, która przyjmuje ją z otwartymi rękami, znajduje serdecznych przyjaciół a także szczere uczucie. Bo Towiany to taki mały kawałek raju na ziemi.

Przyznaję uczciwie - książki wchłonęłam, bo czytaniem trudno to nazwać, w ciągu niedzielnego popołudnia i wieczoru. Czyli czyta się szybko i łatwo - brawo dla autorki za styl i umiejętność prowadzenia intrygi.
Niestety mają te książki jedną ogromną wadę - są jak beza z kremem i jeszcze lukrem na dodatek... Za słodkie, za bardzo bajkowe, momentami niestrawne - chociaż uczciwie przyznaję, że i słodycze i bajkowe historie lubię to tu było jednak za dużo tego dobrego...
Bo moim zdaniem w każdej bajce powinien być choćby jeden czarny charakter - tak dla równowagi, żeby tych dobrych było wyraźniej widać. A tu w pierwszym tomie brak jakiegokolwiek negatywnego bohatera, zaś w drugim pojawia się co prawda jedna Wiola, ale szybciutko się odmienia na lepsze - w tych Towianach to jakieś niesamowite powietrze musi być.
Co jeszcze mnie w tych książkach poniekąd raziło to pewna wtórność wątków i bohaterów w stosunku do książek Małgorzaty Kalicińskiej oraz serialu "Rancho" - i jedno i drugie dosyć mi się podobało, ale naśladownictwo już niekoniecznie. 
Natomiast muszę pochwalić wątki rybackie - ponieważ mam w domu dwóch zapalonych wędkarzy (tak, moje dziecię też jest opętane na punkcie żyłek, spławików, zanęt i jeden dobry Bóg wie czego jeszcze) więc te historyjki wywołały uśmiech na mojej twarzy. Szczególnie jedna, mówiąca o nowicjuszu Bartku, który omal się nie podtopił, kiedy ryba wzięła - mój pierwszy i jedyny jak dotąd połów zakończył się niemal tak samo...

Nie bardzo wiem jak ocenić książki pani Marii Ulatowskiej - bo z jednej strony wartka akcja i piękny literacki język a z drugiej zbyt duża cukierkowatość. Chyba najlepszą porą na czytanie tych książek jest leniwe, gorące, letnie popołudnie spędzane na leżaczku gdzieś na balkonie czy w sadzie. W zimie chyba jestem bardziej czepliwa;)
Ostatnio wyszła nowa książka pani Marii - jest w bibliotece gminnej i z pewnością ją przeczytam, ale może nie teraz tylko w wyżej opisanych okolicznościach przyrody...

20 komentarzy:

  1. Miałam dokładnie tak samo, wprawdzie ja czytałam tylko drugi tom i porównałam go do jedzonego w swoim czasie gofra w Łebie, z ogromną iloscią bitej śmietany, i to i to uwielbiam, ale razem za dużo słodkiego. Aż ma się ochotę biec po korniszona.
    Ale faktycznie czyta się szybko i plynnie. Błyskawicznie wręcz... a okładki - poezja!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam na półce do przeczytania i aż się zastanawiam czy warto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bajkowo, że aż mało realnie. Ale czytało się całkiem dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyta się dobrze:)
    Idealnie na letnie popołudnia.
    Może dlatego właśnie nie mogłam przebrnąć przez "Domek..."
    Odłożyłam, poczeka do lata :) i spróbuję jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam jakiś czas temu, miałam podobne wrażenia po lekturze. Nie sięgnęłam jednak po część drugą, skończyłam na 'Sosnowym dziedzictwie'. Okładki za to moge oglądać i podziwiać ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta cukierkowatość mnie zniechęca jakoś, nie przepadam za tego typu lekturami, więc chyba sobie odpuszczę, mimo, że wiele osób mówi, że przyjemnie się czytało ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam dokładnie to samo odczucie, czytając tę książkę: miło, miło, aż za miło. Mam jeszcze jeden tytuł tej autorki, ale, tak jak Ty, z lekturą planuję zaczekać do lata :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja chyba wlasnie w zimie lubie takie lekkie, bajkowe ksiazki. W lecie za to mam wiecej energii na ciezkie lektury ;)
    Mam na liscie i kiedys przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie lubię zbyt cukierkowatych książek, ale być może któregoś dnia sięgnę, skoro czyta się przyjemnie i lekko :) Ot, taka rozluźniająca lektura :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Już na początku czytania Twojej recenzji nasunęło mi się skojarzenie z Kalicińską, którą oczywiście czytać bardzo lubię ale nie w innym wydaniu. Raczej nie sięgnę po Ulatowską. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Moje podsumowanie po przeczytaniu "sosnowych" książek pani Ulatowskiej było bardzo podobne i zamknęło się w jednym stwierdzeniu: "życie to nie Sosnówka – nie wszystko jest w nim białe". Czyli podobnie odebrałam :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hmm, mam mieszane uczucia. Może kiedyś..może teraz nie bardzo mam ochotę na tego typu literaturę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja je czytałam chyba wtedy kiedy takie słodkie były mi potrzebne ;) Pamiętam, że bardzo mi się podobały ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie czytałam ale mam w planach. z tym, że po Twojej recenzji zostawię sobie te pozycje na gorsze dni:P Jak mnie dopadnie życiowa chandra to będą jak znalazł. Wtedy każda dawka cukru jest potrzebna.

    OdpowiedzUsuń
  15. Zgadzam się ze wszystkimi zarzutami - książka jest tak obrzydliwie przelukrowana, że aż niestrawna...

    OdpowiedzUsuń
  16. dopiero zaczynam - proszę o pomoc :)

    http://uzaleznionaodczytania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. ja chyba sobie odpuszczę, nie lubię takich przesłodzonych książek

    OdpowiedzUsuń
  18. Pierwsza czesc podobala mi sie nawet, a to za sprawa glownej bohaterki, ktora przypomina mi osobe, ktora znam i ktora rowniez w bardzo piekny sposob potrafi dostac od innych to, czego inni nie potrafia. Polknelam wiec nawet lukier. Przy drugiej czesci niestety mnie zemdlilo i dlugo odbijalo mi sie slodkim;). Po kolejna ksiazke tej autorki juz nie siegne, zostalam zacukrowana niemal na smierc.

    OdpowiedzUsuń
  19. Może dla wielu osób będzie to wszystko przesłodzone. Ale to nie wada (moim zdaniem). Wiemy wszyscy, jakie jest życie. Tylko czy większość ludzi by nie chciało, aby było ono mniej gorzkie?. Przeczytałem wszystkie książki tej autorki z wielką przyjemnością właśnie tak na poprawę nastroju :). I chętnie przeczytam kolejne, bo niekiedy lubię tak właśnie się oderwać od codzienności. Poza tym trzeba wierzyć, że jeszcze są ludzie, dla których ważne są takie uniwersalne wartości, które nas nic nie kosztują a pozwalają łatwiej żyć :)

    OdpowiedzUsuń
  20. A ją wręcz przeciwnie, jestem zauroczona obydwiema pozycjami. Nareszcie pozytywni bohaterowie, ludzkie zachowania, szacunek dla drugiego człowieka, przyjaźń, miłość - wartości, których brakuje w codziennym życiu. Z przyjemnością przeczytałam i chcę więcej.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)